Pszczelarz 19 września podczas rutynowej kontroli inspekcji weterynaryjnej. Próbki miodu trafiły do laboratorium Państwowego Instytutu Weterynaryjnego w Puławach.
Po miesiącu nadeszły wyniki: okazało się, że stężenie zakazanej sulfamerazyny (patrz ramka) ponad 3000 razy przekracza dopuszczalną normę. – Skażonego towaru było ok. tony – mówi nasz informator.
21 października, inspektorzy z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Janowie ponownie odwiedzili pasiekę. Zabezpieczyli nowe próbki, do powtórnych badań. Następnego dnia szef powiatowego inspektoratu, ze względu na \"ochronę życia i zdrowia”, zakazał pszczelarzowi sprzedaży miodu.
– Czekamy na wyniki kolejnych badań. Powinny być gotowe lada dzień – mówi Roman Jarosz, powiatowy lekarz weterynarii w Janowie.
Czy będą dotyczyły tego samego miodu? Nasz informator twierdzi bowiem, że to nie były już te same beczki i raczej nie ten sam miód.
Pasieka mała, miodu dużo
Jak wynika z naszych informacji, alarmujący sygnał o wynikach pierwszego badania dotarł do janowskiego inspektoratu kilka dni przed oficjalnym pismem z Puław. Inspektorzy z powiatu mieli się kontaktować w tej sprawie z właścicielem pasieki. Chodziło o wstrzymanie sprzedaży. Dopiero później z gospodarstwa pobrano kolejne próbki.
Czy inspektorzy mają pewność, że za każdym razem badali ten sam towar? – Nikt nie ma absolutnej pewności. Sprawa jest wyjaśniana – kwituje Jarosz.
U pszczelarza zabezpieczono dziewięć 300-litrowych beczek miodu. Jak ustaliliśmy, w kilku z nich znajdował się skażony towar.
Właściciel pasieki miał prawo handlować tylko miodem własnej produkcji. Tymczasem w gospodarstwie znajdowało się kilka razy więcej towaru niż wynika z urzędowych deklaracji pszczelarza. On sam miał przyznać kontrolerom, że skażony miód pochodzi z powiatu lubaczowskiego na Podkarpaciu. Mógł tam trafić zza wschodniej granicy.
– Nie będziemy rozmawiać na ten temat. Nie mamy nic do powiedzenia – usłyszeliśmy od żony pszczelarza, kiedy odwiedziliśmy gospodarstwo. – W tej chwili nie sprzedajemy miodu – zapewniła nas.
Wszystko pod kontrolą?
Jak ustaliliśmy, że choć informacja o możliwym imporcie skażonego miodu trafiła do kierownictwa PIW w Janowie, to inspektorzy nie powiadomili swoich kolegów z Podkarpacia. – Nic mi o tym nie wiadomo – mówi Józef Urbanik, wojewódzki inspektor weterynarii w Krośnie.
Sygnał o zagrożeniu nie dotarł też do inspektoratu w Lubaczowie.
Lubelska inspekcja weterynaryjna zapewnia jednak, że wszystko jest pod kontrolą. – Wykryliśmy to, to jest nasza zasługa i tym możemy się pochwalić – mówi Jerzy Zarzeczny, wojewódzki lekarz weterynarii w Lublinie. – Cała procedura odbywa się zgodnie z przepisami.
Jaka była skala procederu? – Prowadzimy badania i postępowanie wyjaśniające. Miód został zabezpieczony i nie jest wprowadzany na rynek – zapewnia Wojciech Tyczyński, pełnomocnik Wojewódzkiego Lekarza Weterynarii w Lublinie. – Jeśli potwierdzą się informacje o jego pochodzeniu, to z całą pewnością powiadomimy organy ścigania.
Irmina Nikiel, dyrektor Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Lublinie
• Sulfamerazyna to pochodna leków. Częste przyjmowanie tej substancji może powodować tzw. lekooporność. Oznacza to, że osoba przyjmująca leki z sulfamerazyną nie będzie na nie reagować.
Substancja ta wywołuje również alergie. A przyjmowana przez dłuższy czas może prowadzić do uszkodzenia nerek. Leków, a tym samym innych produktów z sulfamerazyną, nie należy również podawać małym dzieciom.
Reklama
Skażony miód w Janowie Lubelskim zwabił inspektorów
U pszczelarza w Janowie Lubelskim inspektorzy weterynaryjni znaleźli skażony miód. Stężenie zakazanej substancji kilka tysięcy razy przekraczało normę.
- 30.10.2013 17:09

Reklama













Komentarze