Zapiszą księdza skrzętnie, wepną w segregator...
Na spotkaniu w kościele św. Ducha w Lublinie w 2001 r. zdradził, że największą satysfakcję w życiu dawała mu miłość. Skąd ksiądz tyle może wiedzieć o miłości - spytał ktoś z publiczności. No cóż... jestem starym kawalerem, ale i romantycznym staruszkiem
- 26.01.2006 13:00
Poeta od bożych krówek i najważniejszych życiowych pytań.
- On pisał tak, żeby każdy mógł zrozumieć, że ludzie są sobie potrzebni, że miłość do drugiego człowieka jest połączona z samotnością, że w cierpieniu jest nadzieja, bo kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno. Był taki sam jak jego wiersze. Dzień przed śmiercią byłam u niego ostatni raz w szpitalu. Nie rozmawialiśmy o jakichś wielkich rzeczach, ale o tych małych. Mówił, że napiłby się naleweczki, zjadł coś dobrego - opowiadała aktorka Anna Dymna.
Od 1959 r. był rektorem kościoła Wizytek w Warszawie. Mieszkał skromnie; w pokoiku zwanym Kurzą Stopką. Łóżko drewniane z siennikiem. Surowe krzesła z desek z twardym siedzeniem. Zegar z kukułką i skrzypiąca podłoga.
- Przy drzwiach stały w pogotowiu na baczność filcowe froterki. Siedział przy sekretarzyku z serdecznymi natchnieniami - wspomina ks. Janusz Kozłowski ze Świdnika.
W 1991 r. odebrał na KUL doktorat honoris causa. Stał skulony w uroczystej todze, jakby ciążył mu biret i honory.
- Zostałem księdzem w najgorszym czasie stalinowskim. Uważałem, że właśnie wtedy trzeba być księdzem i pisać wiersze o Bogu. Jestem księdzem szczęśliwym, więc i wiersze moje nie mogą być nieszczęśliwe. Ponieważ jestem już leciwym, także otoczony pleśnią, grzybami i honorami, nie wygłoszę wykładu, tylko powiem kilka słów, co chcę w tych wierszach powiedzieć. Niektórzy widzą w nich tylko biedronki, sikorki, motyle, ale chyba nie o to tu chodzi. Lubię wiersze serdecznie niemodne i szczęśliwie zapóźnione. Tęsknię za humorem, który uczy pokory, pozwala śmiać się z samego siebie. Bóg zapłać Panie Boże, bo podał mi łapę pies, co książek nie czyta i wierszy nie pisze - powiedział do auli pełnej studentów. I dostał huragan braw...
Dziesięć lat później przyjechał do kościoła św. Ducha w Lublinie. Kościół pękał w szwach. Cichym głosem powiedział, że najwięcej radości w życiu daje mu miłość. Co ksiądz może wiedzieć o miłości? - spytał ktoś z publiczności.
Podniósł głowę, spojrzał przez okulary na pytającą dziewczynę, uśmiechnął się i powiedział o swojej twórczości, że to są wiersze starego kawalera. A potem dodał:
- Jestem takim romantycznym staruszkiem.
I znów dostał huragan braw.
W południe, 2 lutego, po raz ostatni spotka się z ludźmi. Jego zwłoki zostaną wystawione w warszawskim kościele Wizytek. Ks. Wiesław Niewęgłowski, duszpasterz środowisk twórczych, odprawi mszę. Przyjdą poeci, malarze, muzycy, księża i zwykli ludzie.
Ciało księdza Twardowskiego zostanie złożone w Świątyni Opatrzności Bożej w krypcie dla zasłużonych Polaków.
Złośliwi mówią, że na placu budowy.
Nagle syn z Internetu
niesie wieść nekrolog,
że Ksiądz Twardowski zagasł,
by płonąć inaczej.
Niech wieczny odpoczynek
Pan mu sprawić raczy.
Bo trudził się niezmiernie,
słów paciorki nizał.
Napisał w wierszu poświęconym ks. Twardowskiemu Janusz Kukliński, tłumacz i przyjaciel Edwarda Stachury. - Zacytuję Edka z \"Anatemy na śmierć”: \"Byli tacy, co się rodzili, byli tacy, co umierali, byli tacy, którym to było mało”. Mógł wieść spokojny żywot księdza. Było mu mało - mówi Kukliński. I pokazuje ekslibris księdza Jana zrobiony przez Franciszka Maśluszczaka. Trafiony w setkę. Na którym ksiądz poeta podróżuje przez świat na mrówce.
Zapiszą księdza skrzętnie,
wepną w segregator.
I tylko Jezusowi
zakrwawiła blizna.
- pisał dalej Janusz Kukliński.
A mnie przypominają się słowa księdza Jana ze spotkania w kościele św. Ducha, że tam gdzie kończy się poezja, zaczyna się modlitwa...
Reklama













Komentarze