Cisza przed burzą
Witold W. ze Świdnika, który zdaniem Zyty Gilowskiej \"wrobił ją” w sprawę lustracyjną, w zeszłym roku został skazany za wynoszenie dokumentów z Urzędu Ochrony Państwa - oznajmiła wczoraj rzeczniczka lubelskiego Sądu Okręgowego.
Nic więcej na razie się nie wyjaśniło.
- 26.06.2006 20:54
Wczoraj przed domem Witolda W., męża przyjaciółki Gilowskiej, znowu koczowali dziennikarze. Ale ani on, ani jego żona Urszula, nie mieli ochoty na rozmowę. Witold W. rano odebrał od nas telefon. - Przez was moja matka dostała zawału - stwierdził. - Jadę teraz do szpitala. Proszę zadzwonić później.
Ale po południu telefonów już nie odbierał. Może dlatego, że rzecznik Sądu Okręgowego w Lublinie, Barbara du Chateau ogłosiła wczoraj, że w zeszłym roku Witold W. został prawomocnie skazany na 8,1 tys. zł grzywny przez Sąd Rejonowy w Lublinie za wynoszenie tajnych akt z UOP, gdzie służył w latach 90.
Po południu z domu Witolda W. wyszła starsza kobieta. Żeby wrzucić list do skrzynki i obsztorcować dziennikarzy. Kobieta twierdziła, że oprócz niej w domu nikogo nie ma. Ale wewnątrz dało się słyszeć głosy dwóch osób. A po chwili przyjechali policjanci. Po rozmowie z gospodarzami posesji polecili dziennikarzom rozejść się.
Milczy też lubelski oddział Instytutu Pamięci Narodowej. Zwłaszcza na temat raportów SB odnalezionych właśnie tutaj w grudniu i styczniu 2005/2006 r. Miały się w nich znajdować informacje przypisywane tajnemu współpracownikowi \"Beata”. Jak podają media, z zapisów ewidencyjnych ma wynikać, że TW \"Beata” to Zyta Gilowska.
- Nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie - odpowiadał wczoraj na każde pytanie Andrzej Borys, dyrektor IPN w Lublinie, zasłaniając się tajemnicą służbową. - Jakiekolwiek informacje możemy przekazać tylko rzecznikowi interesu publicznego, prokuraturom albo Zycie Gilowskiej. Ale nikt z nich nie zwrócił się do nas po żadne dokumenty.
Jedna z ogólnopolskich gazet podała wczoraj, że Gilowska miała przekazywać służbom specjalnym informacje na temat osób, które przyjeżdżały pod koniec lat 80. na letnie kursy w Centrum Języka i Kultury Polskiej na KUL.
- W większości byli to polonusi ze Stanów Zjednoczonych i Kanady. Pojawiali się też obywatele wielu krajów europejskich, m.in. Niemiec, Holandii czy Anglii - wyjaśnia Andrzej Jaroszyński, dyrektor centrum w latach 1984-
1990. - Ale Zyta Gilowska nie prowadziła u nas żadnych zajęć. Nie była pracownikiem ani współpracownikiem naszej letniej szkoły.
W czwartek okaże się, czy Zyta Gilowska będzie miała proces lustracyjny. Sąd Lustracyjny rozpatrzy wtedy wniosek rzecznika interesu publicznego. Prokuratura w Gdańsku zbada zaś, czy rzecznik dopuścił się szantażu wobec byłej wicepremier. Bo Gilowska złożyła w sobotę zawiadomienie, że padła ofiarą szantażu lustracyjnego.
Reklama













Komentarze