Zobacz pan tego koguta
Najpierw felczer od koni wyleczył go z zapalenia płuc. Potem malarz nauczył, jak obchodzić się w Paryżu z prostytutkami.
- 12.09.2008 12:41
Na Akademii Sztuk Pięknych studiował z Jonaszem Koftą. W 1970 roku zabandażował drzewa na ulicy Narutowicza w Lublinie i zatytułował wydarzenie \"Ból Tomka Kawiaka”. Od wczoraj ma swoją wystawę w galerii \"Wirydarz”, a dziś
na Zamku Lubelskim otwiera kolejną.
Nie miał pieniędzy, więc wymyślił kolejną akcję: pakował do probówki swoje włosy, paznokcie lub mocz i zatapiał w żywicy. A potem wymieniał na ulicy na jedzenie, kawę, albo dziewczyny. Tak zaczęła się międzynarodowa kariera Tomka Kawiaka.
Białe spodnie, czerwona koszula, szpakowate włosy i południowa opalenizna. Aż się wierzyć nie chce, że w listopadzie skończy sześćdziesiąt pięć lat. Właśnie skończył montaż swojej wystawy w lubelskiej galerii \"Wirydarz”. Na ścianie z desek cytat z Tischnera: \"Wiem, że jestem, bo wiem, że drugi jest”. I intrygujące obrazy z kogutem z Tangeru, któremu Tomek Kawiak poświęcił najnowszą książkę. Wyciąga szkic do jednego z obrazów: Zobacz, jakiego ten kogut ma chu… - śmieje się Kawiak.
- Panowie, to nie na ekspozycję - krzyczy Piotr Zieliński, kurator wystawy i właściciel galerii \"Wirydarz”.
- O tym kogucie to jeszcze ci opowiem - dodaje Tomek.
Ojciec, Janusz Kawiak, pochodził z robotniczej rodziny. Mama, Stanisława Wichlińska z Wyczółkowskich herbu Skarbiec - z arystokracji. Na ulicy 1 maja w Lublinie mieli sklep z artykułami dentystycznymi. - Jak ojciec dowiedział się, że chcę malować, stwierdził, że każdy artysta to pijak - wspomina Kawiak.
W dzieciństwie trafiła się Tomkowi ciężka gruźlica płuc. Wyleczył go felczer od koni.
- Kazał matce zawijać mnie w prześcieradła i skrapiać je wodą i spirytusem. Leżałem jak mumia, parowałem, aż wyzdrowiałem - zamyśla się i dodaje: To był czterdziesty siódmy rok. Bogu dzięki, od tamtej chwili jestem zdrowy.
Pamięta dzieciństwo na podwórku, rzemieślnika, który w piwnicy robił świetne wędliny. I śmierć Stalina. - Wyprowadzono nas ze szkoły na dworzec PKP, drżeliśmy z zimna i czekaliśmy na przemówienie. W drodze powrotnej zgubiłem but. Wracałem na bosaka przez śnieg.
Poszedł do podstawówki, ale ciągnęło go do rysowania. Z okazji śmierci Stalina w szkole ogłoszono konkurs. Dostał drugą nagrodę za \"Portret Matki”.
Kiedy miał czternaście lat, spotkał Józefa Krzyżańskiego, malarza, który wystawiał swoje prace w Paryżu. Kontakt załatwiła matka, która wierzyła w artystyczne zdolności syna. Krzyżański miał pracownię na Bukowinie. Mały Tomek jeździł tam podglądać pracę prawdziwego malarza. - Z Bukowiny szedłem jeszcze cztery kilometry piechotą do letniej pracowni. Zostałem pomocnikiem malarskim. Myłem
pędzle, sprzątałem pracownię.
Z czasem lekcje malarstwa przeradzały się w lekcje życia. - Szczególnie wtedy, kiedy opowiadał mi, jak należy obchodzić się w Paryżu z prostytutką. Prezerwatywa, dla czternastolatka, to był smak egzystencji - śmieje się artysta.
W 1962 roku zdawał na Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. Dostał się z listy rezerwowej; razem z Jonaszem Koftą.
Jak studia? - Były na ostatnim miejscu. Interesowało nas życie, wino i dziewczyny - mówi Tomek. - Pierwsza miłość? To było wcześniej, w Lublinie jeszcze. Kupiłem butelkę wina, wziąłem farby i zabrałem ją na wycieczkę do lasu w Mętowie.
Chciałem zrobić wrażenie. I kochać się z nią na trawie. Nie zgodziła się. Z rozpaczy namalowałem obraz, który zatytułowałem: \"Dwa smutne liski w paskudnym lesie”.Tomasz Kawiak po dyplomie w 1968 roku wrócił do Lublina.
Miał dobry start. Wystawę u Boguckich, prace w Teatrze Wielkim w Warszawie, jego obrazy sprzedawały się w prestiżowej galerii \"Mona Lisa”. W 1970 roku zobaczył na ulicy Narutowicza w Lublinie kikuty drzew. Ktoś bezmyślnie wygolił je łyso. Kawiak zabandażował je prześcieradłami, rwanymi na pasy. Tu i tam schlapał prześcieradła czerwoną farbą. I zatytułował swoją instalację \"Ból Tomka Kawiaka”.
- Milicja dopadła mnie w Warszawie. Na przesłuchaniu pytali mnie: Co pana boli w naszej Polsce? Odpowiedziałem, że nic, że jestem zachwycony. Wtedy przez moją głowę przemknęła myśl: Trzeba stąd uciekać. Do Paryża - opowiada Kawiak.
Złożył podanie o paszport. W 1971 roku z dziesięcioma dolarami w kieszeni wsiadł do samolotu.
- Nie znałem nikogo. Znałem trzy słowa po francusku. Zaryzykowałem.
Tak zaczęła się międzynarodowa kariera artysty Kawiaka.
Pierwszą noc spędził w kościele pod wezwaniem św. Marii Magdaleny. Po mszy skrył się w bocznej nawie i przespał do rana. Ktoś podał mu adres polskiego kościoła. Dostał stancję na pięterku. W zamian miał podjąć się konserwacji obrazu.
- Nie miałem o tym pojęcia, więc przemyłem obraz i go zawerniksowałem - śmieje się Kawiak.
Nie miał pieniędzy, więc wymyślił kolejną akcję i nazwał ją \"Rozdawanie egzystencji”. - Postarałem się o probówki. Pakowałem w nie moje ścięte włosy. Potem paznokcie, pot i mocz. Zamykałem, zatapiałem w żywicy. I wymieniałem na ulicy na kolację. Wino. Trawkę. Chwyciło. Wpadłem w konflikt z policją. Uznali, że zajmuję się takim samym procederem co prostytutki - śmieje się Tomek.
Na kawałek egzystencji podrywał kobiety. Też skutkowało.
Minęło 40 lat. Dziś jest artystą znanym na całym świecie. Zasłynął z cegieł i dżinsów.
- Interesowałem się odkryciami geograficznymi. Przeczytałem, że kiedy odkrywano inne światy, jeden z oficerów dostał od mieszkańców Polinezji siekierkę. Wrócił do Europy, zrobił odlew 30 siekierek, pojechał na Polinezję jeszcze raz i zostawił siekiery. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby robić mosiężne odlewy kruchej cegły. I zostawiać ją w miejscach, gdzie z glinianych cegieł powstały cywilizacje - tłumaczy Kawiak. Podróżuje, zostawia cegły. Akcja cegłowania świata trwa.
Na pomysł rzeźbienia dżinsów wpadł, kiedy oglądał figurki wojowników z wykopalisk w Xi\'an w Chinach. Odlane w brązie dżinsy mają kieszenie wypchane różnego rodzaju przedmiotami. Tworzą sylwetki konkretnych ludzi. Bez biustu i głowy.
- Robię szereg rzeźb dżinsów i zakopuję je w różnych miejscach świata. Zakopałem je w Chinach, w Australii, we Francji - mówi artysta. Taki pochówek dżinsów. - O, bardzo dobrze powiedziane. Jak człowieka zakopią, to po latach nic nie zostanie. Dżinsy odlane z brązu przetrwają.
Dziś mieszka w Maroku. Ma kilka innych domów, ale ten w Maroku jest najważniejszy. - Na jednej z uliczek w Tangerze zobaczyłem dom, potem balkon z fikusem, a na nim czerwonego koguta. Podszedłem do niego i… zacząłem z nim rozmawiać. W różnych językach.
Okazało się, że właścicielem koguta była staruszka, która miała ponad dziewięćdziesiąt lat. Trzymała go na łańcuchu, przykutego do balkonu. Tomek zaprzyjaźnił się z kogutem. Potem kupił dom w Tangerze.
- Któregoś dnia staruszka umarła. Po tym wydarzeniu kogut przestał piać. Jakby ogłuchł. Rodzina zrobiła stypę i zarżnęła koguta - mówi Kawiak. - Taki koniec rzeczy…
Reklama













Komentarze