Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Izby Wytrzeźwień życie po życiu

W tym roku mija 7 lat od likwidacji izby wytrzeźwień w Lublinie. I do tej pory nie ma pomysłu, co zrobić z ludźmi, którzy do takiej izby trafić powinni.
Projekty stworzenia specjalnej placówki były, ale na tym się skończyło. Rolę zastępczą nadal pełni szpital. - Izba wytrzeźwień to relikt przeszłości. Potrzebne jest całkiem nowe rozwiązanie, ale takie, które wreszcie zdałoby egzamin - mówi jedna z pracownic Wydziału Zdrowia i Spraw Społecznych Urzędu Miasta, która chce pozostać anonimowa. Izba wytrzeźwień przy ul. Kawiej 9 powstała w latach 60. Miała funkcjonować tymczasowo, a wytrzymała 40 lat. Została zlikwidowana w lipcu 2002 r. Władze miasta uznały, że jest nierentowna. - To były zmarnowane pieniądze, bo placówka nie była w stanie się utrzymać, a miasto nie finansowało jej w całości - twierdzi pracownica UM. Izba była dofinansowana w połowie z budżetu państwa. Resztę kosztów musiała pokryć sama. Niestety, była w stanie wygospodarować tylko ok. 4 proc., bo \"klienci” nie chcieli płacić. - Najczęściej z opłat wywiązywali się ci, którzy prowadzili po pijanemu, bo nie chcieli mieć dodatkowych kłopotów - mówi urzędniczka. Niestety, byli w mniejszości. Więcej było stałych bywalców, którzy nie mieli z czego zapłacić za pobyt. - Kręcili się celowo w pobliżu izby, bo nie mieli gdzie spędzić nocy. Policjanci musieli ich wpuścić. Do noclegowni nie mogli pójść, bo tam alkohol jest zabroniony. A izba musiała mieć przecież lekarza dyżurnego, sanitariusza, księgowego. Zaczęto oszczędzać m.in. na liczbie łóżek, ale na dłuższą metę to nie pomogło. - Doszłoby do tego, że nie byłoby na czym spać. A przecież trafiały tam też osoby spoza Lublina - mówią ludzie, którzy w izbie pracowali. - W końcu zabrakłoby dla nich miejsca. Z 60 łóżek zostało 20. W takiej sytuacji o remoncie nie mogło być nawet mowy. Interwencja krok po kroku - Najczęściej przyjeżdżamy po czyimś zgłoszeniu. Mamy obowiązek sprawdzenia, czy stan nietrzeźwego zagraża jego życiu, czy nie - informuje sierżant Anna Smarzak z KWP w Lublinie. Na miejsce przyjeżdża karetka i lekarz musi wydać zaświadczenie, czy taka osoba nadaje się do przewiezienia do policyjnego Pomieszczenia Dla Osób Zatrzymanych. Jeżeli ma jakieś obrażenia lub wymaga bardziej szczegółowych badań - trafia do szpitala MSWiA, z którym policja ma podpisaną umowę. Nietrzeźwi badani są na oddziale ratunkowym. - Przeważnie prosimy policjantów, żeby zaczekali, bo nie wszyscy wymagają hospitalizacji i mogą jechać do PDOZ - mówi mgr Sylwia Łepak-Szewczyk, pielęgniarka oddziałowa. Obserwacja trwa z reguły około doby, ale zdarza się, że dłużej. \"Pacjenci” dostają relanium na uspokojenie, bo większość ma padaczkę alkoholową. - Gorzej, jeśli są tak upojeni, że nie są w stanie powiedzieć, z jakiego źródła pochodził alkohol. A zagrożenie życia może być duże. Trafiają wtedy na oddział toksykologiczny szpitala przy ul. Biernackiego - tłumaczy Łepak-Szewczyk. 60 zł za opinię - Dostajemy ryczałt za zrobienie podstawowych badań i wydanie decyzji. Przewiduje to umowa, którą szpital podpisał z policją. Za pobyt nietrzeźwych na oddziale płaci NFZ - informuje Marek Bortacki, ordynator oddziału ratunkowego. Jeżeli jest konieczność przewiezienia na toksykologię, szpital robi to na własny koszt. - Płacimy tylko za przewóz karetką. Część tam zostaje i tu nasza rola się kończy, bo z reguły do nas nie wracają - wyjaśnia Bortacki. A co z bezdomnymi, którzy zostają na oddziale, a nie są ubezpieczeni? - Traktujemy ich tak samo, jak wszystkich innych, a płaci za nich państwo. Pijak też człowiek - Nietrzeźwych traktujemy jak normalnych pacjentów. Praca nie należy do najprzyjemniejszych, ale cóż… - przyznaje Łepak-Szewczyk. Na oddziale przebierani są w piżamę i myci, bo przecież leżą z innymi pacjentami. - Teraz po remoncie mamy warunki, żeby ich odizolować - mówi Bortacki. A wiadomo, że pacjenci i odwiedzający reagują różnie. - Nietrzeźwi nie kontrolują swojej fizjologii. Ludzie nie chcą na to patrzeć - dodaje ordynator. Na dodatek, niektórzy są agresywni. - Byłam kiedyś świadkiem, jak przywieźli pijanego. Lekarz nie mógł go zbadać, bo się wyrywał i krzyczał. Policjanci musieli go trzymać - opowiada pani Anna, która odwiedzała brata w szpitalu MSWiA. - Szkoda mi tych ludzi, ale nie powinno się skazywać pacjentów na takie widoki. Lekarzowi zaufają Nie wszyscy pijani są jednak agresywni, a na lekarzy reagują lepiej niż na policjantów. - Część na pewno też liczy na to, że wypiszemy im zaświadczenie i zostaną w szpitalu, zamiast jechać do PDOZ - mówi Bortacki. - Czasami mają o to pretensje. Najspokojniejsi są bezdomni. - Cieszą się, że ktoś może ich zbadać, bo ich stan bywa ciężki. Wiedzą, że krzywdy im nie zrobimy - podkreśla Szewczyk. Stąd kilku bezdomnych stale trafia na oddział. - Już ich poznajemy. Wśród nich są przypadki ekstremalne. Jeden ma owrzodzenie i robaki - mówi Bortacki. - Miałem też wielokrotnie do czynienia z odmrożeniami. Jeden z pacjentów trafił na chirurgię, bo trzeba mu było amputować stopy. Co dalej? Przymiarki do stworzenia nowej placówki były, ale na projektach się skończyło. Pod uwagę brano między innymi szpital w Abramowicach. - To były bardzo ogólne rozmowy. Do żadnych ustaleń nie doszło - wyjaśnia Marek Domański, zastępca dyrektora ds. opieki zdrowotnej. Spotkanie z dyrektorami lubelskich szpitali odbyło się z inicjatywy Andrzeja Pruszkowskiego, ówczesnego prezydenta. Szpital w Abramowicach był jedynym, który wyraził zgodę na utworzenie takiej placówki. Jednak koszty adaptacji pomieszczeń okazały się za duże. Martwy punkt W najbliższym czasie na zmiany się nie zanosi. Miasto twierdzi, że to sprawa policji, bo utrzymanie porządku to jej działka.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama