Żaba po przejściach
Franka ktoś podrzucił pod drzwi schroniska. Księżniczka, Matylda i Czesio mieli mniej szczęścia, bo trafili wprost na ulicę. Teraz wszyscy są razem. Księżniczka się odchudza, Czesio czeka na operację, a Matylda wspomina Dworzec PKS.
- 13.03.2009 12:44
Księżniczka, Czesio, Matylda i Franek to tylko niektóre z 50 egzotycznych zwierzaków przywiezionych do miejskiego schroniska przy ul. Metalurgicznej w Lublinie. Każde z tych stworzeń ma swoją historię. I z reguły nie są to wesołe opowieści. - Ludzie zwyczajnie pozbywają się zwierząt, którymi nie potrafią lub nie chcą się opiekować - mówi Bartek Gorzkowski, pracownik schroniska, opiekujący się egzotyczną gromadką. - Kiedyś trafił do nas ptasznik. I to ten z najbardziej jadowitych. Wbrew pozorom takich gatunków jest tylko 20. Mężczyzna, który go hodował, wyjechał za granicę i zostawił pająka pod opieką swojej szwagierki. Kobieta nawet nie wiedziała, że ma do czynienia z groźnym pająkiem. Całe szczęście że nie zdążyła otworzyć pudełka…
Często ludzie nie są świadomi tego, ile problemów wiąże się z opieką nad oryginalnym zwierzakiem, który w sklepie zoologicznym wydawał się taki miły i \"bezobsługowy”. - Choćby takie żółwie. Te, które kosztują kilkanaście złotych, są wielkości pięciozłotówki. Tyle że sprzedawca nie informuje kupującego, że terrarium dla takiego żółwia kosztuje 1500 złotych - mówi Gorzkowski.
A później jest problem co z takim zrobić. Część właścicieli zwyczajnie wyrzuca je wprost na ulicę. Efekt? Po Nadbystrzyckiej pełzał wąż mahoniowy, a dzielnicę LSM w najlepsze przemierzał sobie legwan.
W schronisku na Metalurgicznej znają też jeszcze bardziej ponure historie. - Jesienią strażnicy miejscy przywieźli nam żółwia stepowego z wywierconymi otworami w skorupie. To barbarzyństwo, bo skorupa jest dobrze unerwiona - wspomina Bartek Gorzkowski. - Musiałem szukać dla żółwia odpowiedniego ośrodka rehabilitacji. Najbliższy znalazłem dopiero w Anglii. I to mnie utwierdziło w przekonaniu, że taki ośrodek potrzebny jest też u nas.
Teraz wszystkie zwierzaki przebywają w niewielkim pokoju. Na przystosowanie poddasza, na które można by przenieść egzotyczne okazy, potrzeba 130 tys. złotych. Schronisko chce takie pieniądze zdobyć u władz miasta. Egzotarium w obecnym kształcie już jest miejscem wycieczek dzieci z lubelskich szkół, dla których organizowane są tu specjalne lekcje.
Był ozdobą jednego z lubelskich sklepów z garniturami. Terrarium stało na wystawie. Każdy z klientów chciał sobie puknąć w szybkę. A to płochliwy zwierzak, wystawienie na widok publiczny mu przeszkadza, w naturze żyje w koronach drzew. Właściciele oddali go sami, mówiąc że nie dają sobie z nim rady. Legwan nabawił się choroby psychicznej. Przestał w ogóle jeść, stał się agresywny. Po dwóch miesiącach pobytu w schronisku już je mi z ręki. Mało tego, domaga się pieszczot.
Na Metalurgiczną trafił oddany przez właścicielkę, która doszła do wniosku, że nie jest w stanie należycie się nim opiekować. Próbowała znaleźć mu nowego właściciela, ale ludzie, którzy się zgłaszali, nie mieli bladego pojęcia o hodowli legwanów. Czesio nabawił się krzywicy przez złą dietę i brak odpowiedniego oświetlenia. Do prawidłowego rozwoju potrzebował specjalnej świetlówki emitującej promieniowanie UV A i UV B. Żarówka kosztuje 70 zł i działa pół roku.
Czesio już nigdy nie odzyska pełni zdrowia. Lampa, którą ma w schronisku, może jedynie zahamować rozwój choroby. Czym się ona objawia? Czesio ma źle wykształconą żuchwę, która jest zbyt krótka, by legwan mógł samodzielnie gryźć pożywienie. Źle wykształcony jest też ogon, w którego końcówkę wdała się martwica i najprawdopodobniej konieczna będzie częściowa amputacja.
Podrzutek. Paczka ze zwierzakiem znalazła się koło drzwi placówki miesiąc temu. Zapakowany w pojemniczek jak z marketu na żywność, w miarę przyzwoicie. Był wychudzony i wyziębiony, na początku nie chciał jeść. Dostał dobre warunki, odpowiednią temperaturę i po dziesięciu dniach zaczął jeść. Teraz się dobrze czuje, jest pełen wigoru, oswaja się bardzo ładnie.
Jedna z najbardziej jadowitych żmij. - Gdyby ukąsiła, pogotowie niewiele by mogło zdziałać, choć ta żmija nie jest w ścisłej czołówce jadowitych - ostrzega pan Bartek. Niewielkie, kiepsko urządzone terrarium z Matyldą ktoś porzucił w holu Dworca Głównego PKS w Lublinie późnym latem zeszłego roku. Terrarium stało tam przez pół dnia, zanim ktoś zwrócił na nie uwagę. Pracownicy dworca zaalarmowali mundurowych, ci zaś wezwali fachowców ze schroniska dla zwierząt.
W sierpniu zeszłego roku błąkał się bez celu w okolicy III Urzędu Skarbowego przy ul. Narutowicza. Przerażeni ludzie uznali, że to bardzo groźny wąż i wezwali straż pożarną. Ktoś z przechodniów zdobył się wcześniej na odwagę i nakrył gada miską. Prosto z ulicy wąż trafił do schroniska. - To cwaniak - śmieje się Gorzkowski. - Jest tak samo ubarwiony, jak najbardziej jadowity wąż w swoim środowisku i to w Meksyku daje mu nietykalność. Tak naprawdę to on tylko udaje jadowitego. Kąsa, ale nie może zrobić nic złego.
Wygląda jak… kupa z oczami. Zaczęło się od telefonu spod hipermarketu Leclerc przy Zana w sprawie błąkającej się wyjątkowo groźnej ropuchy. Okazało się, że wcale taka groźna nie jest. - Całkiem okazały żabol. Właściciele musieli go przekarmiać, bo ma sporą nadwagę. Jest w trakcie kuracji odchudzającej - mówi jej opiekun. Przysmak żaby to karaczany. - Czyli karaluchy. Bardzo czyściutkie stworzenia, nie zjedzą niczego nieświeżego.
W naturze żaba rogata woli jeść inne mniejsze płazy. Jest w stanie pożreć dorosłą mysz, albo o połowę mniejszego od siebie samca.
Ciężarna samica lada dzień powije potomstwo. Znaleziona została w pustym mieszkaniu. Mężczyzna, który je wynajmował, nie płacił czynszu. Właściciel lokalu nie mógł doprosić się zapłaty. Kiedy wybrał się upomnieć o swoje, zastał tylko skorpiona. Dwunożny lokator zwiał za granicę. Okazało się, że właścicielowi mieszkania podał fałszywe nazwisko. Gatunek skorpiona, którego przedstawicielem jest Hera, nie ma jeszcze polskiej nazwy.
Reklama













Komentarze