• Kiedy od znajomego aktora z Broadway\'u dowiedziałem się, że korzysta z pomocy psychoterapeutycznej Polki, byłem zaskoczony. Jeszcze bardziej, kiedy dowiedziałem się, że ma ona gabinet przy słynnym Times Square. Już zupełnie, kiedy powiedział, że jest ona absolwentką KUL...
- Dodam jeszcze, że jestem z Suśca. Jestem z tego bardzo dumna. Zaryzykuję nawet twierdzenie, że gdybym stamtąd nie była, nie byłabym dziś tu, gdzie jestem.
• Co się takiego stało, że Susiec wywarł na panią aż taki wpływ?
- O tym, że będę pracować pomagając ludziom wiedziałam od dziecka. Wychowywałam się jako córka lekarki i to, co robi mama bardzo mnie fascynowało. Od siódmego roku życia uczyłam się języka angielskiego. Uczył nas ksiądz Włodzimierz Kwietniewski przekonując, że bardzo nam się to przyda, w co uwierzyłam bez zastrzeżeń. Potem miałam dwie wspaniałe wychowawczynie, panie Alicję Rogalską i Danutę Skibę. Maturę zdałam w liceum w Tomaszowie Lubelskim, skąd trafiłam na studia psychologiczne na KUL. Od ich początku uważałam, że moją przyszłością jest psychoterapia.
• Dlaczego?
- Dlatego, że spotkałem w uczelni księdza profesora Kazimierza Popielskiego. Nie tylko znakomitego wykładowcę i praktyka psychoterapii, ale także wspaniałego człowieka i formatora innych. Po prostu: mistrza. Był prekursorem na gruncie polskiej psychologii - logoterapii.
• Czyli...
- ...kierunku stawiającego nacisk na osobiste decyzje ludzkie, wolność wyboru i odpowiedzialność za skutki wyboru. Wpływu tej wolności wyboru na ludzką kondycję nie są w stanie zupełnie zdeterminować czynniki biologiczne, psychiczne czy środowiskowe. Po prostu nie jest tak, że o wszystkim, kim się człowiek staje i kim jest decydują warunki zewnętrzne, a on jest jakby tylko \"obserwatorem” tego, co z nim \"zrobią”.
• Koncepcja przyszła do Lublina z... Wiednia.
- Pojęcie logoterapii opartej na analizie egzystencjalnej wprowadził znakomity austriacki psychiatra i psychoterapeuta, Viktor Frankl, twórca tzw. Trzeciej Szkoły Wiedeńskiej (pierwszą - była psychoanaliza Freuda, a drugą - psychologia indywidualna Adlera). Zręby koncepcji powstały jeszcze przed wojną. Dramatycznej jej weryfikacji dokonały doświadczenia Frankla z obozów koncentracyjnych. W jednym z nich zamordowana została żona profesora. Po wojnie \"szkoła Frankla” rozkwitła na Uniwersytecie Wiedeńskim. Implantował ją także do Stanów Zjednoczonych, wykładając logoterapię na American International University w Kalifornii. Z końcem lat 70. trafił do Wiednia ksiądz doktor Kazimierz Popielski, stając się jednym z najwybitniejszych uczniów, a potem kontynuatorów Viktora Frankla. Właśnie w murach Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.
• Jak rozumiem celem logoterapii jest budowanie satysfakcji życiowej, bez czego na dobrą sprawę niemożliwe jest efektywne funkcjonowanie?
- Oczywiście - nie samym chlebem człowiek żyje... Dla satysfakcji z życia zasadnicze jest określenie celów i zadań oraz form ich realizacji. Są trzy takie obszary. Po pierwsze: praca i uzyskiwanie osiągnięć. Po drugie: przeżycia pozytywne. Doświadczanie dobra, prawdy, piękna oraz pozytywnych uczuć wobec innych ludzi, przede wszystkim miłości. Trzecie to przeżycia negatywne, w tym przede wszystkim stawianie czoła cierpieniu. Jeżeli w którymś z tych obszarów, a najczęściej we wszystkich jednocześnie występują problemy i zaburzenia, przychodzą lęki i fobie, nerwice i nerwice egzystencjalne mogące urastać do kryzysów życiowych, egzystencjalnych, religijnych. Utraty poczucia sensu, życiowej dezorientacji i zagubienia czy nawet autoagresji z samobójstwem włącznie.
• Czy Nowy Jork jest pod tym względem miejscem szczególnym? Mówi się, że to neurotyczna stolica świata, tak samo jak stolica artystyczna, finansowa, polityczna, mody. Długa lista.
- Ktoś powiedział - zdaje się, że Woody Allen - że nie może być \"normalne” miasto, w którym codziennie lądują dwa samoloty ludzi święcie przekonanych, że są unikalni i na pewno zrobią w Nowym Jorku światową karierę. Oczywiście jest w tym ironia i groteska, ale także coś na rzeczy. Jeżeli chcielibyśmy mierzyć liczbą działających tu ośrodków, klinik czy gabinetów psychiatrii, psychologii czy psychoterapii. Także liczbą wielkich uczonych tych dziedzin związanych z Nowym Jorkiem.
• Jeden z takich gabinetów należy do pani. Jak długo po wyjściu z samolotu pani go otworzyła?
- Pracę magisterską u księdza profesora Popielskiego obroniłam w 2005 roku. Miałam już wtedy za sobą trzy wakacje spędzone w Ameryce u mojej siostry. Coś o kraju, a zwłaszcza Nowym Jorku, wiedziałam. Kiedy powiedziałam memu promotrowi, że myślę o pracy zawodowej w tym mieście, zareagował entuzjastycznie. \"Jedź i nie trać nawet chwili!” - powiedział. Był to niesamowity przypływ energii. Prawdę mówiąc tylko on wierzył, że mi się uda. Zaczęłam od Outreach Clinic przy Manhattan Avenue na Greenpoincie; ośrodka leczenia uzależnień w dzielnicy masowo zamieszkałej przez Polaków. Zostałam przyjęta, zgodnie z powszechnym amerykańskim zwyczajem, na bezpłatny staż. Zarabiałam na utrzymanie jako hostessa we włoskiej restauracji. Kiedy mnie zapytali, czy mam jakiekolwiek doświadczenia z pracy w restauracji, zgodnie z powszechnym amerykańskim zwyczajem odparłam, że w Polsce tylko... to robiłam. Po paru dniach, kiedy już szło mi bardzo dobrze, przyznałam się, że nigdy w restauracji przedtem nie pracowałam. Nie tylko nie mieli pretensji, ale pochwalili za amerykańską przebojowość. Mówić, że się czegoś nie potrafi po prostu nie wypada.
• Długo trwała ta praca na dwa etaty?
- Osiem miesięcy. W klinice zajmowałam się psychoterapią naszych rodaków uzależnionych głównie od alkoholu. Outreach Clinic oficjalnie wystąpiła o przyznanie mi wizy pracowniczej. Gdy ją otrzymałam, pożegnałam się z restauracją. Zajęłam się oczywiście nostryfikacją mego dyplomu. Okazało się, że w pięcioletnim programie studiów nie było kilku przedmiotów, które musiałam \"dorobić” na uczelniach nowojorskich. Skracając ten wątek, po trzech latach udało mi się to. Teraz musiałam udać się na kursy przygotowujące do uzyskania licencji psychoterapeutycznych, kończących się trudnymi egzaminami. Pokonałam i ten etap. Było to osiem lat po wyjściu z samolotu...
• Potem trafiła pani na Manhattan?
- Kiedy rozpoczęłam pracę z anglojęzycznymi Amerykanami pochodzącymi z różnych części świata i zaczęłam mieć wyniki, zwrócił na mnie uwagę dr Charles Robins, znany manhattański psychoterapeuta prowadzący klinikę przy Columbus Circle. Pracowałem u niego ponad dwa lata, by wreszcie w marcu 2013 roku przejść \"na swoje”. Mój gabinet znajduje się w nowym wieżowcu przy Times Square i 42 Ulicy. Środek Manhattanu. Myślę, że ksiądz profesor Popielski byłby ze mnie zadowolony...
• Kim są pani pacjenci?
- Zajmuję się tylko dorosłymi. Są to osoby w wieku od 23 do 60 lat. Przede wszystkim profesjonaliści, w drugiej kolejności: imigranci. Przeważają kobiety.
• Z czym przychodzą?
- W grupie profesjonalistów jest to przede wszystkim wyczerpanie zawodowe, problemy w związkach, lek, depresja, bezsenność, poczucie izolacji i osamotnienia. Nie rzadko w powiązaniu z uzależnieniami. Nowy Jork jest mekką dla młodych specjalistów-profesjonalistów. Umożliwia szybkie i atrakcyjne kariery. Jednak zdecydowanie nie rozpieszcza i nie pozwala osiąść na laurach. Za plecami słychać oddech konkurencji. Nie wszyscy to wytrzymują.
• O jakich profesjonalistach pani mówi? Finansistach? Artystach? Programistach?
- Tak, ale nie tylko... Przedstawicielach zawodów wysokich technologii. Ponadto ludziach mediów. Jeden z pacjentów jest współproducentem bardzo znanego programu telewizyjnego. Są ludzie prasy, między innymi tacy, którzy pracowali w rejonach ogarniętych wojnami. Są weterani wojenni i nie tylko wojen amerykańskich. Są ludzie Broadway\'u, w tym znana już aktorka. Są ludzie z Wall Street, pracownicy banków. Na ogół wszyscy funkcjonują pod ogromną presją oczekiwanego efektu pracy. Kiedy tego efektu nie ma zaczynają się problemy...
• Z czym przychodzą imigranci?
- Mają klasyczne problemy adaptacyjne związane z kwestiami ekonomicznymi, językowymi, kulturowymi. Wielu z nich, co interesujące, pochodzi z Chin, Japonii, Indii. Na ogół lokują się w także w gronie profesjonalistów, czyli dochodzą kwestie, o których mówiliśmy przed chwilą. Ponadto istotnym czynnikiem są także w ich przypadku relacje interkulturowe. Np. wchodzenie w związki osobiste z przedstawicielami innych nacji.
• A przypadki wolne o kontekstów profesjonalnych i kulturowych?
- To cała grupa pomocy posttraumatycznej związanej z urazami, wypadkami, traumami czy czynami kryminalnymi: atakami, pobiciami, kradzieżami. Jeżeli ktoś napadnięty w nowojorskim metrze, pod wpływem traumy boi się do niego wejść, a musi jakoś dotrzeć do pracy i autobusem zajmuje mu to dwie godziny dłużej w jedną stronę, mamy do czynienia nie tylko z lękiem, ale także sytuacją wywracające do góry nogami codzienne funkcjonowanie. Osobna grupa to ludzie, którzy ucierpieli w atakach 11 września 2001 roku. Zarówno tracąc najbliższych, jak też samemu pracując w Ground Zero po katastrofie.
• Pani sobie z tym wszystkim radzi?
- Muszę sobie z tym radzić, tak aby przychodzący do mnie sobie poradzili. Jeżeli oni nie będą widzieć poprawy, przestaną do mnie przychodzić. Póki co, takie sytuacje są sporadyczne.
• Czy przesądza o tym przygotowanie zawodowe wyniesione z Lublina?
- Oczywiście. Podejście terapeutyczne, jakiego uczyłam się na mojej uczelni, zdaje egzamin w Nowym Jorku bardzo dobrze. Oczywiście kończyłam tu także inne kursy i uczyłam nowych technik, ale to tylko uzupełnienie bazy wyniesionej z Lublina.
• Namawiałaby pani lubelskich absolwentów psychologii, aby szli w pani ślady?
- Naturalnie. Środowisko psychologiczne w Ameryce, Nowym Jorku, a już na pewno to, z jakim miałam do czynienia, jest niezwykle otwarte, życzliwe i gotowe do pomocy psychologom europejskim. W końcu Europa jest kolebką psychologii i to psychologowie europejscy tworzyli tę naukę w Ameryce. Poziom przygotowania na naszych studiach budzi szacunek amerykańskich kolegów. Wszystko to stwarza szansę, z której warto skorzystać. Ma po prostu sens. Ja go tu odnalazłam.
Reklama
Sens na Manhattanie
Rozmowa z Katarzyną Długosz, nowojorską psychoterapeutką.
- 17.10.2014 18:33

Reklama












Komentarze