W obu zalanych przez wodę gminach naszego regionu od dawna są mapy terenów najbardziej zagrożonych powodzią. Te same miejscowości wskazywali lubelscy naukowcy. Mimo to, ludzie stawiają tam kolejne budynki. A wały przeciwpowodziowe nie zmieniają się od lat.
Miłosz Bednarczyk
28.05.2010 16:01
Mimo gigantycznej pracy tysięcy strażaków, ochotników, żołnierzy, policjantów i mieszkańców całego regionu przy umacnianiu i podwyższaniu wałów, dwa z nich nie wytrzymały. W czwartek wieczorem wał pękł w Popowie pod Annopolem. Woda zalała trzy wsie. Ewakuowano 300 mieszkańców Popowa, a także okolicznych Bliskowic i Świeciechowa.
To jednak nic w porównaniu z tym, co wydarzyło się dzień później. W piątek po południu Wisła przerwała umocnienie w Zastowie Polanowskim w gminie Wilków. Gigantyczny strumień wody płynął błyskawicznie przez wyrwę szerokości 150 metrów. Momentalnie zalewało kolejne miejscowości. W sobotę pod wodą było już 80 proc. gminy. W niedzielę – ponad 90 proc. Zalało też część sąsiadującej od południa gminy Wilków. Pod wodą znalazło się ponad 70 kilometrów kwadratowych. Ewakuowano ponad tysiąc osób.
Wał pękł w Zastowie Polanowskim. Choć równie dobrze mógł nie wytrzymać w sąsiednim Zastowie Karczmiskim czy Kępie Gosteckiej w gminie Łaziska. Efekt w każdym z tych przypadków byłby podobny.
– W 2001 r., przy okazji ostatniej poważnej powodzi, zagrożone były te same miejsca. Tyle że wtedy zalany obszar był znacznie mniejszy niż teraz. Rozmawiałem z ludźmi, którzy i wtedy, i teraz byli zagrożeni powodzią. Pytałem, dlaczego nie ubezpieczyli swoich gospodarstw. Odpowiedź była podobna: wtedy ich nie zalało, więc i teraz nie zaleje – mówi Piotr Woliński, zawodowy strażak z Opola Lubelskiego.
– Tyle że wtedy woda przelała wał w miejscowości Kamień. Spłynęła do Kępy Gosteckiej i Soleckiej, i tam się zatrzymała. Pozostałe miejscowości ocalały – zauważa Woliński. – Teraz do przerwania wału doszło w innej części powiatu opolskiego. To wystarczyło, żeby zalać jedną gminę prawie w całości. Wszystkie miejscowości w tej okolicy przy każdej większej wodzie są zagrożone powodzią. I trzeba mieć tę świadomość.
Dwa lata temu Woliński pisał pracę inżynierską na temat ewakuacji na wypadek powodzi w powiecie opolskim. Przy pisaniu pracy stworzył mapki, na których są zaznaczone miejsca na tym obszarze najbardziej zagrożone zalaniem.
– Mapki powstały na podstawie gminnych planów ewakuacji ludności w przypadku powozi – tłumaczy strażak. – Plany pochodzą bezpośrednio z urzędów gmin w Łaziskach i Wilkowie. Poza tym, rozmawiałem z ludźmi, którzy w tych gminach zajmują się sprawą ewakuacji. Dokładnie wiadomo, które miejsca są najbardziej zagrożone – podkreśla Woliński. – Wiadomo, gdzie jest największe prawdopodobieństwa rozlania Wisły. Wiadomo w jakiej kolejności należy ewakuować poszczególne miejscowości. A nawet konkretnie, w które miejsca należy przewozić ludzi: w tym wypadku do Karczmisk, do Opola Lubelskiego i do najwyżej położonych miejscowości zagrożonych gmin.
Ostatni tydzień pokazał, że ani Piotr Woliński w swojej pracy, ani włodarze obu gmin przy opracowaniu planów ewakuacji, nie pomylili się ani trochę. Zalało dokładnie te miejscowości, który były wskazane jako najbardziej niebezpieczne. A ewakuacja ludzi przebiegała dokładnie tak, jak ją (teoretycznie) zaplanowano.
Okazuje się, że ludzi przewidujących powódź w Wilkowie i okolicach jest… więcej.
Kilka lat temu naukowcy z Politechniki Lubelskiej, KUL i UMCS, we współpracy z kolegami z Holandii, przygotowali projekt badawczy na temat budownictwa na terenach zagrożonych powodzią (projekt dotyczył tzw. żywych rzek). Jako przykład miała im posłużyć jedna z wsi właśnie z gminy Wilków.
– Rozważaliśmy przeniesienie w inne, bezpieczne miejsce całej wsi i utworzenie w jej miejscu polderu zalewowego – mówi prof. Witold Stępniewski z Katedry Inżynierii Ochrony Powierzchni Ziemi PL, jeden z autorów projektu. Nasza koncepcja miała doprowadzić do zakazu budowy nowych obiektów na tym terenie.
Rolnicy mogliby tam jedynie uprawiać pola czy prowadzić sady.
Ale to wszystko dopiero początek. Docelowo naukowcy chcieli się zająć projektowaniem domów "wodoodpornych”, którym żadna powódź by nie zagrażała. – Takie domy powstawałyby na czymś w rodzaju pontonu, byłyby oparte na kilku palach, a wszystkie instalacje do nich doprowadzone byłyby elastyczne. W ten sposób duża woda takiemu budynkowi nie wyrządziłaby żadnej szkody.
Dlaczego naukowcy chcieli prowadzić badania właśnie w gminie Wilków. – To teren od wieków nękany przez wodę – podkreśla prof. Stępniewski. – Na kościele w Wilkowie można zobaczyć ślad jednej z poprzednich powodzi, który sięga kilku metrów nad ziemią. Teraz poziom wody jest również bardzo wysoki.
Poza tym, na odcinku przechodzącym przez gminę Wilków Wisła zmieniła miejsce przepływu. Część ludzi przeniosła swoje domostwa i postawiła nowe budynki w starym korycie. – Tyle że, zarówno stare, jak i okolice nowego koryta, nie powinny być w ogóle zabudowywane – zaznacza prof. Stępniewski. – To tereny zalewowe. Z góry wiadomo że każda większa woda będzie na tym terenie wyrządzać szkody.
Problem w tym, że autorzy projektu badawczego nie dostali na jego realizację pieniędzy. – Projekt nie został zakwalifikowany do dofinansowania z Unii Europejskiej – wyjaśnia prof. Stępniewski. Skończyło się na tym, że kilku naukowców, którzy mieli uczestniczyć w realizacji przedsięwzięcia, zrobiło doktoraty z różnych aspektów zagrożenia powodziowego na wskazanym terenie.
– Być może to dobry czas, żeby do tej koncepcji wrócić – mówi Stępniewski. – To kompleksowy projekt. Wymaga zaangażowania naukowców z różnych dziedzin, ale także administracji: na szczeblu nie tylko wojewódzkim, ale być może nawet na krajowym.
Jako przykład tego, jak nie wyciąga się wniosków z powodzi, naukowcy wskazują Wrocław. – W 1997 r. woda zalała tam jedno całe osiedle – mówi prof. Stępniewski.
– Od tego czasu nie tylko nie ubyło w tym miejscu mieszkańców zagrożonych kolejnymi powodziami. Ale wręcz odwrotnie. Powstały nowe bloki. W tym roku je także zalało…
Komentarze