Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Kandydaci na pomocnika anioła stróża. Ratownicy

Seweryn rzucił dla ratownictwa informatykę, Paweł Uniwersytet Przyrodniczy. Magda wie, że to praca w ekstremalnych warunkach. U Katarzyny w rodzinie sami matematycy. Do dziś się dziwią, że wybrała taki trudny kierunek. Drugi Paweł uratuje wam życie, bo zawód ratownika wydał mu się praktyczny
Kandydaci na pomocnika anioła stróża. Ratownicy
Przyszli ratownicy z noszami: Paweł Niedziałek (pierwszy z prawej) i Paweł Ostapkiewicz. Na noszach Katarzyna Śledzicka.
(Jacek Świerczyński)
Właśnie kończą licencjat i mogą wyskoczyć z karetki, która przyjedzie do Twojego szwankującego serca albo złamanej nogi. I wszelkiego złego, które na nas poluje w każdej sekundzie życia. Już wiedzą jak to jest, gdy reanimacja nie skutkuje. I jak, gdy podane leki zaczynają działać.

Miało być lekko…

– Czasami słyszę od swoich kolegów i koleżanek: jak coś mi się stanie, zadzwonię, do ciebie – mówi Paweł Niedziałek z Lublina. – Odpowiadam: Najpierw zadzwoń na pogotowie, a potem do mnie. Na co dzień nie nosimy ze sobą torby leków i całego sprzętu medycznego.

Paweł już w gimnazjum planował, że pójdzie do dobrego liceum z klasą o profilu biologiczno-chemicznym. Wylądował w takim blisko domu. Na maturze zabrakło mu punktów, żeby być lekarzem, ale chciał zostać na uczelni medycznej. – Chciałem, żeby mój zawód był ciekawy, a praca nie była nudna i jednostajna. Już widzę, że trafiłem idealnie. Idąc na studia, myślałem: przecież to ratownictwo nie medycyna, będzie lekko. W pierwszym semestrze: 24 przedmioty. Wychodziłem z domu rano, wracałem wieczorem. Najgorzej było, jak po dwóch godzinach pływania w basenie przy ul. Głębokiej, w kwadrans trzeba było z mokrymi ciuchami dotrzeć na ul. Chodźki. Marzyłem o powrocie do mojej klasy w liceum – wspomina Paweł, który jest jedynym medykiem w rodzinie.

Daję radę

Magdalena Paśnik z Lublina została ratownikiem, bo jest już ratownikiem WOPR i szukała czegoś, co pozwoli jej połączyć pasję sportową z zainteresowaniem biologią i człowiekiem. – Pływam od dziecka, jestem wysportowana, a ratownik medyczny musi być wysportowany i silny. Rodzina mój wybór przyjęła normalnie, znajomi obawiali, że nie wytrzymam widoku krwi i wypadków. Mylili się. Nie jestem ze skały, ale jakoś daję radę – mówi Magda, która dziwiła się, że już na I roku miała kontakt z pacjentami. – Zaskoczeniem było to, że na Szpitalnym Oddziale Ratunkowym nie wszystko dzieje się dokładnie tak, jak piszą w studenckich książkach. Tylko precyzja i sterylność są książkowe.
– Trudna była tylko i wyłącznie anatomia. I gdybym jej nie poprawił , to bym zrezygnował ze studiów. Bo ciężkie nie było patrzenie na ludzkie ciało. Ciężka była teoria i te grube książki do czytania. I to, że na tej całej anatomii mieliśmy bardzo mały dostęp do preparatów – wspomina studia Seweryn Osiak. Seweryn studiował w Lublinie, ale pochodzi z województwa kujawsko-pomorskiego.

Inżynier zostaje ratownikiem

– Trafiłem tu \"za sercem”, ale związek się rozpadł i nagle zostałem w obcym mieście, 500 km od domu i już myślałem, że słuchanie serca, a nie rozumu doprowadzi mnie do tragedii. Ale mój charakter, ludzie ze stancji i jak się okazało świetnie wybrany kierunek, sprawiły, że to, co wydawało się tragedią, stało przyjemnością – opowiada. – Wcześniej skończyłem dwa lata informatyki i uznałem, że to nie dla mnie. Praca z komputerami jest ciekawa, lecz nie daje takich odczuć jak praca z ludźmi. Później pracowałem w supermarkecie, po 240 godzin w miesiącu, bo nie miałem planu na życie. To było tylko źródło dochodów i zajęcie wolnego czasu. Żadnej satysfakcji. Rodzinie powiedziałem, jak już dostałem potwierdzenie z uczelni, że studiuję ratownictwo. Myślałem, że będzie trudniej. Studia i praktyki szpitalne są mniej męczące niż etat w supermarkecie – dodaje Seweryn.

W Lublinie studiował też Paweł Ostapkiewicz z Mrągowa. – Przed rozpoczęciem nauki na Uniwersytecie Medycznym byłem na Wydziale Inżynierii Produkcji UP, jednak zweryfikowałem swoje plany życiowe. Decyzji w najmniejszym stopniu nie żałuję. Moja narzeczona jest pielęgniarką. Trochę to ona podsunęła mi pomysł na studiowanie ratownictwa. Znając mój charakter, twierdziła, że się w tym zawodzie spełnię. Trafiła w dziesiątkę – opowiada Paweł, choć przyznaje, że bycie studentem ratownictwa medycznego i pełnoprawnym ratownikiem to poczucie obowiązku za ludzkie życie.

Moja pierwsza defibrylacja

– Najgorsze wspomnienie z praktyk to pierwszy zgon pacjenta po nieskutecznej akcji reanimacyjnej. Najlepsze: pierwsza defibrylacja osoby poszkodowanej – wspomina Katarzyna Śledzicka z Niedrzwicy Dużej. Katarzyna miała sprecyzowane plany: medycyna, pediatria, hematologia dziecięca. Jednak stało się inaczej i dostała się na ratownictwo medyczne. – Miałam chwilę zwątpienia, nie zaliczyłam pierwszych ćwiczeń z anatomii. To było w drugim tygodniu studiów. Ale zdałam poprawkę i mi minęło. Przed studiami wydawało mi się, że zajęcia na pływalni ograniczą się do zaliczenia egzaminu wstępnego. A basen był co tydzień i do zaliczenia na ocenę. Osoba słabo umiejąca pływać – jak ja – miała kłopoty. Ale dzięki temu się nauczyłam.

Dziewczynom zastanawiającym się nad tymi studiami Katarzyna radzi: Brońcie się przed dyskryminacją i pokażcie, że kobieta może być lepszym ratownikiem medycznym niż mężczyzna. A chłopcom, żeby zrobili prawo jazdy kategorii C, ponieważ daje to możliwość szukania pracy w Państwowej Straży Pożarnej.

Dodaje skrzydeł

– Nie pamiętam już nic z pierwszego spotkania z pacjentami, tak dawno to było – mówi Seweryn. – Ale widok ludzkiej nogi zjedzonej przez robaki zapamiętam do końca życia. To było w czasie praktyk po I roku. Miałem wyczyścić nogę bezdomnego. Zapachu nie opiszę. Wierzę w swoje umiejętności i w to, że będę w stanie pomóc w przypadku jakiegoś problemu. Mam nadzieję, że moja wiedza będzie jak najrzadziej potrzebna.

– Na zajęciach zdarzały się komentarze panów wykładowców: Co my tu robimy, to zawód tylko dla facetów – wspomina Magda. – Miałam ochotę zrezygnować, kiedy zdałam sobie sprawę, jak jest to ciężka praca. Fizycznie i psychicznie. Do tego przegrywam z facetami przy naborze do pracy.

– Najciekawsze zajęcia to te praktyczne: zastrzyki, wkłucia, pobieranie krwi, a nawet… prawidłowe mycie rąk czy metody sterylizacji. Kontakt z pacjentem zapada w pamięć, a jeszcze bardziej, gdy się widzi, że podany lek pomaga. Taka praca dodaje skrzydeł. Niestety, nie wszystkim udaje się pomóc – mówi Paweł Niedziałek.

Też się boisz

Magda ze śmiechem wspomina, jakim wydarzeniem było dla niej bezbolesne i szybkie założenie wenflonu policjantowi czy robienie EKG zakonnicy.

– Fajne jest poczucie, że jest się kimś ważnym w szpitalu. Ludzie cię szanują i się ciebie boją. Nie zdając sobie sprawy, że ty też się boisz, bo dopiero zaczynasz pierwsze zajęcia. Przeraziły mnie i wzbudzały obrzydzenie osoby bezdomne. Zawszone, pijane. Po powrocie do domu przypominają się cierpiący. Zawsze szkoda jest starszych ludzi. Przypominam sobie o moich dziadkach, których szanuję.

Dziękujemy dyrekcji Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego przy ul. Spadochroniarzy 8 w Lublinie i załodze ambulansu nr 4 za umożliwienie sesji zdjęciowej

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama