Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

A po nocy przychodzi dzień. Wywiad z Urszulą

Spotykamy się, rozstajemy, wyciągamy wnioski. Nauki dla siebie. Mam wrażenie, takie przekonanie, że wszystko w życiu po coś się zdarza. I, jak pisał ks. Jan Twardowski, nie ma co rozpaczać, że miłość odeszła. Ważne, że była. Ważne, że mieliśmy szansę ją przeżyć. Że nas wzbogaciła, że możemy dalej ją nieść.
A po nocy przychodzi dzień. Wywiad z Urszulą
Urszula (fot. Honorata Karapuda)

• Na początku był akordeon?

- Chciałam śpiewać i tańczyć jako małe dziecko. Mój ojciec zawsze był zakochany w akordeonie. I tak sobie wymyślił, że któraś z nas będzie grać. Po siostrze przejęłam instrument. Ale dzięki lekcjom gry na akordeonie i pianinie w Ognisku Muzycznym przy ul. Kunickiego, trafiłam do studia piosenki, które znajdowało się w tym samym budynku. Tam właśnie pani profesor Adolfina Szałańska, wspaniała kobieta, uczyła śpiewu. Słyszałam, że coś się tam dzieje, że ktoś śpiewa, więc któregoś dnia po prostu tam weszłam i już zostałam.

• Co dalej?

- Profesor Szałańska, oprócz prowadzenia zajęć z emisji głosu, przygotowywała nas również do występów przed publicznością. I tak, w wieku lat 15, po raz pierwszy wzięłam udział w eliminacjach do Festiwalu Piosenki Radzieckiej: jedynym wówczas festiwalu, w którym mogli brać udział śpiewający amatorzy. I wygrywałam wszystkie eliminacje! Pamiętam, że dyrygent orkiestry PRiTV - Stefan Rachoń - ówczesny dyrektor muzyczny festiwalu, trzymał za mnie kciuki, ale poradził mi, żebym nie spieszyła się tak bardzo z wejściem w ten „muzyczny kierat”:). Tak więc dopiero po dwóch latach wygrałam festiwal w Zielonej Górze. Profesor Aleksander Bardini wręczając mi „Złoty samowar” powiedział, że podejrzewa, iż byłabym dobrą aktorką śpiewającą. Ale stało się inaczej. Śpiewam zawodowo, aktorką amatorką bywam.

• Po Zielonej Górze było Opole?

- Wraz ze „Złotym samowarem” dostałam w następnym roku szansę występu w Opolu. Jednak z powodów dotąd mi nieznanych, zamieniono mi w ostatniej chwili piosenkę i zaśpiewałam poważny utwór „Umieć żyć”. Jak teraz oglądam ten występ na You Tube, widzę siebie przerażoną, to aż mi siebie szkoda. Po opolskiej traumie ostudził się nieco mój zapał do branży muzycznej i - ku pełnemu szczęściu mamy - postanowiłam zdawać na UMCS.

• Jaki kierunek?

- Wychowanie Muzyczne. Ponieważ egzaminy praktyczne były popisem gry na fortepianie, nie na akordeonie, było to dla mnie spore wyzwanie. Musiałam w szybkim tempie doszlifować swoje umiejętności zdobyte w ognisku muzycznym. Na egzaminie grałam chyba Mozarta i oczywiście wyrywkowo gamy. Byłam na pierwszym roku studiów, kiedy - dzięki umiejętności śpiewania z nut - dostałam propozycję wystąpienia w zespole wokalnym Ryszarda Kniata, towarzyszącym zagranicznym wykonawcom podczas festiwalu piosenki w Sopocie w 1980 roku. Na tym samym zresztą festiwalu występowała Budka Suflera z Izą Trojanowską! Może to był zbieg okoliczności, a może przeznaczenie? Faktem jest, że rok później Iza nie śpiewała już z Budką, a Rysiek wpadł na pomysł, żeby namówić Romka Lipko na wspólne nagrania ze mną.

• No właśnie...

- I tak w 1981 roku nagraliśmy w Poznaniu pierwsze piosenki, które Romek napisał dla mnie, to była „Fatamorgana” oraz „Bogowie i demony”. I tak się zaczęło.

• Słuchacze Trójki oszaleli na punkcie „Fatamorgany”. A Jerzy Janiszewski z Polskiego Radia Lublin?

- Wymyślił, żebym była tylko Urszulą. Przypadkowo ktoś podpisując taśmę z moimi nagraniami napisał po prostu „Urszula”. Bez nazwiska. Jurek uznał, że to dobry pomysł. I tak się stało. Byłam więc nową, tajemniczą Urszulą. A zanim powstał teledysk do „Fatamorgany” przez całe wakacje mogłam bezkarnie bawić się na dyskotece nad jeziorem w Firleju i nikt nie wiedział, że to ja jestem tą Urszulą.

• Pierwsza płyta?

- „Urszula”, potem „Malinowy król”. „Dmuchawce, latawce wiatr” w konkursie Polskiego Radia i Telewizji zostały Największym Przebojem Roku. Występowałam z Budką Suflera, wychodziłam na cztery swoje piosenki, z Krzysiem Cugowskim śpiewałam „A po nocy przychodzi dzień” i „Cień wielkiej góry”. Potem z Felicjanem Andrzejczakiem wykonywaliśmy „Noc komety”. Generalnie: nie miałam wiele roboty. Ale było to dobre wprowadzenie do świata zawodowej kariery. Koncertowałam z zespołem, na który przychodziło mnóstwo ludzi. W dodatku to byli moi idole, chodziłam na ich koncerty w Lublinie, jak mi mama pozwoliła:)

• Skąd skok w bok na film?

- W Alabamie Budka i ja zagraliśmy siebie. Urszulę w filmie „Och Karol” wymyślił sobie reżyser, Roman Załuski, który zaczarował się moją piosenką. I moją osobą, jak twierdził :)

• W 1987 roku pojechała pani do Stanów?

- Z Budką Suflera. Przygotowaliśmy cały materiał po angielsku. Choć graliśmy w amerykańskich miejscach, kiedy zobaczyliśmy, że słucha nas głównie Polonia, przeszliśmy na język polski. Wróciliśmy, znowu wyjechaliśmy. Chciałam w Stanach zatrzymać się, posiedzieć trochę. Wtedy także, jakby w kontrze wobec tego, z czym kojarzyli mnie ludzie, zaczęłam śpiewać odważniej i mocniej. Zresztą już wówczas Staszek (Zybowski, mąż artystki i członek zespołu - przyp. aut.) wyczuwał we mnie tę chęć buntu w śpiewaniu.

• A jak pojawił się „Konik na biegunach”?

- W Stanach poznaliśmy Michała Hochmana, który przypomniał nam tę łagodną wersję swojego przeboju. Staszek też pamiętał „Konika” z czasów, kiedy wszyscy grali go z powodzeniem na studniówkach czy weselach. Miał dobry pomysł, żeby nagrać tę piosenkę na nowo, w innym zupełnie klimacie. I nie mylił się. Nie potrafię pojąć fenomenu popularności „Konika” - w każdym razie to był strzał w dziesiątkę. Wzbudzał tęsknotę, ale w końcu każdy z nas nosi w sobie małe dziecko. To chyba jedyna moja piosenka, która tak łączy na koncertach pokolenia.

• Za „Białą drogę” dostała pani platynową płytę?

- W latach 90-tych zdobyła status multiplatynowej płyty. W tej chwili ta ilość pewnie się podwoiła. To jest niebywałe. A stało się to w czasach, kiedy kwitł nielegalny handel płytami na stadionach. Więc sprzedanych płyt może być w sumie dużo więcej.

• Jest pani na topie i musi zmierzyć się z chorobą i śmiercią męża.

- Tego nikt nie przewidzi. Od pierwszej operacji minął rok. Potem było drugie, ostateczne uderzenie. Ten rok był nam podarowany. Staszek bardzo dużo pracował, bardzo dużo działał, nagrał podkłady muzyczne do swojej solowej płyty, na którą chciał zaprosić różnych wokalistów. Miał bardzo dużo pomysłów. W sierpniu dostałam w Sopocie Bursztynowego Słowika, w listopadzie już nie żył. Do samego końca występował na scenie. Mieliśmy nadzieję, że uda się wymknąć tej śmierci. Ale się nie udało. Niedawno zmarł David Bowie, który też do końca życia był niezwykle aktywny i uświadomiłam sobie, jakie to ważne, że zdarzają się tacy odważni ludzie: muzycy, którzy potrafią zaglądać w przepaść, zobaczyć co tam jest i jeszcze zdążyć nam o tym opowiedzieć.

• Skąd pani brała siłę, żeby to wytrzymać?

- Oboje byliśmy mocnymi ludźmi. Ja do tej pory jestem silną dziewczyną. Nie żyję w świecie bajek, twardo stoję na ziemi, aczkolwiek uwielbiam marzyć i moje serce jest bardzo pojemne. Myślę, że umiem kochać bezwarunkowo, wyczuwam prawdziwe uczucia i to mi pomaga. Cały czas, przez całe życie.

• Zaśpiewała pani na płycie „Miłość mi wszystko wyjaśniła”. Czy miłość pozwala wytrzymać wiele, zaakceptować odejście i śmierć kochanej osoby?

- Na płycie Roberta Jansona zaśpiewałam dwie pieśni do poezji Jana Pawła II. To piękna płyta. Krucha, ale ma w sobie wielką siłę. Myślę, że jeśli ktoś kocha życie, może wiele znieść. A życie przecież trwa, jest jak rzeka. Płynie tam, gdzie musi, a nie tam, gdzie pragniemy. Spotykamy się, rozstajemy, wyciągamy wnioski. Nauki dla siebie. Mam wrażenie, takie przekonanie, że wszystko w życiu po coś się zdarza. I jak pisał ks. Jan Twardowski, nie ma co rozpaczać, że miłość odeszła. Ważne, że była. Ważne, że mieliśmy szansę ją przeżyć. Że nas wzbogaciła, że możemy dalej ją nieść. Może innym ludziom. Pokazywać, że miłość uszlachetnia, trzyma nas przy życiu, że jesteśmy lepsi dzięki niej.

• Druga pani wielka miłość to Tomasz Kujawski?

- Gdyby nie to, że z Tomkiem znaliśmy się już wcześniej, że razem jeździliśmy na koncerty, że byliśmy przyjaciółmi, którzy się szanują i dobrze znają, że był w ciężkich chwilach blisko - ta miłość mogłaby się nigdy nie urodzić. Nie było to jasne od razu, jak grom z jasnego nieba, aczkolwiek - sama jednak przyszła :)

• Nad czym pani w tej chwili pracuje?

- Rok temu rozmawiałam z Jerzym Owsiakiem. Powiedziałam, że zbliża się 20-lecie „Białej drogi” i chciałam to jakoś uczcić. Jurek powiedział: „Zacznijcie to świętowanie u mnie”. Tak się stało, zagraliśmy „Białą drogę” na ostatnim Przystanku Woodstock. Okazało się, że ta muzyka wciąż ma wielką siłę i elektryzuje kolejne pokolenie młodych ludzi. W tym roku postanowiliśmy zorganizować całą serię koncertów klubowych z materiałem z „Białej drogi”. W Stanach graliśmy często w klubach, wiem, że takie koncerty mają niepowtarzalną atmosferę. I udało się. Zaczynamy jubileuszową trasę, zagramy także w Świdniku i Lublinie. W międzyczasie pracujemy w studio. Ostatnio nagraliśmy nową, piękną pieśń.

• Jaką?

- Bardzo spójną ze mną. Brzmię w niej bardzo osobiście. Śpiewam - oczywiście - o miłości. Ale również o tym, że wybór tego, co ma znaczenie jest najtrudniejszą rzeczą na świecie. O tym, by dostrzegać, że to co mamy jest ważne i wartościowe - i że trzeba o to dbać, troszczyć się. Usłyszycie ją wiosną.

• Co to jest miłość?

- Jest najsilniejszą energią, która mnie trzyma przy życiu. Dla mnie jedyny godny powód, dla którego warto żyć. Nie miłość sama w sobie, lecz wytrwanie w miłości.

• To jest najważniejsza energia w życiu?

- Tak. Myślę, że tak. Stymuluje wiele zachowań, wiele naszych decyzji, od których zależy bieg naszego życia. Można podejmować decyzje mniej zgodne z nami - i wtedy człowiek cierpi. Lub takie, które są prawdziwe. Wtedy życie boli mniej. Lub prawie wcale :)

• Wietnamski mnich Hanh Thich Chat w książce „Cud uważności” pisze, że każdego dnia czekają na człowieka 24 nowiutkie, jeszcze nie napoczęte godziny, a człowiek nie potrafi tego daru wykorzystać. Czemu?

- Tu i teraz jest najważniejsze. Nie może minąć niezauważalne. Między palcami. Bardzo ważne słowa. Zapisuję sobie :)

Przypadkowo ktoś podpisując taśmę z moimi nagraniami napisał po prostu „Urszula”. Bez nazwiska. Jurek uznał, że to dobry pomysł. I tak się stało. Byłam więc nową, tajemniczą Urszulą. A zanim powstał teledysk do „Fatamorgany” przez całe wakacje mogłam bezkarnie bawić się na dyskotece nad jeziorem w Firleju i nikt nie wiedział, że to ja jestem tą Urszulą.Przypadkowo ktoś podpisując taśmę z moimi nagraniami napisał po prostu „Urszula”. Bez nazwiska. Jurek uznał, że to dobry pomysł. I tak się stało. Byłam więc nową, tajemniczą Urszulą. A zanim powstał teledysk do „Fatamorgany” przez całe wakacje mogłam bezkarnie bawić się na dyskotece nad jeziorem w Firleju i nikt nie wiedział, że to ja jestem tą Urszulą.

Powiązane galerie zdjęć:

Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama