• Słownik slangu i potocznego angielskiego, słownik idiomów angielskich, słownik angielsko-polski. Dlaczego na biurku szefa kina leżą takie książki?
– To tylko część, półka w biurze jest dłuższa, brakuje tu zwłaszcza słownika poświęconego najbardziej znanemu słowu – \"fuck”. Bardzo się przydaje w pracy tłumacza napisów filmowych.
• Na ekranie monitora jakieś dziecko biega z latawcem? Jaki film pan ogląda?
– Nie oglądam. Właśnie usiłuję zdążyć z kolejnym zamówieniem, a już dwa następne filmy dziś przyszły i wszystko do końca roku muszę odesłać dystrybutorowi. Także czasu na rozmowę nie mam zbyt wiele… To nowy film Mika Kaurismaki (brat Akiego – red.). Moim zdaniem, pod tytułem \"Droga na północ”. Ale jak go zatytułuje dystrybutor, nie mam pojęcia. Wcześniejszy film tego reżysera \"Rodzaje miłości” szedł jako \"Seks po fińsku”. Pewnie w myśl zasady zgodnie z którą film \"Nuda w Brnie” miał u nas tytuł \"Seks w Brnie”. Seanse \"Drogi na północ” w kinach powinny być gdzieś tak w lutym. Raz niechcący sam się przyczyniłem do zmiany tytułu węgierskiego filmu. Reżyser nakręcił \"Made in Hungary”. Dystrybutor zadzwonił, wiedząc, że bywam na węgierskich festiwalach i zapytał czy film znam. Znałem. I jaki proponuję tytuł na Polskę? Bez namysłu powiedziałem \"Papryka, sex i rock\'n\'roll”. A on to wziął na poważnie. Niby wszystko się zgadza, jest seks i rock\'n\'roll. Tylko ta papryka… Ale bohaterowie jedzą gulasz, musi być z papryką.
• Podpisuje pan klauzulę tajności?
– Nie, ale to się samo przez się rozumie. Zwłaszcza że gdyby film wyciekł przed kinową premierą, nie byłoby trudno ustalić, kto to zrobił. Z drugiej strony, nie tłumaczę hollywoodzkich superprodukcji.
• Nie? A ja myślałam, że już pan wie, co powie nowy Bond…
– Współpracuję z dystrybutorami filmów artystycznych, takich jakie sam pokazuję w Chatce Żaka podczas Studenckich Konfrontacji Filmowych, na pokazach DKF i w czasie Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. To kino, w którym ważny jest tekst i dlatego staram się, by jak najwierniej oddać to, co mówią aktorzy.
• Tekst z przetłumaczonymi napisami jest długi?
– Przeważnie 30–40 stron. Ale zauważyłem, że najbardziej rozgadane i rozwlekłe jest kino rumuńskie, średnio 100 stron.
• Płacą panu od strony?
– Ryczałtem za film, ale nie dostaję pieniędzy.
• Nie ma pan czasu na rozmowę, ma piętrzące się zlecenia \"na wczoraj” i na tym nie zarabia?
– Ja tłumaczę, dystrybutor płaci, ale nie mnie. Wpłaca na konto i wyrównuje długi, które zostają po Letniej Akademii Filmowej. A przecież nikt mi wstecznej dotacji nie da. Taka umowa z dystrybutorami, od których biorę filmy, jest wygodna, bo to lepsze niż siedzenie w więzieniu. No i dystrybutorom też zależy, żebym robił pokazy i żeby ich filmy miały widownię.
• To jak w przyrodzie: pasożyty utrzymują żywiciela przy życiu zamiast go zjeść na amen.
– Coś takiego. Na dodatek, moja sława się rozeszła i jestem chyba najbardziej wziętym tłumaczem, w rok robię prawie pół setki filmów. To na to by wychodziło, że co 9-10 film na ekranie jest mój. Jestem specjalistą od Finlandii i Bałkanów.
• Pomimo tego zakładnictwa za długi może pan wybierać filmy?
– Unikam dziedzin specjalistycznych, bo to wymaga dodatkowej pracy i konsultacji, ale dzięki dokumentowi o braciach Kliczko, wiem jak się nazywa i jak zakłada kolejne szwy na oko. To była praca ekspresowa, bo chodziło o pokaz we Wrocławiu przed walką z Adamkiem. Teraz film na DVD leży w Empiku. A dzięki duńskiemu filmowi \"Nie ma tego złego” wiem, że amputowane piersi można zrekonstruować z warg sromowych. Ale jak mówiłem, medycznych tematów unikam.
• A trafił się choć jeden kasowy hit?
– Raczej spotkanie z mistrzem, bo dystrybutor, który wprowadzał ponownie na ekrany \"Lamparta” Luchino Viscontiego, zamówił u mnie nowe napisy. Może prawa do tych sprzed lat (film z 1963 roku – red.) wygasły? Nie wiem. Oczywiście, zobaczyłem w Filmotece Narodowej tamtą kopię i przekonałem się, jak inny film oglądamy teraz. Wówczas robienie napisów na celuloidzie to była bardzo kosztowna i żmudna praca. I starano się robić ich jak najmniej. Na kopii sprzed lat przetłumaczono właściwie tylko dialogi głównych bohaterów. Drugi plan, tło – dla polskiego widza nie istniał. Nic dziwnego, jak ja skończyłem pracę, to miałem tekstu na 150 stron. No i bardzo mi się przydała lektura powieści Lampedusy. Nie ma chyba wierniejszej adaptacji literatury niż ta ekranizacja Viscontiego. Niemal wszystkie dialogi są w filmie.
• Często spotyka pan sytuacje czy zwroty abstrakcyjne dla polskiego widza?
– Cała zabawa w tłumaczeniu napisów polega na takim skonstruowaniu tekstu, by widz zdążył go przeczytać i zrozumieć. I jeszcze, żeby oddać intencję twórców filmu. W czasie pracy nad napisami do \"Cygana” Martina Sulika pojawił się bohater określany przez inną postać jako \"asystent policji”. Na Słowacji Romowie żyją w mniejszym rozproszeniu niż w Polsce, u nas nie ma całych romskich wiosek. Dla nas Rom współpracujący z policjantami to donosiciel albo w ogóle coś abstrakcyjnego. Co tu z robić z tym \"asystentem”? Wsiadłem w pociąg, pojechałem do Bratysławy do reżysera Sulika i zapytałem, o co chodzi. Wytłumaczył, że na Słowacji w romskich wioskach czy większych skupiskach Romów, gdy dojdzie do złamania prawa, jest osoba, która jest mediatorem albo w jej obecności policja prowadzi sprawę. I jeszcze usłyszałem od reżysera, żebym tłumaczył tego \"asystenta” jak mi wygodniej. Czyli oprócz zobaczenia pięknej Bratysławy nic nie załatwiłem.
• Gdy na ekranach pojawił się \"Shrek”, bardzo chwalono tłumacza i nawet były opinie, że nasz \"Shrek” jest śmieszniejszy niż oryginał…
– Tłumaczenie tekstów do dubbingu to zupełnie inna historia. Podobnie jak tłumaczenie tekstów piosenek czy wierszy. Z piosenkami jest łatwiej, bo wystarczy informacja o czym ona jest ale w poezji jest jeszcze rym, rytm wiersza.
• No, to się sięga do tomiku danego autora…
– A jak nie ma? Aleksiej Popogrebski nakręcił film \"Proste sprawy”, w którym na końcu używa wiersza Fiodora Tiutczewa (1803–1873, rosyjski poeta i dyplomata – red.) i to w taki sposób, że ów wiersz jest kluczowy dla całego filmu. Przejrzałem w bibliotekach tomiki Tuitczewa i antologie. Jest po polsku ze sto innych jego wierszy, tego z filmu nie ma. Przyjąłem natchnienie i przetłumaczyłem. Znajomej Rosjance pokazałem efekt. Powiedziała, że wzruszyła się bardziej czytając polska wersję niż oryginał.
• Tłumaczy pan tylko z angielskiego?
– Zwykle tak, ale znajomość języka oryginału też się przydaje. I przy okazji zawsze czegoś się uczę, nigdy by mi do głowy nie przyszło, że tak pięknie po chorwacku brzmi słowo \"zdzira”. Fufu. Prawda, że ładnie?
Wieloletni animator kultury filmowej w Lublinie i w Polsce, prezes Dyskusyjnego Klubu Filmowego \"Bariera”, kierownik Kina Studyjnego w ACK \"Chatka Żaka”. Twórca Letniej Akademii Filmowej w Zwierzyńcu. Związany ze Stowarzyszeniem Filmowym CinéEuropa. Tłumaczy filmy, oglądając je na komputerze i długopisem na kartkach notuje zdanie po zdaniu. Używa drugiej strony: starych wydruków billingów telefonicznych, fragmentów swojej pracy magisterskiej, korespondencji z lat 70. ubiegłego wieku z ówczesnymi instytucjami filmowymi i wszelkich kartek A4. Rękopis przepisują pomocnicy i plik tekstowy wysyłają do dystrybutora. W tym czasie trwa już gryzmolenie na kolejnych kartkach dialogów do następnego filmu. Piotr Kotowski pytany, czy wie, że dziś już nikt tak nie pracuje, odpowiada, że może zasiedlić chałupę w lubelskim skansenie, ale nie zamieni kartek na komputer.
Efekty jego translatorskiej pracy oglądamy, czyli czytamy w Zwierzyńcu w czasie LAF i na ekranach kin proponujących repertuar trudniejszy (tzw. kin studyjnych). W Lublinie to Bajka i Chatka Żaka.
Seks w tytule tłumaczy wszystko
Rozmowa z Piotrem Kotowskim, szefem kina Studyjnego w Lublinie.
- 04.01.2013 12:15

Reklama













Komentarze