Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Seks po lubelsku

Pan Stefan jest erotomanem. Nie może żyć bez wizyt w agencjach towarzyskich, cotygodniowych zakupów w sex shopach ani codziennej lektury (czy raczej przeglądania...) swoich ulubionych gazet: \"Sexolatek”, \"Wampa” i \"Sexsekretów”. Pan Stefan niedawno przyjechał do Lublina i chciał zapoznać się z tutejszym rynkiem usług seksualnych. Wybraliśmy się razem z nim... Zaczęło się od agencji towarzyskich. Znalezienie ich nie jest żadnym problemem. Wystarczy pierwsza z brzegu gazeta regionalna i rubryka z ogłoszeniami.
- Wyliczyłam, ze mamy 25 wpisów aktualnych i 68 wykreślonych - informuje mnie pani z referatu ewidencji gospodarczej UM w Lublinie. Jak większość moich rozmówców, nie chce podać swojego nazwiska... - Broń Boże! Jak znajomi przeczytają... A dlaczego tyle wykreślonych? Niektóre padły, inne ktoś zarejestrował i wykreślił, a inne nie rozpoczęły działalności. W ogóle jest jakiś zastój. Ostatnią agencję rejestrowałam chyba w 1999 roku. Otwarcie takiego interesu to nie problem. Trzeba tylko wypełnić wniosek o wpis do ewidencji działalności gospodarczej, przedstawić prawo do dysponowania lokalem i wpłacić 70 zł. O każdym takim przypadku jest powiadamiana Komenda Miejska Policji. Czyli - żaden problem. Nazwy mówią same za siebie: \"Studentki”, \"Bezpruderyjne”, \"Vulcano” etc. Pan Stefan nie może się zdecydować. My tymczasem rozmawiamy z pracowniczkami niektórych firm... - Klientów nie ma prawie wcale - opowiada Agnieszka. - Ja się cieszę, jak mam jednego na tydzień. A trzeba rachunki i podatki popłacić. Ciężki kawałek chleba... Przez ostatnie dwa lata strasznie się pogorszyło... - Agencje padają - mówi Ilona. - Ludzie biedni, bez pracy i nie stać ich na rozrywki. U mnie, jak w większości agencji, godzina kosztuje 120 zł. Ale jak przyjdzie klient i powie: Jak pani nie spuści, to idę gdzie indziej, to obniżam cenę. Inaczej się nie da... Jeszcze rok, dwa lata temu w agencjach panował duży ruch. Przychodzili i ludzie młodzi, i sfrustrowani mężowie po pięćdziesiątce, i samotni. Było mnóstwo \"świeżych” biznesmenów. Teraz tylko ci, co mają pieniądze. - Ci też często więcej gadają, niż działają. Chcą, żeby ich ktoś wysłuchał - dodaje Ilona. - A o czym? Różnie... O kłopotach w domu i w łóżku, o swoich fantazjach. Pragną różnych przebieranek: za wiejską dziewuchę, uczennicę, policjantkę; nic mnie nie dziwi. - Ja nie dysponuję lokalem i mam mały ruch. Klient musi zaprosić dziewczynę do siebie, co nie zawsze jest możliwe, a hotele są drogie - dodaje Manuela. - Najwięcej zarabiam na imprezach - wieczór kawalerski, imieniny, osiemnastka. Dzwonią znajomi solenizanta, wspólnie się składają i wychodzi im po 10 czy 20 zł od łebka. To nawet lżejsza praca, bo czasami wystarczy się rozebrać i trochę potańczyć. Załamanie rynku \"towarzyskiego” w Lublinie i okolicach spowodowane jest również ostrą konkurencją zza wschodniej granicy. Tirówki są konkurencją sezonową (są, jak jest ciepło), ale niebezpieczną. - Tyle tych okropnych chorób... - denerwuje się pan Stefan. Ukrainki i Rosjanki mają swoje własne agencje. - Zakładają dzikie agencje; bez papierów i formalności. Do gazety dają ogłoszenie z telefonem komórkowym i jak klient zadzwoni, podają mu adres - mówi Małgorzata (\"Napalona”). - Świadczą usługi za każdą cenę, nawet za 20 czy 30 zł. A pracują tam, gdzie mieszkają: w bloku. A my zarabiamy coraz gorzej. Kiedyś dziewczyny do pracy jeździły taksówkami. Teraz nas na to nie stać i korzystamy z autobusów. - Ja na brak klientów nie narzekam, mam ich prawie codziennie. Dlaczego? Bo jestem piękna i doświadczona - wyjaśnia \"Liza”. - Czy mnie klienci zaskakują? Czasami, chociaż coraz rzadziej, bo pracuję już kilka lat. Najczęściej realizują swoje fantazje, które sprowadzają się do udawania kogoś innego i przebieranek. Codziennie utwierdzam się w przekonaniu, że mężczyźni są strasznymi hipokrytami i nudziarzami. Mimo problemów, agencje - przynajmniej te z utrwaloną pozycją na rynku - bardzo dbają o klientów. Niektóre zatrudniają nawet własnych lekarzy ginekologów albo dermatologów. - Mam taką jedną koleżankę, która jest burdel-lekarzem. To dermatolog - opowiada jeden z lubelskich ginekologów. - Kiedy się o tym dowiedziałem, byłem nieco wstrząśnięty. Ale miała jeden mocny argument: pieniądze. W agencji za tydzień dostawała tyle, ile normalnie, w szpitalu, zarabia w miesiąc czy dwa. A praca jest spokojna i dyskretna. Tu nikomu nie zależy na rozgłosie. Pana Stefana trochę przestraszyły te wszystkie choroby. Zraził się też pesymizmem \"pań pracujących towarzysko”. - To może sobie coś pooglądam? - pomyślał i poszedł do kiosku. - Poproszę \"Sexolatki”, \"Wampa”, \"PeepShow” i \"Catsa”. Po takim zamówieniu kilka osób stojących przed kioskiem było trochę wstrząśniętych. Co za zboczeniec! - Pewnie, że kupują te świńskie gazetki. I to wszyscy: starzy i młodzi, biedni i bogaci. Ale jak kupują! Niektórzy mają swoje teczki, do których odkładam im takie gazety - mówi kioskarka pracująca na dużym lubelskim osiedlu. - Raz na jakiś czas je odbierają i nikt nie widzi, co kupują. Inni to jakimś dyszkantem i cichaczem proszą np. o \"Wampa”. \"Tylko niech go pani włoży w jakąś inną gazetę!” - proszą, rozglądając się na boki. Jeszcze nie miałam takiego, co by kupił pornola tak zwyczajnie... Nie dość, że nie kupują \"zwyczajnie”, to coraz rzadziej. Kryzys na rynku prasowym dotknął wszystkich. - Taka prasa ma swoich stałych czytelników, ale jej sprzedaż nie stanowi znaczącego udziału w całym obrocie - mówi Jerzy Cholewa, główny specjalista ds. kolportażu \"RUCH” S.A. W Lublinie. - Wśród ponad tysiąca tytułów mamy 44 pisma erotyczne. Najlepiej sprzedaje się \"Cats” - ok. 1500 egzemplarzy w całym okręgu, co daje mu 88. pozycję wśród wszystkich tytułów. Na kolejnych miejscach jest \"PeepShow”, \"Nowy Wamp” i \"Exstazy”. Najgorzej idą tytuły w obcym języku. Kolporterzy przyznają, że sprzedaż takich pism wzrasta w czasie akcji prowadzonych przeciw... pornografii. Dodają też, że sprzedaż zmalała od momentu, kiedy są one folio- wane. - Człowiek sobie obejrzał, zainteresował się i kupił - wyjaśnia pracownik jednej z firm kolporterskich. - A teraz musi brać w ciemno. W ogóle te pisma lepiej się sprzedają w mieście. Na wsi wszyscy się znają i od razu cała wioska by wiedziała, że jakiś Franek czy Zdzicho to zboczeniec, bo świństwa kupuje. - Ja uważam, że takie gazetki są dla tych co jeszcze nie mogą, albo już nie mogą... - zwierza się pani z kiosku. Prasa erotyczna ma - oprócz organizacji kościelnych czy politycznych, z założenia walczących z takimi wydawnictwami, a w praktyce je popularyzujących poprzez akcje antypornograficzne - bardzo groźnego przeciwnika: Internet. Do komputerowej wyszukiwarki wystarczy wpisać np. \"sex” albo \"panienki” i wyświetli się olbrzymia liczba stron o tej tematyce ( dokładnie 13 867 100 w przypadku \"sexu”). W poszukiwaniu mocnych wrażeń pan Stefan wybrał się do sex shopu. W całym Lublinie są... 3. Słownie: trzy. - Parę lat temu było dziesięć, ale popadały. Mały ruch w interesie - oświadcza jeden z właścicieli. Sex shopy pojawiły się w Polsce ponad dziesięć lat temu, wraz ze zmianą ustroju. Budziły wiele emocji, protestów i niezdrowej ciekawości. Wtedy też utrwalił się stereotypowy obraz klienta takich sklepów: zaśliniony, rozchełstany zboczeniec, ganiający po mieście z błędnym wzrokiem. Albo stateczny, starszy pan, który po zmroku chyłkiem przemyka zaułkami ulic i drążącymi rękoma uchyla drzwi do \"seksszopy”. - Niedawno była jakaś kobieta grubo po pięćdziesiątce i kupiła wibrator. \"To dla mojej koleżanki” - tłumaczyła. Ale takie rzeczy rzadko się zdarzają - opowiada nam pracownik \"Red Mixa”. - Ja tu mam pełny przegląd społeczeństwa. Przychodzą ludzie od 18 do 65 lat, bo nawet takie dziadki się trafiają - usłyszeliśmy w \"Red Mixie”. - Kobiet jest mniej i jeżeli już przychodzą, to w kilka i kupują bieliznę erotyczną. Okazuje się też, że coraz mniej jest oglądaczy - Klienci są wyrobieni i wiedzą, czego chcą. Nie ma już takich, co to godzinę łażą po sklepie i nic nie kupią. - Ludzie się przyzwyczaili, nie ma już takiej hipokryzji. Sex shop to dzisiaj zwyczajny sklep. Jak spożywczy - dodaje właściciel. Ale nie każdy może tu kupować. W razie wątpliwości obsługa ma prawo zażądać dowodu lub innego dokumentu potwierdzającego pełnoletniość. Nie wszystko można też sprzedawać. Nie znajdziemy żadnych filmów z udziałem dzieci, zwierząt czy przemocą (chociaż zdarzają się pytania o takie towary). Nie ma afrodyzjaków (nie posiadają polskich atestów). W ofercie są natomiast feromony, ale... właśnie się skończyły. W hurtowni też ich nie ma. A co sprzedaje się najlepiej? Filmy, wibratory i lalki. W Walentynki albo przed Bożym Narodzeniem dobrze idzie bielizna erotyczna. - Kiedyś Rosjanie robili duży utarg. Miałem też klienta, który zostawiał po parę baniek za same filmy. Teraz jest słabiej, a prasa erotyczna to już w ogóle nie idzie; wszystko jest w Internecie - dodaje jeden ze sprzedawców. - Ale trafiają się i jacyś dziwacy. Kiedyś przyszedł taki człowiek i pyta się mnie, czy mam filmy z \"kawiorkiem”. Czym? Jak mi wytłumaczył, to myślałem, że zwymiotuję... I tak wygląda lubelski rynek usług erotycznych. Jest podobny do gospodarki w całym regionie: niby coś się dzieje, ale wszystkiego jest mniej. I klientów, i pieniędzy, i perspektyw. Pan Stefan całkowicie się z tym zgadza. Radomir Wiśniewski

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama