Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Pańcia, King Kong i pitbulle

Wśród właścicieli zwierząt połowa ma lekkiego świra, ćwiartka dużego, a tak z 10 procent to ludzie normalni - oceniają lekarze weterynarii.
Dodają też, że ten świr jest motorem nakręcającym interes, ale także bywa udręką tej pracy. Ich pacjenci są jak nie mówiące dzieci. Cierpią, ale nie poskarżą się, gdzie boli. A właściciele jak rodzice - zaborczy i nadopiekuńczy, albo okrutni. Często bezmyślni. - Na filmach o zwierzątkach wszystko pięknie wygląda, ale w życiu jest inaczej - mówi z rezygnacją Wojciech Głuchowski, lekarz z Kliniki Chorób Wewnętrznych Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie. - Często jednak lepiej mieć do czynienia ze zwierzętami niż z ludźmi - dodaje filozoficznie. - No wiesz, to bywa różnie - protestuje (ale jakoś słabo) biolog Wiesław Sitkowski. - Pamiętasz, jak tamtemu młodemu pies odgryzł czubek nosa? - śmieją się obydwaj z dramatycznego jednak przypadku kolegi i dodają poważnie, że właściciele nie zakładają swoim pupilom kagańców. - \"Bo on tego nie lubi” - mówi jakaś paniusia, a Jędrkowi kaukaz mało ręki nie odgryzł - dodają poważnie. Podobna przygoda przytrafiła się lekarzowi lecznicy na Majdanku. Usypiany do operacji pudel zanim ostatecznie zasnął, zdążył mu odgryźć czubek palca. Do gabinetu wchodzi para. Rosły mężczyzna i wiotka dziewczyna. Pies spory szczeniak, prawie owczarek niemiecki tonie w ramionach kobiety obcałowywany przez nią bez przerwy. Lekarz bada go, analizują wyniki. Diagnoza: babeszioza. - Damy mu zastrzyki - informuje Głuchowski. - Mogą trochę boleć. Rosły mężczyzna odwraca się i wychodzi z gabinetu na widok strzykawki w ręku doktora. Pani tuli psiaka, który co raz szczerzy zęby. - Nie płacz, nie płacz kochanie, w domku mamusia da ci rybkę wędzoną - cmok, cmok, kolejna porcja całusków. Doktor Głuchowski zamiera. - Proszę? Co mu pani da? - Rybkę, on tak lubi makrelę wędzoną. No przecież nie będę mu zabraniać. - A powinna pani, powinna. Pies nie może jeść wędzonej ryby. - A serek żółty? A pieczonego kurczaczka? On woli domowe jedzenie od tego z puszki. Weterynarze zamilkli. Co tu tłumaczyć, jak ona i tak po drodze kupi makrelę... Po wyjściu pani z pacjentem zapada cisza. - Co zwierzę winne, że ma głupiego właściciela? - rzucają po chwili i odnosi się to do wielu osób. - Przychodził do nas wiele lat mężczyzna z żółwiem - opowiada Wiesław Sitkowski. - Coraz z nowym, bo każdego poprzedniego wykańczał. Mówił, że zaprzyjaźnia się z nimi, czuje więź duchową i że to wyjątkowo mądre zwierzęta. - A pamiętasz tego, co przyszedł z wężem na szyi? - pyta Głuchowski. - Wszyscy uciekli pod ścianę. - Wąż jak skarpeta naciąga się na jedzenie - wyjaśnia Sitkowski. - Ten po prostu był zagłodzony. Wspominają, jak przyszła kobieta zaniepokojona, co zrobić, bo jej króliczek miniaturka kupiony na Rusałce (na lubelskim targowisku), tak szybko rośnie. - Pytała co robić? Najlepiej pasztet - śmieją się lekarze choć wiedzą, że na Rusałce jest wielkie oszustwo i to nie był żaden miniaturowy, a zwykły królik. Obaj są też zgodni, że najgorsze są noce. - Wtacza się zalany gość, który raptem pokochał swojego psa i przypomniał sobie, że trzeba go leczyć. Tacy awanturują się, nie płacą - wyjaśnia Głuchowski. Awantury zdarzają się wszędzie, nie tylko w tej klinice. - Przyszła tu raz taka kobieta King Kong i pobiła nas z Gienkiem - śmieje się Marcin Krauze z lubelskiej Lecznicy dla Zwierząt \"Canivet”. - Sprzedała gdzieś psy na Zachód i po fakcie przyszła do nas, żebyśmy jej wydali zaświadczenie. Tłumaczymy, że nam nie wolno - wspomina Eugeniusz Gogolin. - Postała chwilę, postała, a później jak nie zacznie młócić pięściami, szał w nią wstąpił - żartują już obydwaj z tamtego wydarzenia i z tego, że musieli aż wzywać policję. Pod szafą w ich gabinecie leży liść sałaty. - Śpi - zauważa Krauze. - Nie, nie sałata, nasz szczurek. W zimie akurat śnieg padał, a do ogrodzenia lecznicy ktoś przywiązał psa. Obok niego siedział szczur. Psa wzięło schronisko, szczura nikt nie chciał. Został tu. - Niech go licho - macha ręką Gogolin. - Jak na nocnym dyżurze położę się spać, za chwilę pakuje się na wersalkę. To wcale nie jest przyjemne jak po ciemku przejedzie ogonem po twarzy - otrząsa się. - Ale lubimy go. Sam stara się nie pamiętać chwil grozy, jakie tu przeżył, choć czasem to wraca. - Kiedyś przywieźli kota w worku z podejrzeniem wścieklizny. Miał być u nas na obserwacji. Pomagałem go wsadzić do klatki, a on przez ten worek mnie ugryzł. Okazało się, że był wściekły. No, czułem się jak świnia po pierwszym uderzeniu, kiedy dostałem wynik - żartuje dziś, ale wtedy nie było mu do śmiechu. - Kot w worku to zawsze podejrzana sprawa - lakonicznie rzuca Marcin Krauze. - To jest tak: młodzi kupują sobie teraz yorki, właściciele bmw pitbulle, a starsi kundelki - wylicza Krauze. Ci ostatni są najuczciwsi. Faceci z bmw chcą dodać sobie męskości i kończy się to tak, że przychodzą tu ze zwierzęciem, z którym nie mogą sobie poradzić. Zaczynają się problemy. Ale to już wcale nie jest śmieszne. A w domu to najlepiej mieć patyczaka - zauważa Marcin Krauze.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama