Uwolnijcie nas wreszcie!
Piękna słoneczna pogoda. Jedziemy sobie spokojnie przez las. Z przodu opancerzony hummer.
- 03.07.2008 14:22
Nagle z lasu padają strzały. Zostaliśmy otoczeni. Ktoś próbuje uciekać. Nic z tego. Kilka minut później związani, w workach na głowiach, leżymy na ziemi. Potem było już tylko gorzej...
Wszystko wydarzyło się Centrum Szkolenia dla Potrzeb Sił Pokojowych w Kielcach na specjalnym szkoleniu dla dziennikarzy, wybierających się w rejon, gdzie toczą się konflikty zbrojne. nasz scenariusz był taki: żołnierz zostaje ranny po wybuchu miny-pułapki.
Na miejscu zdarzenia zostaje wyznaczone miejsce lądowania dla śmigłowca, który zabiera rannego. Reszta patrolu wraca samochodami i wpada w zasadzkę. O tym wszystkim wiedzieliśmy. Ale nikt nas nawet nie myślał, że atak i porwanie będzie tak autentyczne.
Szkolenie organizuje Ministerstwo Obrony Narodowej. Zostają na nie zaproszeni dziennikarze z różnych mediów - prasy, radia i telewizji. Są operatorzy, dźwiękowcy i fotoreporterzy.
- Kiedy jedziesz do Iraku czy Afganistanu nie planujesz, że trafisz do niewoli, ale trzeba to brać pod uwagę - wyjaśniali nam instruktorzy.
Jak się wówczas zachowywać? \"Spokojnie, bez nerwów. Nie możesz pokazać swojego zdenerwowania - to połowa (a może więcej) sukcesu. Jako dziennikarz jesteś cennym dla tych, którzy cię uwięzili” - czytamy w specjalnych \"instrukcjach na wypadek”.
Nasz \"wypadek” przygotowano bardzo profesjonalnie. Kilka chwil po ataku trafiamy na ciężarówki. Ręce skrępowane, na głowach worki. Szanse na ucieczkę: zero.
Jak się czuje osoba porwana? My bierzemy udział w szkoleniu i choć doskonale wiemy, że wcześniej czy później zostaniemy uwolnieni, to sytuacja staje się coraz bardziej denerwująca. Trafiam do piwnicy. Jestem przesłuchiwany; na przemian w języku angielskim i rosyjskim. Ciągle ktoś pokrzykuje, słychać strzały. Minuty stają się coraz dłuższe.
To tylko ćwiczenia, ale wszyscy już myślimy o ich końcu. Uwolnienie następuje po trzech godzinach.
Wybuchy, strzały, dym - do piwnicy wchodzą żołnierze z jednostek specjalnych.
Jesteśmy wolni.
Ten program w szkoleniu był najbardziej widowiskowy, choć niekoniecznie jest to właściwe określenie. Długo potem opowiadamy o swoich przygodach. Ktoś ma siniaka. Ktoś inny klęczał w misce z wodą. A jeszcze ktoś trzymał na kolanach bombę (rzecz jasna atrapę). No i zastanawiamy się, co by było, gdyby...
Dużą część dziennikarzy zaproszonych do udziału w szkoleniu stanowili ludzie, którzy nigdy wcześniej nie byli w rejonie konfliktu zbrojnego. - A nawet najlepsze szkolenie nie zastąpi sytuacji autentycznych - instruktorzy z centrum bezustannie to podkreślali.
Wyjazd na pierwszy patrol. Przekroczenie bramy bazy i świadomość, że wiele się może zdarzyć. Ta świadomość nie powinna jednak paraliżować. Kiedy byłem w Afganistanie, generał Jerzy Biziewski, dowódca II zmiany kontyngentu polskiego tłumaczył, że nie można patrzeć na każdego Afgańczyka jak na terrorystę. - W większości to dobrzy ludzie, którzy chcą żyć i pracować w spokoju. Założenie, że WSZYSCY są tacy jest jednak naiwnością, która może kosztować wiele.
Ryszard Majewski
Radio Lublin
Reklama













Komentarze