Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jeśli ja nie pokażę tej wojny, to kto? Rozmowa z Bianką Zalewską

Rozmowa z pochodzącą z Białej Podlaskiej Bianką Zalewską, reporterką ukraińskiej stacji Espreso TV.
Jeśli ja nie pokażę tej wojny, to kto? Rozmowa z Bianką Zalewską
Bianka Zalewska (Konrad Falęcki)
• Pamięta pani wypadek?

- Byłam przytomna, więc pamiętam. Trudno mi tylko przywołać w pamięci to, co działo się później, bo byłam już na silnych środkach przeciwbólowych. Zresztą nadal je przyjmuję. To, co przytrafiło mi się 27 lipca, to najpoważniejszy wypadek w całym moim życiu. Praktycznie cała byłam połamana. Jak na złość, doszło do tego, kiedy byłam zawodowo najbardziej aktywna. Miałam tyle energii i zapału. I nagle zostałam zatrzymana.

• Co dokładnie się wtedy stało?

- To był mój ostatni dzień zdjęciowy w obwodzie ługańskim na wschodzie Ukrainy. Byłam tam reporterem, operatorem kamery, dźwiękowcem. Za wszystko odpowiadałam sama. Byłam wtedy już w cywilnym ubraniu, w dżinsach i podkoszulce. Nie miałam kamizelki kuloodpornej. Razem ze mną w samochodzie były cztery osoby. Chciałam wrócić już do Kijowa. Jechaliśmy dosyć szybko starym samochodem. Jedyny emblemat jaki posiadał, to była ukraińska chorągiewka. W pewnym momencie zaczął się ostrzał. Do tej pory nie wiem... Może to ja byłam celem tego ataku. W każdym razie, kula przebiła oponę. Auto wypadło z drogi i kilka razy przekoziołkowało. Samochód złożył się jak harmonijka i wylądował do góry nogami. Z całej ekipy to ja ucierpiałam najbardziej. Byłam unieruchomiona, przygniotła mnie jakaś część samochodu. Na szczęście jeden z kolegów - ukraiński żołnierz - mnie wyciągnął. Tak naprawdę to uratował mi życie. Widział, że byłam w szoku, miałam otwarte złamanie obojczyka, kość na wierzchu. Ale tego nie czułam, bardziej bolał mnie kręgosłup.
• Miała pani złamany obojczyk, kręgosłup i żebra?

- Tak, ale od razu po wypadku nie zdawałam sobie sprawy, że obrażenia są tak rozległe. Strasznie bolał mnie kręgosłup i ten ból przyćmiewał wszystkie inne. Poza tym, prawie nie mogłam oddychać. Chyba żebra wbijały mi się w płuca, byłam pewna, że się uduszę. Bałam się, że umieram. W helikopterze, podczas transportu do Charkowa, zadzwoniłam do mamy. Powiedziałam jej tylko, że mam złamaną rękę, nie chciałam jej martwić. Powiedziałam też, że ją kocham. Zanim zoperowano mi kręgosłup musiałam pokonać 1600 kilometrów, bo na stół operacyjny trafiłam dopiero w Warszawie. Ból nadal mi towarzyszy, ale nie jest już taki jak na początku. Przede mną kilka miesięcy rehabilitacji. Powoli dochodzę do siebie. Już sama chodzę. Co prawda jeszcze się nie schylam i nie podnoszę rąk do góry, ale jestem już w domu w Warszawie. Lekarze mówią, że mam mocną wolę powrotu do zdrowia. Chcę jak najszybciej wrócić do pracy na Ukrainie.

• Kiedy właściwie tam pani trafiła?

- Na Ukrainę trafiłam wcześniej, w 2008 roku. Przez kilka lat pracowałam w Kijowie, m.in. w biurze prawnym oraz w UEFA przy organizacji mistrzostw Euro 2012. Na początku nie znałam języka ukraińskiego. Szybko jednak musiałam się go nauczyć, bo pracowałam w biurze prawnym i wszystkie dokumenty były po ukraińsku. Uczyłam się języka, poznawałam Ukraińców, stopniowo kraj stawał się moim drugim domem. Moje życie zawodowe, osobiste i emocjonalne obracało się wokół Ukrainy. W końcu zaczęłam myśleć po ukraińsku. Później wróciłam do Polski. Nie na długo. W grudniu 2013 roku znalazłam się w Kijowie, jako korespondentka polskiej telewizji Republika. Najpierw relacjonowałam to, co działo się na kijowskim Majdanie. Poznałam i zaprzyjaźniłam się z Ukraińcami, którzy byli tam na barykadach. W maju tego roku zdecydowałam, że się tam przeniosę. Dostałam pracę w ukraińskiej stacji Espreso TV

• Pojechała pani na wschód Ukrainy na front walk. Po co?

- To była moja decyzja by zostać korespondentem wojennym. By jeździć do stref operacji antyterrorystycznych. Szczerze powiedziawszy, moje szefostwo z Espreso TV nie do końca chciało mnie tam wysyłać. Jeździłam tam na własną odpowiedzialność. Bo jeśli ja nie pokażę tej wojny, to kto? Na Majdanie byłam od samego początku. Poznałam bohaterów, którzy tam walczyli. Zdarzało się, że bronili dziennikarzy przed atakami Berkutu. Bronili swoim ciałem. Dużo z nimi rozmawiałam, przeprowadzałam wywiady. W końcu zaprzyjaźniliśmy się. Ci ludzie walczą teraz na wschodzie Ukrainy. Byłam z nimi cały czas w kontakcie. Jednocześnie widziałam, jak niewiele jest w mediach informacji o prawdziwym obliczu tej wojny. Tak jakby ludziom ta Ukraina już zbrzydła. A wojna tam naprawdę jest. Kiedy moi znajomi w Warszawie bawią się w klubach i chodzą do restauracji, ich ukraińscy rówieśnicy walczą o wolność. Trzymają karabin w ręku i modlą się, by nie zastrzelili ich prorosyjscy separatyści. Zależało mi, by zobaczyli to moi polscy znajomi oraz rodzina. Espreso TV dało mi wolną rękę. Stacja pokazywała w całości moje reportaże i dokumenty.

• Korespondent Radia Wnet na Ukrainie, Paweł Bobołowicz z Lublina podkreśla, że pracowała pani w rejonie najcięższych walk. Jak to wyglądało?

- W obwodzie ługańskim na tzw. \"peredowoj”, czyli na pierwszej linii frontu, byłam jedynym korespondentem. Pojechałam tam, tak jak pół tysiąca żołnierzy, czołgiem. Żadne media tego nie pokazywały. W strefie walk napis \"press” nie istnieje. Lepiej wręcz go unikać. Za bardzo rzuca się w oczy. Byłam tam ubrana w typowy wojskowy uniform. Miałam na sobie 20-kilogramową kamizelkę kuloodporną i hełm.
• Czy po wypadku Espreso TV jest z panią w kontakcie?

- Szef stacji Mykoła Kniażyckyj od początku był ze mną w kontakcie. Pomagał, rozmawiał z konsulem. W Kijowie, przed szpitalem gdzie byłam przetransportowana, czekała na mnie cała ekipa Espreso TV. To dzięki mojemu szefowi mogłam zostać przetransportowana samolotem medycznym do Polski. Koszty pokryła Kulczyk Foundation dzięki dobremu sercu Dominiki Kulczyk i jej taty. Już wcześniej mieliśmy się spotkać z Dominiką w sprawie ewentualnej współpracy. Tak się stało, że się z nią spotkałam, ale w szpitalu. Zobaczyła warunki i od razu zadeklarowała pomoc przy transporcie do Warszawy.

• Co będzie dalej, po rehabilitacji?

- Wiem, że mogę wrócić do pracy w Espresso TV i nie chcę z tego rezygnować. Nie wiem tylko, czy wrócę na front. Mam nadzieję, że wojna szybko się skończy. Po ukraińskich doświadczeniach, trudno mi przywyknąć do np. warszawskiego rytmu. Przez kilka tygodni nocowałam pod ostrzałem kul. Na początku myślałam, że to grzmoty, a to były granaty. Zbyt długa cisza wzmagała czujność. W pewnym momencie w Ługańsku rzuciłam kamerę, by opatrywać rannych. Najpierw jestem człowiekiem, a dopiero później dziennikarzem. Trafiali tam ludzie z powyrywanymi rękami, nogami i obrażeniami całego ciała. Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Nie mogłam się pozbierać. Ale później robiłam już zastrzyki. Bo sanitariuszy było zbyt mało. I jak po takiej Ukrainie wrócić np. do Warszawy, gdzie głównym zmartwieniem mojej koleżanki jest połamany obcas? Już nie potrafię żyć takimi problemami. Doświadczenie wojny zmieniło moje podejście.

• Pochodzi pani z Białej Podlaskiej. Czy już tutaj planowała pani swoją dziennikarską przyszłość?

- W Białej Podlaskiej skończyłam ILO im. J.I. Kraszewskiego. Później wybrałam studia prawnicze w Poznaniu. Bo po prawie mogłam być i prawnikiem i dziennikarzem. Jeszcze wtedy nie myślałam o Ukrainie. Co prawda moja babcia, czyli mama mojej mamy, pochodziła z Ukrainy. Ale całe życie mieszkała w Polsce. Trochę opowieści przekazała mi mama. Kiedyś postsowieckie kraje wydawały mi się takie zacofane. Ale gdy pojechałam i na dłużej zatrzymałam się na Ukrainie, zrozumiałam, jak bardzo się myliłam. Ukraińcy są mądrzy i odważni, nie dadzą sobą pomiatać. To przede wszystkim ludzie stamtąd, dzisiaj już moi przyjaciele, sprawili że spojrzałam na ten kraj inaczej i go doceniłam.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama