• Czuje się pan bohaterem narodowym?
– W żadnym wypadku, choć jestem bardzo mile zaskoczony i nieco zażenowany tym, co teraz dzieje się w naszym kraju, tym wszystkim, co dotyczy mojej osoby. Uprawiam grę zespołową i wynik całej drużyny, a nie pojedynczego sportowca, jest najważniejszy. Odnieśliśmy ogromny sukces. Dla takich chwil jak ta bezpośrednio po meczu z byłymi już mistrzami świata, warto żyć, trenować, wylewać hektolitry potu na boisku, oddawać zdrowie.
• Nie śnił się panu ten rzut z meczu z Hiszpanią?
– Na razie nie. Bezpośrednio po spotkaniu emocje były tak ogromne, że nie było czasu się wyciszyć. Nie było też mowy, aby spać spokojnie, co więcej, aby w ogóle zasnąć. Byliśmy na ceremonii zakończenia mistrzostw i dekoracji medalowej. O godzinie 23 dotarliśmy do hotelu, a już o północy wyjeżdżaliśmy na lotnisko, by o drugiej w nocy wylecieć do Frankfurtu. Duży udział przy zdobytej przeze mnie bramce miał Michał Jurecki, który zrobił miejsce do oddania rzutu. Kiedy dostałem piłkę, nie myślałem: przymierzyłem i rzuciłem. Ku radości wpadła do siatki i mieliśmy remis, dogrywkę i brązowy medal.
• Jakie to uczucie, kiedy w tak dramatycznych okolicznościach zdobywa się medal MŚ?
– Taką radość bardzo trudno opisać. To, jak na razie, największy sukces w mojej karierze. To trofeum jest pięknym spełnieniem marzeń. Pod względem występów w koszulce z orzełkiem na piersi mam niezbyt bogate doświadczenie, bo rozegrałem niewiele ponad 30 spotkań, ale taki sukces bardzo smakuje. Pierwszy medal - i to od razu z MŚ - będzie miał honorowe miejsce w moim mieszkaniu. Niewykluczone, że znajdzie się dla niego miejsce za szybą…(śmiech), ale na pewno nie hartowaną.
• Od meczu z Hiszpanią jest pan również posiadaczem zegarka, który wręczony został dla najlepszego zawodnika, czyli tzw. MVP.
– Nie jest on, jak sądzą niektórzy, ze złota. To zwykły, czarny, sportowy czasomierz. Nie w moim typie, ale na pewno nie wystawię go do licytacji. Będzie pamiątką i wspomnieniem pięknych chwil i najważniejszych wydarzeń w moim życiu.
• Nie jest już pan zwykłym kadrowiczem i już nigdy nie będzie \"szarym” piłkarzem ręcznym?
– To dla mnie nowe wyzwanie, z którym muszę się zmierzyć. Nie sądziłem, że jedna bramka może aż tak \"namieszać” w życiu. Choć z drugiej strony bardo cieszę się z tego, czego dokonaliśmy razem z kolegami z reprezentacji. Na to, czego teraz doświadczam, złożyła się praca całego zespołu, kolegów z którymi solidnie zasuwaliśmy na treningach, podczas zgrupowania.
• W historii polskiej piłki ręcznej mamy już rzut Artura Siódmaka przez całe boisko, który oddał podczas mistrzostw świata w Chorwacji, w 2009 roku. Sądzi pan, że teraz będziemy mieli rzut Michała Szyby?
– Z pewnością byłoby to bardzo miłe.
• Dlaczego trener kadry Michael Biegler nie mógł się długo przekonać do pana?
– Na pozycji, na której gram, czyli prawym rozegraniu, numerem jeden w czasie mundialu był najbardziej doświadczony Krzysztof Lijewski. Jego zmiennikiem był Andrzej Rojewski, który na co dzień gra w SC Magdeburg, w Bundeslidze. Obaj mieli grać w ataku, mi przypadła rola w defensywie. Kiedy \"Lijek” wypadł z powodu kontuzji, jego miejsce zajął właśnie Rojewski. Taką wizję miał selekcjoner i trudno mieć do niego o to pretensje. Dopiero, gdy Andrzej odczuwał zmęczenie, w meczu o brąz dostałem, na dłużej, swoją szansę. I chyba ją wykorzystałem.
• Jednak po końcowej syrenie potyczki z Hiszpanią selekcjoner przyznał, że popełnił błąd, za mało panu ufał…
– To dobrze świadczy o trenerze. Mam nadzieję, że w kolejnych spotkaniach reprezentacji będę również miał szansę udowodnić swoje umiejętności. Wszystko po to, aby razem z zespołem osiągać kolejne sukcesy.
• Gdyby trener wcześniej wpuścił pana na boisko podczas półfinału z Katarem, gospodarze niekoniecznie musieli awansować do finału?
– Po fakcie możemy zastanawiać się co by było, gdyby… Drużyna srebrnych medalistów, mimo wielkiej przychylności sędziów, naprawdę potrafi grać w piłkę ręczną. W dniu półfinału nie prezentowaliśmy się najlepiej.
• Co najbardziej zaskoczyło pana podczas mistrzostw?
– Dwa tygodnie były dla gospodarzy czasem wielkiego święta. Katar bardzo poważnie podszedł do organizacji najważniejszej imprezy dla piłki ręcznej na świecie. Organizatorzy chcieli sprawdzić się przed czekającym ich kolejnym ważnym wydarzeniem: mistrzostwami świata w piłce nożnej. Wykazali się pełnym profesjonalizmem. Maksymalnie wykorzystali zdobycze techniki, zarówno podczas meczów, jak też do promocji kraju. Nie sądzę jednak, aby wśród rodowitych Katarczyków wzrosło zainteresowanie do uprawiania piłki ręcznej.
• Tamtejszy klimat, szczególnie kiedy w Polsce jest zima, był chyba przyjemny?
– Temperatura powietrza wynosiła 26-28 stopni Celsjusza, hale były klimatyzowane. Pod tym względem nie było się do czego przyczepić. Na wyżywienie również nie mogliśmy narzekać. Organizatorzy przygotowali dla nas typową kuchnię dla sportowców, a więc dużo makaronów, do tego dania z baraniny, wołowiny i kurczaka. Nikt z nas nie narzekał.
• Opinia publiczna została zbulwersowana tzw. sportowymi paszportami. Stąd w reprezentacji Kataru najmniejszą grupę stanowili rodowici piłkarze ręczni z tego kraju. Grali za to Bośniacy, Czarnogórcy, Tunezyjczyk, Francuz i Kubańczyk…
– Również w tym względzie gospodarze stanęli na wysokości zadania. Wykorzystali lukę w przepisach i na tej podstawie piłkarze różnych narodowości zagrali dla Kataru. Wszelkie skargi i pretensje powinniśmy kierować pod adresem Światowej Federacji Piłki Ręcznej.
• Jeśli któryś z zamożnych szejków zaproponowałby panu grę dla Kataru, jaka byłaby pańska odpowiedź?
– Taki scenariusz nie wchodzi w grę. Ani ja, ani żaden z moich kolegów z reprezentacji, nie poszedłby na takie rozwiązanie. Dla nas Polaków poczucie tożsamości narodowej ma znacznie głębsze znaczenie. Reprezentowanie swojego kraju, ojczyzny na arenie narodowej to zaszczyt, ale również wielkie wyzwanie i odpowiedzialność. Koszulki z orzełkiem nie zamieniłbym na żadną inną.
• Może niebawem pojawią oferty z innych lig zagranicznych?
– Na razie nie było żadnej takiej propozycji. Nie żałuję dotychczasowych decyzji o przejściu najpierw z Unii Lublin do Azotów Puławy, a następnie ubiegłorocznego wyjazdu do słoweńskiego Gorenje Velenje. Gramy w Pucharze EHF, po niedzieli czeka nas wyjazdowe spotkanie z HSV Hamburg. Każdy mecz z wysokiej klasy zespołem jest okazją do nauki od najlepszych.
• Marzy się panu gra w silniejszej lidze niż słoweńska?
– Każdy piłkarz ręczny chciałby trafić do najlepszej ligi na świecie czyli Bundesligi. Niektórzy moi koledzy z reprezentacji spełnili już swoje marzenia. Ja jeszcze muszę poczekać.
• Niewiele brakowało, a zostałby pan koszykarzem?
– Sport wpisany był od początku w moje życie. Rodzice, mama Halina i tato Robert, są nauczycielami wychowania fizycznego. Wiele wolnych chwil spędzałem w sali gimnastycznej. W szkole podstawowej grałem w piłkę nożną, siatkówkę, tenis stołowy, koszykówkę. Potem była również piłka ręczna, choć w koszykówce byłem w reprezentacji szkoły. Ostatecznie wybór padł na handball i nie żałuję tej decyzji.
Reklama
Michał Szyba: Nie zamienię koszulki z orzełkiem
27-letni szczypiornista przeszedł do historii mistrzostw świata rzutem, po którym Polska, na dwie sekundy przed końcem regulaminowego czasu gry, doprowadziła do dogrywki w spotkaniu o brązowy medal z Hiszpanią. Rozmowa z Michałem Szybą, reprezentantem Polski w piłce ręcznej
- 06.02.2015 12:51

Reklama












Komentarze