Pamięć o pożarze
– Od kiedy zaczęliśmy przygotowywać tę wystawę, niemal codziennie zgłaszali się do nas włodawianie, którzy wciąż pamiętają ten kataklizm – mówi Urszula Panasiuk z włodawskiej Miejskiej Biblioteki Publicznej. – Rejestrowaliśmy ich relacje, aby w czasie trwania prezentacji mogli wysłuchać ich także zwiedzający. A strażacy z Włodawy udostępnili nam ponad 40 zdjęć dokumentujących to wydarzenie i skan artykułu z ówczesnej gazety „Strażak”, w którym wszystko zostało opisane. Weszliśmy także w posiadanie kilku nieznanych dotąd we Włodawie zdjęć wykonanych przez lublinianina Zbigniewa Kasprzaka.
Z archiwalnego artykułu podpisanego nazwiskiem Krzystek wynika, że prawdopodobną przyczyną pożaru było zwarcie instalacji w jednym z domostw stojącym w dzielnicy Starosiele. Na domiar złego wiele ciasno lokowanych domostw we Włodawie było wówczas kryte strzechą. Od kilku dni utrzymywały się też wysokie temperatury, a od sześciu tygodni na miasto nie spadła ani jedna kropla deszczu. Od razu było wiadomo, że pożar na jednym budynku się nie skończy.
Również to, że pożar wybuchł w dniu państwowego święta miało fatalne konsekwencje. Wielu mieszkańców korzystając z dnia wolnego od pracy wybrało się wtedy w odwiedziny, czy na spacery. W tych warunkach trudno było zorganizować akcję ratowniczą.
Na ratunek
Krzystek ustalił, że jako pierwszy pożar wypatrzył mieszkaniec Starosiela o nazwisku Ptaszyński. Zaalarmował sąsiadów i sam rzucił się ratować własny dobytek. Zajęci chronieniem własnych domów gospodarze niestety z opóźnieniem wezwali na pomoc strażaków. Kiedy ci wyjechali na akcję, w ogniu stawały kolejne budynki. Domy płonęły na ulicach Folwarcznej, Stodolnej, Mieszczańskiej…
Zbigniew Kasprzak, autor unikalnych zdjęć, w tamtym czasie pracownik Fabryki Samochodów Ciężarowych w Lublinie, wypoczywał w Okunince nad Jeziorem Białym. Dym, który 22 lipca zaczął wznosić się ponad Włodawą, w Okunince był doskonale widoczny.
– Zrobiłem kilka zdjęć, po czym wraz z synem znajomych wskoczyliśmy do mojej skody i ruszyliśmy w stronę miasta – wspomina pan Zbigniew. – Cała dzielnica od strony Woli Uhruskiej stała już w ogniu. Zewsząd dochodziły krzyki mieszkańców i huk rozprzestrzeniającego się ognia.
Na miejscu Kasprzak zdążył wykonać zaledwie kilka zdjęć. Następnie wraz z towarzyszącym mu Witkiem wspięli się po drabinie na strzechę jednego z domów. Siedząc na niej okrakiem mokrymi płachtami na kijach tłumili płonące wiechcie opadające na strzechę. W tym czasie domownicy w panice wynosili z mieszkania dobytek.
– Ten dom udało nam się uratować – dodaje pan Zbigniew. – Co działo się dalej nie wiem, gdyż wszystko spowijał gęsty dym. Do czekających na nas w Okunince bliskich wróciliśmy usmoleni jak kominiarze.
W akcji gaszenia gigantycznego pożaru poza włodawskimi strażakami uczestniczyli także ich koledzy z okolicznych OSP m.in. z Orchówka, Wereszczyna, Sawina, czy Wyryk. Dołączyli do nich także zawodowi strażacy z Chełma i Lublina. Ich wspólny wysiłek miał się koncentrować przede wszystkim na niedopuszczeniu ognia do składnicy paliw CPN. Gdyby to się nie udało, niechybnie pół miasta poszłoby z dymem. Drugiego dnia akcji w dogaszaniu pożaru brało udział 16 jednostek.
Ofiary
W sytuacji, kiedy ogień objął niemal całą dzielnicę, nie mogło obyć się bez ofiar. W pożarze zginęła 80-letnia włodawianka. Dwukrotnie wyprowadzana z płonącego domu ponownie do niego wróciła, aby ratować dobytek. Mężczyzna, który usiłował ją ocalić, próbę tę przypłacił ciężkimi poparzeniami.
Z artykułu w „Strażaku” wynika także, że poparzeniom ulegli naczelnik OSP Włodawa nazwiskiem Pawłoś i strażak Klewek z OSP w Sawinie. Także i to, że pożar całkowicie zniszczył 80 budynków, a cztery częściowo. Pogorzelcy stracili też maszyny rolnicze, odzież, pościele i wszelkiego rodzaju domowe sprzęty.
– Niestety, po wojnie ludzie zapewniali sobie dach nad głową z tego, co było dostępne i na co było ich stać – mówi Waldemar Makarewicz, rzecznik włodawskich strażaków. – Nie było też mowy o planowaniu przestrzennym, również pod kątem bezpieczeństwa pożarowego. Wystarczy przejrzeć strażackie kroniki z lat 50., czy 60., aby dowiedzieć się, jak często strażakom wyjeżdżającym do pożaru jednego domu przychodziło gasić pół wsi. Tak na przykład było w Wyrykach.
Włodawianie wyciągnęli nauczkę z tego, co im się przytrafiło. Na początek w mieście zbudowali sieć zbiorników wodnych o pojemności 50 tys. m. sześciennych każdy. Właśnie niedostatek wody sprawiał, że 22 lipca 1964 r. tak trudno było im walczyć z żywiołem.
Prezentację „Wielki pożar Włodawy” bibliotekarze przygotowali między innymi wspólnie z włodawską komendą PSP oraz MDK nr 2 w Lublinie i MDK we Włodawie. Na wystawie znalazły się też materiały archiwalne i akcesoria pożarnicze z włodawskiej Izby Tradycji PSP. Historyk Tomasz Pudełko przygotował również okolicznościowy seans multimedialny


















Komentarze