Śmiałków było trzech: Przemek Wejner z Rejowca, Przemek Borysiuk z Woli Uhruskiej i Kamil Jaroszek z Łęcznej. Motorem sprawczym wyprawy był Przemek Wejner, a narzędziem 19-letni żuk.
- Od kilku lat przymierzałem się do Złombolu. Pierwszym wyborem był stary polonez. Niestety, przez ciągły brak czasu z polonezem nie wyszło. Pracuję zagranicą i zawsze trudno było zgrać terminy. W tym roku w końcu udało się, ale wybór padł na żuka – opowiada Przemek Wejner.
Żuk
Pomysł na Złombol jest banalnie prosty. Uczestnicy muszą dojechać do wybranego celu samochodem wyprodukowanym przed 1990 rokiem. W tym roku celem rajdu była najwyższa przejezdna przełęcz w Alpach Włoskich, Passo dello Stelvio, leżąca 2757 m n.p.m.
Dwa tygodnie przed wyruszeniem na rajd zaczęła się walka z czasem i mechaniką żuka.
- Kupiłem go przez telefon, pod Warszawą. Był w fatalnym stanie. Ponieważ jeszcze pracowałem zagranicą, to przyprowadzenia żuczka podjął się mój brat. Z Warszawy do Rejowca, czyli ok. 300 km, jechał 9 godzin - dodaje Przemek Wejner.
Przez dwa tygodnie trwało szykowanie maszyny. Dieslowski silniczek Andorii przeszedł generalny remont, dostał nowe turbo. Na kołach zameldowały się nowe hamulce tarczowe. Żuk dostał nowy układ kierowniczy i zawieszenie. - Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie. Niestety, zabrakło czasu na blacharkę i nadwozie pociągnęliśmy tylko zieloną „śnieżką” - mówi Wejner. W środku zapaleńcy zamontowali wygodne fotele z chryslera voyagera.
Pech nie odpuszcza
Od samego początku ekipę prześladował pech. - Miała z nami jechać koleżanka. Niestety tuż przed wyjazdem miała wypadek samochodowy. Była poważnie połamana - dodaje Przemek Wejner. Ekipa ruszyła z Rejowca 13 sierpnia, około południa. - Kilka kilometrów od domu rozsypał się nam tylny most. Na szczęście kolega z ekipy miał żuka. Powrót do bazy i wymiana. Kilka godzin w plecy, a nie poddaliśmy się. Nocą, o 3.20, ruszyliśmy w kierunku pierwszego punktu, do Katowic, gdzie mieli do nas dołączyć pozostali uczestnicy wyprawy. Jak zobaczyli naszego żuczka, to wybrali starego poloneza. W Europę ruszyliśmy w trzech - dodaje Przemek Wejner.
Hamulców brak
Hamulce były ich przekleństwem. - Jeszcze przed Katowicami padła nam pompa hamulcowa. Kupiliśmy nową i dalej ruszyli w stronę Czech i Austrii. Po drodze jeszcze trzy razy wymienialiśmy pompę i po czwartej naprawie daliśmy sobie spokój. Jechaliśmy przez Europę na resztkach hamulców - dodaje nasz rozmówca.
Po drodze „zgłupiała” też nawigacja, która naszą ekipę wodziła za nos dookoła Pragi. - Pomogło dopiero zresetowanie nawigacji - dodaje Wejner. Ktoś też próbował włamać się do żuczka, kompletnie niszcząc jedyny sprawny zamek. - Ale i z tym sobie poradziliśmy.
W Szwajcarii zielony żuk wpadł w oko policji. - Jak tylko wjechaliśmy do Szwajcarii zaraz za nami pojawiła się policja. My w prawo, to oni też w prawo, my lewo, oni za nami. W końcu włączyli koguty i nas zatrzymali, grzecznie zapraszając na komendę. Nas poprosili na dłuższą rozmowę, a żuczka wstawili do garażu. Dokładnie przeszukali samochód i nasze bagaże, bo podejrzewali nas o kontrabandę - mówi Wejner.
Serpentyny na kilka razy
W końcu lubelska ekipa dotarła do Włoch, na przełęcz Passo dello Stelvio. Jest najwyżej położoną przełęczą we włoskich Alpach Wschodnich. Drogę na wysokości 2757 m n.p.m. wybudowano w I połowie XIX wieku i jest wykorzystywana do dziś. Od strony północnej trasa ma długość 24,3 kilometra i 48 ostrych zakrętów.
Przejazd przez przełęcz jest często jednym z etapów wyścigu kolarskiego Giro d’Italia.
- Mimo braku hamulców podjęliśmy to wyzwanie. Zakręty był tak ciasne, że nasz żuczek musiał je brać na kilka razy. A ponieważ nie miał mocnych hamulców, to kolega wyskakiwał i podkładał pod koło klocek, aby żuczek nie stoczył się. Włosi w malutkich szybkich autach wściekali się na nas, bo tamowaliśmy ruch. Nasz żuczek jednak nie poddał się Passo dello Stelvio. Gdy stare polonezy gotowały się na poboczach, my ani razu nie zobaczyliśmy pary z chłodnicy. W końcu dotarliśmy do celu - dodaje Przemek Wejner. Po drodze nie brakowało chętnych do oglądania żuczka i robienia selfie na tle weterana szos z Polski.
Szczytny cel
Złombol 2015, tak samo jak poprzednie edycje, nie jest tylko jednym z wielu wyścigów. Uczestnicy przekazują środki od sponsorów wyprawy dla dzieci z domów dziecka. Wpisowe oraz pieniądze za wykupienie przez sponsorów miejsc reklamowych na pojazdach uczestników, przeznaczane dla dzieci. Jednym z warunków wzięcia udziału jest zebranie minimalnej kwoty od sponsorów, kwota ta jest tym większa, im większym pojazdem chcemy wziąć udział w imprezie. - Naszym największym tegorocznym darczyńcą była Okręgowa Stacja Kontroli Dapex z Chełma. Pieniądze trafiły na szczytny cel - dodaje Przemek Wejner.
Tegoroczna wyprawa to było preludium. - Na przyszłorocznym Złombolu nasz żuczek zmieni się nie do poznania. Przetniemy go wzdłuż, poszerzymy pół metra, wydłużymy o metr i wsadzimy na podwozie nissana patrola 4x4 - zapowiada Przemek Wejner.















Komentarze