Jako pierwsza na trop oszustki wpadła pani Małgorzata z Dęblina. Chciała zrobić zakupy na raty i dwa razy jej odmówiono. – Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Nigdy nie miałam żadnych długów. Wiedziałam, że nie mam zaległych zobowiązań – wspomina kobieta.
Po sprawdzeniu w Biurze Informacji Kredytowej okazało się, że ma dwa niespłacone kredyty w firmie pożyczkowej. W sumie niespełna 2 tys. zł. Ktoś wykorzystał dane z dowodu osobistego pani Małgorzaty. Kobieta zgłosiła to policjantom. Grafolog badający sprawę uznał, że podpisy na dokumentach zostały doskonale podrobione. Śledczy ustalili, że za oszustwo odpowiada 45-letnia Beata P., która od 18-lat pracowała w bibliotece w Dęblinie.
– Zakładałam tam konto kilka lat temu, kiedy jechaliśmy z mężem na wakacje – dodaje pani Małgorzata. – Dałam wtedy Beacie P. swój dowód, z którego później skorzystała.
Sprawa pani Małgorzaty znalazła swój finał. W ubiegłym roku Sąd Rejonowy w Rykach skazał Beatę P. na rok i cztery miesiące więzienia. Wykonanie kary zawieszono.
Miejscowa prokuratura nadal jednak prowadzi postępowanie dotyczące innych czytelników z Dęblina. – W tym czasie Beata P. założyła na moje nazwisko 9 kont w tym samym banku. Kurier przywoził jej umowy i nawet nie sprawdzał dowodu. Sprawę udało się wyjaśnić dopiero po kilku interwencjach prokuratury. Teraz mam wreszcie „czyste konto” – kwituje pani Małgorzata.
Nie mogą tego powiedzieć inni czytelnicy, którzy padli ofiarą bibliotekarki. Prokuratorskie śledztwo zostało zawieszone. – Czekamy na opinię grafologa, który musi przeanalizować wszystkie dokumenty. Śledztwo toczy się „w sprawie”. Beacie P. nie postawiono jeszcze zarzutów – zastrzega Agnieszka Kępka, rzecznik Prokuratury Okręgowej.
Decyzja w tej sprawie ma zapaść po przedstawieniu opinii przez biegłego. Śledztwo dotyczy ponad 90 osób. Sposób działania bibliotekarki za każdym razem był niemal identyczny.
– Warunkiem założenia konta w bibliotece, było przedstawienie dowodu osobistego. Kobieta wykorzystywała dane z dokumentów czytelników i dzięki temu zakładała konta i brała pożyczki przez internet – wyjaśnia Jacek Wójcik, oficer prasowy policji w Rykach.
Pożyczane kwoty mieściły się zwykle w granicach od kilkuset do 3 tys. zł. W sumie śledczy doliczyli się ok. 100 tys. zł. Beata P. miała spłacać pierwsze pożyczki kolejnymi. Pieniądze wydawała na własne potrzeby. Jako adres do korespondencji podawała swój własny, więc kurierzy przywozili dokumenty tylko do jej domu. Kobieta nie była jednak w stanie dopilnować terminowej spłaty wszystkich zobowiązań. Długami zajęły się firmy windykacyjne i oszustwo wyszło na jaw. Beata P. straciła wówczas pracę w bibliotece.
Jako pierwsza na trop oszustki wpadła pani Małgorzata. Chciała zrobić zakupy na raty i dwa razy jej odmówiono. – Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Nigdy nie miałam żadnych długów. Wiedziałam, że nie mam zaległych zobowiązań – wspomina kobieta.
Po sprawdzeniu w Biurze Informacji Kredytowej okazało się, że ma dwa niespłacone kredyty w firmie pożyczkowej. W sumie niespełna 2 tys. zł. Ktoś wykorzystał dane z dowodu osobistego pani Małgorzaty. Kobieta zgłosiła to policjantom. Grafolog badający sprawę uznał, że podpisy na dokumentach zostały doskonale podrobione.
Jako pierwsza na trop oszustki wpadła pani Małgorzata. Chciała zrobić zakupy na raty i dwa razy jej odmówiono. – Poczułam się, jakby ktoś dał mi w twarz. Nigdy nie miałam żadnych długów. Wiedziałam, że nie mam zaległych zobowiązań – wspomina kobieta.
Po sprawdzeniu w Biurze Informacji Kredytowej okazało się, że ma dwa niespłacone kredyty w firmie pożyczkowej. W sumie niespełna 2 tys. zł. Ktoś wykorzystał dane z dowodu osobistego pani Małgorzaty. Kobieta zgłosiła to policjantom. Grafolog badający sprawę uznał, że podpisy na dokumentach zostały doskonale podrobione.













Komentarze