Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Jak świniarka pokochała pastucha

Film o miłości był jednym z pierwszych wyświetlanych w Świdniku. Oczywiście produkcji radzieckiej. Potem były komedie kołchozowe. Po 60 latach od wyświetlenia pierwszego filmu w Świdniku, można je nadal obejrzeć. Po pierwszym kinie pozostały już tylko wspomnienia.
Jak świniarka pokochała pastucha
Jedno z pierwszych zdjęć kina \"Przodownik”. Później w tym budynku mieścił się klub Iskra
(Kino Przodownik)
Budowa świdnickiego kina – tu, gdzie mieści się klub Iskra – rozpoczęła się w 1951 roku. Po roku prac okazało się, że wykonawca – Przedsiębiorstwo Budownictwa Ogólnego z Warszawy – nie specjalnie przejmował się projektem i budował niezgodnie z planami. Inwestycję dokończyła firma z Poznania. Musiała jednak dokonać wiele poprawek i niedoróbek. W końcu, w listopadzie 1952 r. w kinie \"Przodownik”, bo taką nazwę otrzymało, odbyła się pierwsza projekcja filmu. Ale regularne seanse zaczęły się 60 lat temu.

Przodownik na podeście

Pierwszym kierownikiem kina został Henryk Czarnecki, ówczesny pracownik Miejskiego Handlu Detalicznego, a pierwszą kasjerką Stefania Poniedziałek. Do historii kina w Świdniku przeszli też pierwsi operatorzy: Ryszard Szplet i Ryszard Krzyżanek.

\"Przodownik” mógł pomieścić maksymalnie 140 widzów. Na początku nie było siedzeń. Miłośnicy filmu siadali na drewnianych podestach. Na środku niewielkiej sali stał stół z dwoma krzesłami i 16-milimetrowym projektorem. Dopiero później – na piętrze – powstała kabina operatorska. Rozpoczęcie filmu poprzedzał głośny dźwięk dzwonka.

Już po kilku latach działalności zakładowego kina doszło do sporu z Wojewódzkim Zarządem Kin w Lublinie, który krzywym okiem patrzył na świdnicką placówkę. Urzędnicy z Lublina chcieli przejąć kino. Powód? Chodziło o wpływy z biletów. Spór załagodził ówczesny wojewoda, Paweł Dąbek. \"Przodownik” wciąż był zarządzany przez WSK.

Co jest grane?

Repertuar kina był zgodny z ówczesną polityką władz. Dominowały filmy rosyjskie. One też znalazły się na afiszach pierwszego repertuaru (pisanego oczywiście odręcznie). \"Świniarka i pastuch” z 1941 r. to historia miłości przodowników pracy, film z gatunku tzw. komedii kołchozowej. Był słynny musical \"Świat się śmieje” z 1934 r., \"O 6 wieczorem po wojnie” z 1944 r., film, który sowieccy żołnierze oglądali obowiązkowo na froncie, \"W okopach Stalingradu” oraz biograficzny film o rosyjskim lotniku Walerym Czkałowie, najsłynniejszym sowieckim pilocie, który był ulubieńcem samego Stalina.

Ten film doskonale pamięta Mieczysław Kruk, wieloletni pracownik WSK i późniejszy założyciel Dyskusyjnego Klubu Filmowego \"Dodek”.

– Sceny lotnicze rzeczywiście robiły wrażenie – opowiada pan Mieczysław. – Gdy ten Czkałow przelatywał na filmie pod mostem, to na sali była cisza jak makiem zasiał. A muzykę z tego filmu i niektóre słowa piosenki pamiętam do dzisiaj.

Kolejne filmy, które dotarły do Świdnika to ekranizacja powieści Wandy Wasilewskiej \"Tęcza” (1944 r.), czechosłowacka komedia \"Brygada szlifierza Karhana” i polski dramat sensacyjny \"Czarci Żleb”, osnuty wokół udaremnionej akcji przemytu dzieł sztuki przez granicę polsko-czechosłowacką.
Widzami na początku byli przede wszystkim pracownicy budowlani z WSK, żołnierze z jednostki stacjonującej przy zakładzie oraz młodzież. Na sali nie było zakazu palenia papierosów. Co rusz było słychać także odgłos napełnianych alkoholem szklanek. Po filmie na podłodze leżało mnóstwo pustych butelek. Publiczność była z reguły dość głośna, zwłaszcza przy scenach miłosnych oraz wtedy, kiedy taśma się rwała.

\"Prawdziwe” kino dotarło do miasta w 1956 r., kiedy powstał DKF \"Dodek”. W tym samym roku świdnickie kino \"Przodownik” odwiedziło 101 000 osób.

– W Lublinie działało już wtedy kilka takich klubów – mówi Mieczysław Kruk. – Jeden z nich prowadził Stefan Grzyb, mój serdeczny kolega (znany lubelski klikon-red.) Pomógł mi napisać odpowiednie pismo do Warszawy i udało się. Tak powstał \"Dodek”.

Na inaugurację świdnickiego klubu wyświetlono prawdziwą filmową perełkę ówczesnych czasów: \"Damę kameliową” z Gretą Garbo w roli głównej. Po nim inny szlagier: \"Gorączka złota” z Charlie Chaplinem.

– Taśmę z tym filmem mieliśmy odebrać z kina Przyjaźń przy FSC – wspomina Mieczysław Kruk. – To było w zimie. Wzięliśmy taksówkę. Kierowca dojechał do szosy piaseckiej i stanął. Powiedział, że dalej nie pojedzie, bo są zaspy. Nie było wyjścia. Wiedzieliśmy z kolegą, że sala w kinie jest już pełna i wszyscy czekają na film. Znaleźliśmy jakiś drewniany drąg i zawiesiliśmy na nim skrzynię z kopią filmu. I tak – co rusz się przewracając w zaspach – nieśliśmy ten film przez cały Świdnik.

Fatalne miejsce

Przez kolejny film, a był to przedwojenny wyciskacz łez \"Wrzosy”, Mieczysław Kruk omal nie wyleciał z pracy. Film dotarł do Świdnika nieoficjalną drogą. Kopię miał mężczyzna, który jeździł z nią od miasta do miasta. Kto chciał, to płacił mu za wypożyczenie, zapewniał nocleg i wyżywienie i mógł już zapełniać widownię.

Chętnych nie brakowało. Na projekcję do \"Lotu” trzeba było się zapisywać na specjalną listę. Na \"Wrzosy” wybrała się także żona jednego z wojskowych dygnitarzy, który był zatrudniony przy WSK. Traf chciał, że kobieta dostała bilet w trzecim rzędzie. Fatalne miejsce. Poskarżyła się mężowi. Następnego dnia Mieczysław Kruk wylądował na dywaniku u dyrektora zakładu. Udało mu się jednak załagodzić sprawę.
Pod koniec lat 50. \"Dodek” dostał wyróżnienie z Centralnego Archiwum Filmowego. Dobra wiadomość była taka, że przez jeden dzień mogli wyświetlać w Świdniku słynny \"Most na rzece Kwai”. Zła: film był w oryginalnej wersji językowej. Bez listy dialogowej. Ale i na to znalazł się sposób. Do Świdnika ściągnięto z Warszawy tłumacza. Za kilkaset złotych tłumaczył na żywo przez mikrofon.

Po ostatnim seansie pod kinem zebrała się gromada studentów z Lublina, którzy chcieli pożyczyć kopię. Ta jednak tego samego wieczoru była już w pociągu w drodze powrotnej do stolicy. Taka była umowa z Warszawą.

W 1963 r. – czyli dokładnie 50 lat temu – kino zmieniło nazwę na \"Lot”, która obowiązuje do dziś. W tym samym czasie kino przeszło modernizację. Na sali pojawiły się fotele, uruchomiono też salę projekcyjną. Widownia mogła pomieścić nawet 250 osób.

Przez kolejne lata, nawet w wakacje kino było wypełnione niemal do ostatniego miejsca, zwłaszcza kiedy były wyświetlane filmy będące na topie. I tak kolejno, rekordy popularności biły kolejno: westerny ( \"Złamana strzała”, \"Vera Cruz”, \"15:10 do Yumy”, \"Rio Bravo” i \"W samo południe”), seria francuskich komedii z Fernandelem i Louisem de Funesem, kino włoskie (\"Złodzieje rowerów”, \"Rzym, miasto otwarte”), filmy grozy (\"Titanic”, \"King Kong”, \"Pożar na oceanie”), filmy niemieckie (zwłaszcza \"Błękitny Anioł” z Marleną Dietrich, czy wreszcie kino polskie.

Nowe czasy

W 1966 r. rozpoczęła się budowa nowego kina (tu, gdzie znajduje się do dzisiaj). Dwa lata później kino przeniosło się do nowego budynku. 17 września 1968 r. odbył się inauguracyjny seans filmowy. Angielska produkcja \"Dżingis Chan” pobiła dotychczasowe rekordy popularności. Mimo, że film był wyświetlany przez tydzień, po 5 seansów dziennie, wielu chętnych odchodziło z kwitkiem spod kas.

Wiosną tego roku nastąpi kolejny etap w historii świdnickiego kina. Najprawdopodobniej w marcu widzowie obejrzą pierwszy seans w zmodernizowanym kinie \"LOT”. Na sali dla 350 osób będzie można obejrzeć także filmy w technologii 3D. A po starym budynku pozostanie słynna mozaika za zewnętrznym frontonie. I to ona będzie przypominać, że kino w Świdniku ma już 60 lat.

Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama