Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama

Як молюся, так і малюю*

Rozmowa z Ihorem Kistechokiem, byłym mnichem z monastyru, nauczycielem rysunku w Lublinie.
Як молюся, так і малюю*
Ihor Kistechok, mnich, malarz po Akademii Sztuk Pięknych we Lwowie, ikonopis, nauczyciel rysunku w Szkole Pisania Ikon w Lublinie. Obecnie rozpisuje cerkiew w Stradczu koło Lwowa. (Waldemar Sulisz)
• Rok i miejsce urodzenia?

– 24 kwietnia 1983. Miasto Javoriv.

• Wykształcenie?

– Absolwent Akademii Sztuk Pięknych we Lwowie. Praca dyplomowa w Katedrze Sztuki Sakralnej.

• Temat?

– Polichromia \"Komunia Apostołów” w prezbiterium w cerkwi we wsi Opaka, niedaleko miasta Borysław. 50 metrów kwadratowych ikon.

• Rodzice?

– Irena Kistechok, urodzona we wsi Załuże, tato Michajło Kistechok, urodzony we wsi Koty. Zmarł rok temu. Mama była szefem kuchni w Drohobyczu. Ojciec skończył Technikum Budowlane. Kiedy był w wojsku, zaczął malować. Pierwszy obraz to ukraiński motyw Kozaka z dziewczyną. Kiedy malował świętych, zaczęto u niego zamawiać obrazy do cerkwi. Kiedy byłem malutki, już towarzyszyły mi ikony. Wyrosłem w pobożnej rodzinie, która budowała cerkiew w swojej wsi, rodzice zbierali pieniądze na ten cel. Los nas doświadczył. Moja młodsza siostra jest niepełnosprawna, ma porażenie mózgowe, wymaga opieki i czułości.

• Szkoła?

– Najpierw uczyłem się w historyczno–filozoficznym liceum im. Św. Jozafata Kuncewicza w mieście Buczacz (woj. Tarnopol), potem trafiłem do monastyru. Mnisi poprosili mnie, żeby namalować ikonę. Zapoznali mnie z artystą, który pisał ikony we Lwowie. Pokazał mi akademię, katedrę sztuki sakralnej. Kierunek został wyznaczony.

• Monastyr brzmi intrygująco.

– To najbardziej niewyjaśniony okres w moim życiu. Nigdy w moim domu nie było mnichów, raczej panował narodowy duch kozackiej swobody.

• Skąd klasztor?

– Przyszedł w dziecięcych snach. Śnili mi się mnisi, Mojżesz, Matka Boska. Zawsze byłem odmieńcem. Chciałem siebie zrozumieć. Potem usłyszałem o ludziach, którzy swoje życie poświęcają Bogu. Wiedziałem, że to jest mój los. Kiedy miałem 14 lat, postanowiłem to sprawdzić. Wyruszyłem w drogę. W IX klasie skończyłem szkołę muzyczną. Mama zobaczyła w telewizji ogłoszenie o naborze do liceum filozoficznego przy monastyrze Bazylianów w Buczaczu. Uznałem, że artystyczna szkoła zaczeka, ja chcę tam. Było bardzo dużo kandydatów, nie miałem argumentów, zaniosłem prace. Zostałem przyjęty. To było męskie liceum, nigdzie nie wychodziliśmy, żyliśmy jak w klasztorze. Po dwóch latach podjąłem decyzję: Idę do monastyru.

• Ile pan miał lat?

– Siedemnaście. Wstąpiłem do monastyru mieszczącego się we wsi Krechów (powiat Żółkiew, woj. Lwów). Przez pierwszy rok przyglądałem się klasztornemu życiu. Mogłem odejść, mogłem zostać. Potem były obłóczyny, przybrałem imię Jozafat. Nałożyłem czarny habit z kapturem, białą koloratkę, różaniec i skórzany rzemień na przepasanie. Żyłem wśród 80 mnichów. Cele były dwu i czterosobowe.

• Jak wyglądał wasz dzień?

– Pobudka o 5.30, o 6 czytanie Pisma św., rozważanie. 6.30 Jutrznia, potem msza św. Dalej normalny dzień. Podział pracy. Mieliśmy gospodarstwo ze świniami i krowami, dwa sady, pracowaliśmy przy obrządku, uprawie, sprzątaniu. Nie wolno było rozmawiać. A później trzeba było śpiewać. Znów wracaliśmy do pracy. Dalej modlitwa na różańcu, kolacja, spacer w lesie, medytacja.

• Jednak zostawił pan klasztor?

– To była trudna decyzja. Cały rok się nad tym zastanawiałem. Naradzałem się z moim spowiednikiem. Chciałem się rozwijać, na tej drodze mógłbym zaszkodzić innym. Nie udało mi się od razu dostać do Akademii Sztuk Pięknych. Wynająłem we Lwowie mieszkanie, malowałem małe ikony. Potem byłem wolnym słuchaczem. W 2006 roku się dostałem. W 2010 zrobiłem dyplom. Ale już w 2008 zacząłem robić polichromie w świątyniach. Ożeniłem się z Anią, też absolwentką akademii, mamy córeczkę Zoryanę.

• Znalazł pan swoją miłość?

– Tak. Najważniejszą rzecz, bo miłość to umiejętność odczuwania, słuchania drugiej osoby, obdarowywania siebie nawzajem i wybaczania. Nie oczekując niczego w zamian. Więcej szczęścia jest w dawaniu.

• Zbudował pan dom, który jest przystanią?

– Uczę się go budować. Najważniejsze jest ciepło, wspólne radości. Wartości materialne się liczą, ale najważniejsze są wartości duchowe. Miłość to nie jest płomień, który zapali się i starczy. Cały czas trzeba o ten ogień dbać, w każdej chwili los może go zdmuchnąć. Ludzie są słabi i nie chcą się do tego przyznać. Zamiast tego pokazują siłę na najbliższych.


• Ikony też są ważne?

– Dziś wiem, że ikony będę pisać całe swoje życie. W ikonie jest pewien alfabet. Trzeba wierzyć w tego, kogo się pisze.

• W Lublinie wykłada pan rysunek w Szkole Pisania Ikon, prowadzonej przez Fundację Kultury Duchowej Pogranicza. Czego pan uczy?

– Anatomii rysunku, która jest podstawą w pisaniu ikony. Uczę perspektywy, uczę patrzenia na świat, kadrowania i patrzenia w niebo. Rysuję.

*TAK RYSUJĘ, JAK SIĘ MODLĘ.
Więcej o autorze / autorach:
Podziel się
Oceń

Komentarze

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama
Reklama