• Miejsce urodzenia?
- Moskwa.
• Rok?
- Musimy? 1968.
• Korzenie rodzinne chyba mocno wielokulturowe?
- Mieszanka. Polsko-rosyjsko-żydowska. Historie rodzinne to materiał na książkę. Ze strony mamy wywodzę się z rodziny Potockich.
• Hrabiów Potockich?
- Tak. Tych Potockich. Ojciec mamy Marii, Ryszard Potocki to znany scenograf, był synem hrabiego Czesława Potockiego. Jego ojciec z kolei, Aleksander Potocki, był oficerem w carskim wojsku. Zginął w młodym wieku. Dziadek hrabia Potocki urodził się w Grodnie, potem z rodziną przenieśli się do Moskwy. Przeżyli rewolucję październikową. Moja prababcia Wiera, żona hrabiego Potockiego wyemigrowała do Paryża, gdzie zamieszkała. Pamiętam, że nie wolno było nikomu o tym mówić, po kryjomu przekazywaliśmy jej listy czy drobne prezenty, od niej także dostawaliśmy upominki. W szarej rzeczywistości Moskwy miałem namiastkę Europy w postaci gum do żucia, dżinsów i tak dalej.
• Rodzina ojca?
- To byli prości rzemieślnicy z biednej, żydowskiej rodziny, trudniący się krawiectwem i naprawą maszyn do szycia. Prawie wszyscy muzykowali, dziadek Borys i wujek grali w orkiestrach dętych. Pradziadek Aba pisał wiersze i piosenki. Ojciec Leonid świetnie śpiewał.
• Jak poznali się twoi rodzice? Dwie narodowości, dwie kultury?
- W tamtym czasie ustrój zjednał narody i kultury. Wszyscy byli sowieckimi ludźmi. Ja byłem radzieckim człowiekiem. Moja mama była wówczas studentką pedagogiki. Ktoś szepnął, że jest ciekawy, młody człowiek po architekturze, w dodatku elegancki pan. Spotkali się i dokładnie 9 miesięcy po ślubie urodziłem się ja.
• Teraz widać, skąd w twojej muzyce i piosenkach tyle wielokulturowości.
- Troszkę tak.
• W wieku 8 lat już koncertowałeś?
- Zaczęło się od tego, że w przedszkolu pani od muzyki zawołała rodziców i powiedziała: Słuchajcie, musicie coś z nim zrobić, bo to jest bardzo zdolne dziecko, ma absolutny słuch, głos i tak dalej. Ojciec załatwił mi przesłuchania w Chłopięcej Szkole Chóralnej im. A. Swiesznikowa. I od razu wzięli mnie do klasy. A tam dyscyplina, niezwykła musztra, ciśnienie, że musisz. Skutek: zostałem bardzo zagubionym dzieckiem. Gubiłem nuty w metrze, zapominałem się. Szybko z ludzika, w którym wszyscy pokładali nadzieję – zmieniłem się w bardzo przeciętnego ucznia, który nie odrabiał lekcji, jechał na trójach. Nie umiałem się w tym wszystkim znaleźć. Nikt nie umiał mi pomóc. Śpiewałem, występowałem w chórze, w wieku 14 lat zacząłem uczyć się dyrygentury.
• Musiałeś wziąć się w garść?
- Zebrałem się w sobie w wieku 15 lat. Zacząłem bardzo dobrze się uczyć. Zdałem do konserwatorium im. P. Czajkowskiego w Moskwie na Wydział Wokalny - kierunek dyrygentura chóralna - i od razu dostałem się do profesora Borysa Tewlina. To była najlepsza szkoła w dawnym Związku Radzieckim, miała bardzo dobre notowania na świecie. Mój mistrz też zaczął mnie musztrować, ale dzięki tej mustrze jestem całkiem dobrym dyrygentem.
• Nie dość było ci studiów? Kolejne zacząłeś w Polsce.
- Z tą Polską to był kolejny przypadek w moim życiu. Moja ciocia mieszka w Polsce. W 1991 roku pojechałem do niej na ferie zimowe. Miałem bilet powrotny i 15 dolarów w kieszeni, bo tyle władza dawała człowiekowi radzieckiemu pieniędzy na wyjazd. Ciocia Małgosia była wtedy z Grzegorzem Ciechowskim, liderem Republiki. Dzięki niemu, dzięki niej zostałem w Polsce, ferie przedłużyły się hen, hen. Na 23 lata.
• To wtedy wziąłeś udział w nagraniu płyty Ciechowskiego?
- Tak, wziąłem urlop w konserwatorium, tłumacząc, że mam możliwość nagrać płytę z bardzo dobrymi muzykami rokowymi. I rzeczywiście. Zaczęliśmy nagrywać chórki. Przy kolejnej robiłem już aranżacje, śpiewałem. Zachęcony pracą przeniosłem się do Akademii Muzycznej w Warszawie, kontynuując studia w zakresie dyrygentury chóralnej. Studiowałem też kompozycję, mam absolutorium, dyplomu nie zrobiłem, bo na 3 roku zacząłem pisać muzykę do filmów i spektakli. Więc jestem pojedynczym magistrem. Z Moskwą relacje się niestety urwały.
• Większość ludzi kojarzy cię z zespołem Kairos. A ty zrobiłeś muzykę do tylu spektakli i filmów. Do dziś mam pod powiekami sceny ze spektaklu Provisorium i Kompanii Teatr \"Do piachu”, gdzie grasz na lirze korbowej. Skąd pomysł, skąd lira?
- Tak, to był spektakl według sztuki Tadeusza Różewicza, w którym, mówiąc żartem przegrałem walkę z reżyserami, a było ich dwóch: Witold Mazurkiewicz i Janusz Opryński.
• Dlaczego przegrałeś?
- Bo chciałem lirę, która jest niezwykłym, wręcz mistycznym instrumentem, bardziej wykorzystać muzycznie, zagrać jakąś melodię, bo ma niezwykle rzewny dźwięk. Ale surowo mi tego zabronili, musiałem podporządkować się ich wizji. Ale zagraliśmy z lirą ponad 100 przedstawień, objechaliśmy całą Europę i jeszcze dalej. Zżyłem się z nią. Musiałem od czasu ją popieścić, coś tam nasmarować, naciągnąć strunę.
• Nie marzy ci się solo koncert z lirą korbową?
- Chodzi lira za mną. Zagrałem na benefisie Stana Borysa, to jest bardzo specyficzny instrument, bardziej kojarzy się z muzyką ludową. Co nie znaczy, że nie może funkcjonować np. z zespołem rokowym. W innej konfiguracji. Pourquoi pas. Czemu nie?
• Już widzę cię na scenie. Ty z lirą na pierwszym planie. Z tyłu zespół rockowy. Rzewny dźwięk i ostra gitara?
- Dzięki, już mi się podoba.
• Wróćmy do teatru i filmu.
- Nie ukrywam, że szczególnym sentymentem darzę kolegów z Lublina. Przed sztuką \"Do piachu” razem zrobiliśmy jeszcze \"Ferdydurke” i \"Sceny z życia Mitteleuropy”. Muzykę do tego ostatniego spektaklu nagrywałem w studio z prawdziwymi muzykami, całym zespołem, co było niesamowitą przygodą, bo w naszych czasach wszystko można samplować. Pracowałem z teatrami w całej Polsce, kilka spektakli zrobiłem z reżyserem Krzysztofem Rekowskim.
• Pracowałeś także z wybitnymi kompozytorami, na przykład ze Zbigniewem Preisnerem.
- Szukał kogoś, kto poprowadziłby mu nagrania do filmu \"Trzy kolory. Biały”. Tak się też stało. Chociaż z jakichś względów mojego nazwiska nie ma ani w napisach, ani na okładce CD. Śpiewałem także podczas studiów w Chórze Opery Kameralnej i nagrywaliśmy trochę jego muzyki filmowej.
• A Jacek Kaczmarski?
- Ktoś powiedział mu, że jest taki Borys, co może ciekawie zaaranżować muzykę. Powstała płyta \"Szukamy stajenki”.
• Michał Bajor?
- Z Michałem spotkałem się dzięki Piotrkowi Rubikowi, dla którego robiłem chóry z Kairosem. W tym do piosenki Rubika \"Qou vadis, Domine”, promującej film \"Quo vadis”. Zrobiłem Michałowi chóry na koncercie. I na płycie.
• Twoje płyty?
- Trzy z Kairosem. W tamtym roku wydaliśmy \"Anadyomenos”, chyba najciekawszą ze wszystkich. Wcześniej był \"Made in Lublin” z muzyką m. in. lubelskiego kompozytora, prof. Andrzeja Nikodemowicza, nasza pierwsza płyta to \"Głęboka tajemnica” z 2001 roku.
• Solowe?
- Dwie płyty romansów rosyjskich: \"Śnił mi się sad. Najpiękniejsze romanse rosyjskie” (2005) i \"Powiedz czemu…” (2010). I dużo płyt we współpracy z różnymi polskimi muzykami i zespołami. 3 płyty z Ciechowskim, chórki w Bajmie, chóry w Wiedźminie (płyta i serial), trochę tego było.
• Co dalej?
- Szukam nowej drogi w swoim śpiewaniu. Zastanawiam się, czy dotychczasowa formuła czasem się nie wyczerpała, choć kiedy śpiewam romanse, wciąż są pełne sale. Z Kairosem, który skończył 15 lat, zagraliśmy ok. 300 koncertów. A w ogóle, w życiu, jako chórzysta, a potem dyrygent i śpiewak, miałem tych koncertów chyba tysiące. Czas na nowe.
• Kiedy koncert jubileuszowy?
- W niedzielę 25 maja o godz. 19.30 w kościele pod wezwaniem św. Andrzeja Boboli przy ulicy Paderewskiego 20. To duża świątynia o świetnej akustyce, zagraliśmy tam kilka koncertów przy wspaniałej publiczności. Zapraszam na jubileuszowy koncert z zespołem Kairos. To jest podsumowanie pewnego etapu mojej działalności. Trzeba podsumować, może chwilkę przystanąć, iść dalej.
Waldemar Sulisz
15 lat zespołu \"Kairos\". Rozmowa z Borysem Somerschafem
Rozmowa z Borysem Somerschafem, kompozytorem i dyrygentem Męskiego Zespołu Wokalnego \"Kairos”
- 23.05.2014 18:18

Reklama













Komentarze