Wojewodzie się nie rozkazuje. Poszedł do prokuratury, stracił pracę
Jacek Gaj był świadkiem jak w tak zwanym Gmachu, gdzie pracował, nie dopilnowane przez matkę dziecko mało nie przecisnęło się przez balustradę. Od tamtej pory za punkt honoru postawił sobie doprowadzenie do tego, aby tamtejsze schody zostały lepiej zabezpieczone. Nie przypuszczał, że przypłaci to utratą pracy.
- 10.04.2014 00:01

Gaj, doktor nauk technicznych, emerytowany podpułkownik WP i były wykładowca w WAT do połowy lutego był pracownikiem Lubelskiego Zarządu Przejść Granicznych z siedzibą w Chełmie. Organem założycielskim dla LZPG jest wojewoda.
Batalię o zabezpieczenie schodów rozpoczął jako osoba prywatna. W piśmie adresowanym do wojewody lubelskiego poinformował o "stanie zagrożenia życia spowodowanym niedostosowaniem do obowiązujących przepisów wysokości i maksymalnego prześwitu balustrad we wszystkich klatkach schodowych”.
"Oczekuję krótkiej i jednoznacznej odpowiedzi w jednym z zamieszczonych wariantów” - napisał Gaj. W pierwszym wojewoda miał odżegnać się od doprowadzenia balustrad do stanu zapewniającego bezpieczeństwo i jednocześnie przyznać się, że opinie mieszkańców Chełma na temat otoczenia Gmachu są mu zbyteczne.
W drugim miał podzielić stanowisko Gaja, wprowadzając do inwestycyjnych planów poprawę balustrad i otoczenia Gmachu. Autor pisma zażądał także, aby podpis pod odpowiedzią był czytelny. Po to, by w razie wypadku było wiadomo, kto ponosi za to odpowiedzialność.
- Jako oficer i budowlaniec uważam, że jeśli się widzi jakiekolwiek zagrożenie, to należy reagować - mówi Gaj. - Stąd taki ton pisma.
Poszedł do prokuratury, stracił pracę
W imieniu wojewody (wtedy była nim jeszcze Jolanta Szołno-Koguc) Gajowi odpowiedział Mirosław Szymczyk, dyrektor generalny LUW. Poinformował, że budynek został wybudowany w 1936 r. zgodnie z wówczas obowiązującymi przepisami. Przywoływane przez Gaja normy dotyczące minimalnej wysokości i maksymalnego prześwitu balustrad odnoszą się do obiektów projektowanych po roku 2002. Gaja ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała, w związku z czym o zagrożeniu związanym z balustradami poinformował prokuraturę. Ta nie znalazła podstaw do wszczęcia śledztwa.
Niedługo po tym LZPG rozwiązał z Gajem umowę o pracę. Na odchodnym pan Jacek otrzymał od Jerzego Jaworskiego, dyrektora Lubelskiego Zarządu jak najlepszą opinię zawodową. Dlaczego zatem został zwolniony? - To pytanie nie do mnie, ale Urzędu Wojewódzkiego - mówi Jaworski.
Gaj jest przekonany, że został zwolniony za karę. Nie ma pretensji do Jaworskiego, ale do jego zwierzchników z LUW.
- Nie jestem pracodawcą w LZPG, ale w LUW - mówi dyrektor Szymczyk. - Pana Gaja osobiście nie znam, a w swoich poczynaniach nigdy nie kierowałem się zemstą.
Gaj nie twierdzi, że to dyrektor Szymczyk kazał go zwolnić. Jest jednak pewien, że inicjatywa w tej sprawie nie należała do jego bezpośredniego przełożonego.
Reklama












Komentarze