Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Wiadomości:

Magazyn

\"Ściana” nie do ruszenia

\"Ściana” nie do ruszenia

Umówiliśmy się w siłowni. Myślałam, że przyjdzie wielki facet. Taki, jakiego można spotkać na zawodach strongmanów - umięśniony olbrzym. Ale nie. Darek Czernik ma co prawda 1,85 m wzrostu i waży 100 kg, ale wygląda zupełnie normalnie. Jest mistrzem Polski w siłowaniu na ręce. Mówią nim \"Ściana” albo \"Żelazna Ręka” 22.11.2002 18:00
Mordercy z woli ludzi

Mordercy z woli ludzi

Dziewczynka zagryziona przez trzy rottweilery, trzyletni chłopczyk ciężko pogryziony przez mieszańca pudla. To tylko dwie ostatnie tragedie. Czy winne są psy? Nie! Odpowiedzialność ponoszą ludzie. To my - z niewiedzy lub na własne życzenie - hodujemy niebezpieczne, krwiożercze bestie. Nie ma psa, którego nie można wychować na agresora. Pogryźć może nawet niewielki piesek, który ma spaczony charakter. I odwrotnie - łagodny jak baranek może być rottweiler czy bullterrier. Pod warunkiem że jego właściciel wie, jak obchodzić się z psem obronnym. Geny czy wychowanie? Wychowanie psów z natury agresywnych oparte jest na wytężonej pracy. Bywają jednak takie, których agresja jest nie do opanowania. W żyjącym swobodnie stadzie byłyby naturalnie wyeliminowane - zostałyby zagryzione przez przewodnika stada, jeśli próba uległości wypadłaby na niekorzyść. Podrzucony do góry szczeniak powinien wykonać gest poddańczy wobec przywódcy, polegający na położeniu się na grzbiecie i odsłonięciu brzucha. Brak podporządkowania kończy się śmiercią. Metoda ta, choć drastyczna, najlepiej służy eliminowaniu spaczonych charakterów. Niestety, nikt nie zastosuje jej w hodowli, w której każdy szczeniak jest na wagę tysiąca lub nawet więcej złotych. Agresja zakodowana Psa obronnego warto kupić w dobrej hodowli. Przed zakupem trzeba sprawdzić, jacy są jego rodzice. Nadmiernie agresywny ojciec czy matka nie wróży nic dobrego dla potomstwa. Wybór samego szczeniaka jest już bardziej prosty. Wystarczy klasnąć w ręce czy wrzucić do kojca klucze, by zobaczyć reakcję piesków. Nie wskazana jest ani nadmierna płochliwość ani nadmierna agresja. Pies obronny powinien być opanowany i umieć zachować spokój. Nie wolno nigdy w psach obronnych wywoływać dodatkowej agresji. Absolutnie jest więc zakazane szczucie na koty, inne psy czy ludzi. Pies obronny ma w genach odpowiednią \"ilość woli walki”. Jeśli będzie konieczność, z łagodnego baranka zamieni się w bezwzględnego obrońcę. Bez strachu i z miłością Strach przed własnym psem ma różne oblicza. Jedno z nich to stałe trzymanie psa w zamkniętym kojcu. Siłą rzeczy pies staje się agresywny i negatywnie nastawiony do ludzi. Kiedy opuści kojec lub ktokolwiek wejdzie na jego terytorium, natychmiast zaatakuje . Dorastający pies próbuje zająć przywódcze miejsce w rodzinie, którą traktuje jak stado. Może nawet podjąć w tym okresie próbę ataku, której należy zdecydowanie i zimną krwią się przeciwstawić. Zrównoważony pies wyczuwa przewagę pana, natomiast taki, który choć raz zaatakował poważnie któregoś z domowników, powinien zostać uśpiony. I nic lepiej nie wpływa na charakter psa, jak okazywanie mu mądrej miłości. Pies wychowany z sercem nie ma powodu czuć do ludzi nienawiści. Praca od szczeniaka Posiadanie psa obronnego to nie tylko przyjemność i poczucie bezpieczeństwa. To wytężona praca, która zaczyna się od wzięcia szczeniaka do domu. Pies musi umieć chodzić na smyczy, a puszczony luzem wracać na każde zawołanie. Musi poznawać obcych ludzi i być uczony przyjaznego stosunku do nich. W pracy warto korzystać z pomocy treserów. Zakończenie szkolenia nie zwalnia jednak z dalszych obowiązków. Z psem obronnym pracuje się całe życie; pozostawiony w lenistwie zapomina szybko tego, czego został nauczony. Odpowiedzialność właściciela Zastanówmy się: czy mamy odpowiednie cechy, by mieć psa obronnego w domu? Pamiętajmy - brak cierpliwości i fizyczne torturowanie psa skończy się tym, ze wychowamy go na tchórza atakującego bez powodu. Nadmiar wolności i pobłażania sprawi, że pies zechce zapanować w domu. Wyzwalanie dodatkowej agresji okaże się posiadaniem bomby z opóźnionym zapłonem. Pomyślmy o tym wszystkim, zanim kupimy milutkiego kilkutygodniowego szczeniaczka. Pupilek szybko wyrośnie na duże zwierzę, które może być groźne. 21.11.2002 17:16
Chce mi się walczyć

Chce mi się walczyć

• Na początek naszej rozmowy proponuję małą zagadkę. – Proszę bardzo. • Proszę zgadnąć, jakiego albumu ostatnio najczęściej słucham? – To może być mój nowy longplay... Ale pewnie dlatego, że musiał się pan przygotować do tej rozmowy. • Zgadł pan, chociaż odpowiedź nie jest wyczerpująca. Słucham „... bo marzę i śnię” od ponad dwóch tygodni, bo sprawia mi to wielką przyjemność. – Dziękuję bardzo. • Piosenki na ten album napisali dla pana Robert Gawliński, Maciej Maleńczuk, Muniek Staszczyk, członkowie Ścianki i Myslovitz oraz Andrzej Smolik. A więc ludzie z innej niż pana generacji i półki stylistycznej. Jak doszło do tak niekonwencjonalnego przedsięwzięcia? – Moja przygoda muzyczna z młodzieżą zaczęła się od nagrania z Norbim duetu „Piękny dzień”, który ukazał się na jego longu. Potem, kiedy już podpisałem kontrakt z wydawnictwem BMG, dostałem propozycję nagrania z Andrzejem Smolikiem nowej, klubowej wersji kawałka „Papa Was a Rolling Stone” z lat 60. To się wszystkim bardzo spodobało, wielu młodych muzyków odkryło Krawczyka. • I zaczęli przysyłać panu swoje teksty do zaśpiewania? – No, aż tak to nie... Najpierw ustaliliśmy ze Smolikiem, który podjął się produkcji muzycznej mojego albumu, że robimy Krawczyka na XXI wiek: innego niż dotychczasowy, nowoczesnego muzycznie, ale zarazem śpiewającego to, co gra w duszy pięćdziesięcioletniego faceta. Smolik zwrócił się do mnie z pytaniem, kogo widziałbym wśród autorów. Powie-działem, żeby sam znalazł autorów, którzy mogliby napisać piosenki nie pod Krawczyka, a dla Krawczyka. • A on zgromadził elitę współczesnego rocka, która zaskakująco dobrze spisała się w pisaniu dla dużo starszego faceta. To jesienne zamyślenie chyba bardzo się panu spodobało, wyzwalając niebywałą inwencję interpretacyjną. – Tak, dużo śpiewam półgłosem, a nawet ćwierćgłosem, szeptem. To czasami lepiej działa niż duży wokal. Pierwszy, główny głos opakowaliśmy takim sklonowanym Krawczykiem, śpiewającym falsetami, barytonami, interwałami. Trochę pomogły mi Alicja i Ania z Idola. • Obok tych nowych, napisanych specjalnie dla pana utworów, pojawiają się dwa cudzesy. O „Papa” już mówiliśmy, ale jest tu jeszcze „Always on My Mind” z repertuaru Elvisa Presleya. Skąd pomysł na zamieszczenie tej piosenki? – „Always on My Mind” zaistniało ze względu na 25 rocznicę śmierci człowieka, który wywarł ogromny wpływ na moje życie, na moje śpiewanie. Miałem nawet okazję go poznać. • Bywa pan niekiedy określany polskim Presleyem. – No tak, to typowo polska tendencja porównywania jednych do drugich. Ja byłem też okrzyknięty polskim Tomem Jonesem. Koleżanka z O.N.A. polską Janis Joplin, Edyta Górniak polską Whitney Houston... • Czy śledzi pan wyniki rynkowe longplaya? – Tak, bo przecież nie nagrałem go tylko dla własnej przyjemności. Chciałbym, żeby był w wielu polskich domach i tworzył dobry klimat. Jeśli ludzie go kupują, to znaczy, że im się podoba. A kupują średnio tysiąc egzemplarzy dziennie. To dużo. Album jest od kilku tygodni w czołówce oficjalnej listy polskich bestsellerów. • Spodziewał się pan takiego sukcesu? – Przyznam szczerze, że kiedy posłuchałem, tego, co nagraliśmy, nie miałem wątpliwości, że to zostanie zauważone. Ale że tak masowo – jednak się nie spodziewałem. • Jak pan sądzi – czy wśród nabywców albumu, jest więcej starszych fanów, czy nowych? – Mam sygnały, że podoba się i jednym, i drugim. Niezwykle satysfakcjonujące dla mnie jest to, że kupują go młodzi. Zważywszy na to, że to pokolenie jest bardziej wymagające i osłuchane, to jego akceptacja moich poczynań ma dużą wagę. Mam także sygnały od starszych słuchaczy, że mimo tego mojego zwrotu stylistycznego, podoba im się to, i cieszą się, że nie dałem się zepchnąć na boczny tor, i że ciągle chce mi się walczyć. • Jaki będzie pana następny krok? – Myślę, że to jest zatoka, w której można zakotwiczyć. To nie znaczy, że następny album będzie taki sam. Ale ten styl chciałbym utrzymać. 21.11.2002 17:15
Nie wiem, kogo pochowałam

Nie wiem, kogo pochowałam

W styczniu tego roku Kamil K. z Rudy Huty wyszedł z domu i więcej nie wrócił. Chełmscy policjanci i prokuratorzy są przekonani, że 23 kwietnia znaleźli jego zwłoki. Tylko matka utrzymuje, że chłopiec, którego pochowała, nie był jej synem. 21.11.2002 17:13
„Goście to szmaty!”

„Goście to szmaty!”

Kawalkadą samochodów różnistych – mercedes za trabantem, maluch za volvo – posuwam się wolno w stronę Łęcznej. I raptem wszyscy dojeżdżamy do stanu wojennego. Kordon policjantów, kordon samochodów bojowych, granatowo i czarno od obstawy. Szukam wzrokiem brygad antyterrorystycznych. Oblężone miasto? Wzięli zakładników? Nie! To relaks i rozrywka. Mecz piłki kopanej. Przemykam pod ścianami, ja jedyna w spódnicy w promieniu kilkudziesięciu metrów. Zatrzymuje mnie ochrona, ktoś o coś pyta lub poucza. – Na drugi raz proszę zgłosić się wcześniej – słyszę kolejną połajankę i konstatuję, że tu im kto ma krótsze nogi, tym jest ważniejszy. Będę uważać. Wchodzę na koronę stadionu. Pode mną rzędy mężczyzn. Spiker coś niewyraźnie mówi z głośnika. Nagle poraża mnie ogłuszający wrzask, a faceci podrywają się na równe nogi. Na zieloną trawę stadionu lecą rolki białego papieru toaletowego (chyba velvet jest taki mocny), z przeciwległej trybuny snuje się dym, a w uniesionych rękach widać zielone szaliki. Bo właśnie na środek wybiegają dwie grupy – jedna ubrana w zielone majtki i takież koszulki, druga bardziej ekstrawagancko – szafirowo i żółto – też pięknie. Obok nich truchta trzech facetów w czerni. Przeciwległe trybuny ryczą chórem: „Nie opuścimy cię, nigdy cię nie zdradzimy, bo my kochamy cię, Górniczku nasz jedyny!” Śpiewają głośno i równo. Gwizdają głośno. Zatrudnili dyrygenta – siedzący tyłem do boiska człowiek coraz wznosi ręce i wcale nie patrzy na piłkę. Ręce w górę – skandowanie: „Je...ć! Je...ć!”, ręce w dół – gwizdy. Pan ubrany na czarno w pewnym momencie gwiżdże, szybko rzuca piłkę i ucieka. Reszta zaczyna się ganiać. Ten w zielonym potyka się o swoje nogi i leży. – Proszę pana, dlaczego on leży? – ciągnę za rękaw opasłego, spoconego sąsiada, który tylko co przestał krzyczeć: „Spadaj ślepaku!”. – Nie widzisz, że ten sk... go sfaulowal? – odpowiada machinalnie gruby, ale zaraz taksuje mnie wrogim spojrzeniem. – Pomyliłaś trybuny, kobito? Za kim jesteś!? – Nooo... Za nimi – robię ręką szeroki gest, ale na wszelki wypadek odsuwam się na bok. Na środek lekkim truchtem, do ciągle leżącego podbiega dwóch młodych, a silnych z noszami, jakie – pamiętam – trzydzieści lat temu były na tzw. przysposobieniu wojskowym, z czerwonym krzyżem przywiązanym troczkami. Przenoszą zielony ciężar na nosze i kierują się poza boisko. W trakcie transportu sfaulowany podnosi głowę, spluwa na trawę – widać łatwiej to robić z noszy – po czym wstaje i wraca do kolegów. Mężczyzna w czarnej kombinacji, jak się domyśliłam – sędzia, zabiera piłkę zielonemu i oddaje żółto–szafirowemu, co widownia przyjmuje spontanicznym wrzaskiem: „Spi...aj, ty warszawiak z Białegostoku! Goń się!” Z megafonu ryczy głos: „Proszę państwa, proszę o kulturalny doping, mecz sędziuje jeden z najlepszych sędziów...” – co wywołuje radosne wycie na trybunach i skandowanie z lewej: „Łańcuch, buda, pies, Górnik gekaes!”. Odpowiedź z prawej jest równie spontaniczna i niewyszukana – na znak dyrygenta rozlega się na melodię „Quantanamera”: „Goście to szmaty!”. Rytmiczne oklaski i znów: „Goście to szmaty!...”. Przed siatką, w której jest bramkarz ubrany troszkę na czarno i troszkę na czerwono, stają jego koledzy. Jeden obok drugiego. Wszyscy, jak na komendę, chwytają się za genitalia. Każdy za swoje. Przesuwam się dalej, bo żółty nie strzelił gola, i w powietrze znów wznosi się dym, a na murawę leci velvet i kolejne zwrotki życzeń szczerych, acz nieładnych pod adresem przeciwnika. Akcja staje się coraz szybsza. Wszyscy uganiają się za jedną piłką (czy klubów nie stać na kupienie paru piłek?). Od czasu do czasu któryś chłopak chce drugiemu zedrzeć majtki albo koszulkę albo uprawia bieg za piłką z przeciwnikiem na barana. Trzeba przyznać, że nie jest to łatwe. Z każdej z dwóch budek, pokrytych pleksi, ustawionych tyłem do trybun, coraz wyskakuje jakiś mężczyzna i okropnie wrzeszczy. „Uciekaj do przodu!” – ryczy jeden, aż żyły nabrzmiały mu na skroniach i chyba zaraz padnie trafiony apopleksją. „Z tyłu! Uważaj, z tyłu go masz! Krótko grać, krótko!” – drugi już piszczy falsetem. Patrzę na zegarek. Tak, grają już za długo. Prawie 45 minut. Gwizdek. Wszyscy się zbierają z boiska. Na murawę wchodzi pan nowy burmistrz Łęcznej i dziękuje – tym z prawej, z lewej i spod „Żylety”. Parę osób go słucha, reszta chóralnie ćwiczy inwektywy. Na boisko znów wybiegają piłkarze – tym razem jeszcze bardziej brudni. Trybuny wyją. Płoną bengalskie ognie i świece dymne, huk petard miesza się chóralnym rykiem. Brazylijska fiesta w piłkarskim wydaniu. Siwy mężczyzna w budzie z pleksi co raz łapie się za głowę : „Dawaj tu! Dawaj tu!” – woła w stronę grających, ale żaden chłopak nie chce mu oddać piłki. Ostatecznie oni ganiają, a on tylko tupie nóżkami. W drugiej budce z widowni krzyczą: „Ty, ryży! Wymień ich wszystkich! Rudy – do budy!”. Część widzów ryczy: „Szarak – do lasu!”. – „Szarak”? Dlaczego „szarak?” – odważam się spytać ochroniarza. – Ich bramkarz nazywa się Zając... – śmieje się złośliwie. I w tym momencie „szarak” wpuszcza piłkę do siatki. Stadion szaleje. Eleganccy panowie z trybun dla VIP-ów rzucają się sobie w objęcia, klepią po łopatkach i ocierają łzy wzruszenia. „Jeszcze jednego, Górniczku, jeszcze jednego!” – ryczą faceci, którym zimno w szyję i wzięli z sobą zielone szaliki. Facet w czerni gwiżdże i wszyscy rzucają się w pogoń za piłką. „Lekko go przytrzymał! Za co żółtą kartkę, dupku?!” – wrzeszczy do sędziego mój sąsiad, który każdą akcję kwituje kulturalnie: „Kompinowali, kompinowali – i nic z tego nie wyszło”. Po drugim golu VIP-y łkają: „Na kolana! Na kolana!” Jeden pan w wiśniowym krawacie i z wytwornym wąsikiem ociera łzy wzruszenia. Później jest już nudno. Te same piosenki, te same brzydkie słowa i spiker, który po kolejnych golach z franciszkańską łagodnością zwierza się, że jest zawstydzony takim przyjęciem gości, na co trybuny odpowiadają chórem z wrodzoną delikatnością: „Zamknij mordę!”. Po piątym golu VIP-y wiszą na sobie, nie mając już siły z tego szczęścia klepać się po łopatkach, trybuny ryczą: „Nasze jest derby, Górniczku, nasze jest derby!”, a ich dyrygent z entuzjazmu jest bliski upadku na murawę. Wygrała ekipa zielonych. Kibiców przegranej drużyny za karę wyprowadzają wzdłuż ciasnego szpaleru do żółtego gimbusa. Po chwili odjeżdżają w siną dal. Jeden pan zbiera papier toaletowy. Pewnie wystarczy na cały rok dla niego i całej rodziny. Taki ma pożytek z meczu. Freddie Mercury ryczy z głośnika „We are the champions...” 21.11.2002 17:12
I odpuść nam nasze winy

I odpuść nam nasze winy

Zabić to pozbawić kogoś najwyższej wartości. Oni złamali piąte przykazanie i mają świadomość, ze muszą z tym żyć. Jeden modli się za kratkami za duszę swojej ofiary, drugi twierdzi, że choć wierzy w Boga, to sprzeniewierzył się wszystkiemu, co jest na świecie. Odwiedziliśmy ich w zamojskim więzieniu. - Dobrze jest mieć kogoś, komu można się zwierzyć i porozmawiać - mówi o Bogu 23-letni Mariusz, który od czterech lat w zamojskim więzieniu odbywa karę pozbawienia wolności za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. - Modlę się co wieczór. Ja nie chciałem go zabić... Trudne dzieciństwo Życie Mariusza nie rozpieszczało. Rodzice nadużywali alkoholu, nie mieli czasu zajmować się jedynakiem. Przygarnęła go babcia. Nie na długo. Chłopakowi zaczęli imponować starsi koledzy, którzy bez przerwy mieli problem z prawem, a właściwie z jego przestrzeganiem. W tej dzielnicy aż się od nich roiło. Zapowiadający się na dobrego piłkarza chłopak szybko poszedł w ich ślady. Kradzieże, pobicia, rozboje... Alkohol lał się strumieniami. - Wszystko kręciło się wokół tego, aby ukraść, a następnie wszystko przepić. Wytłukłem się trochę po zakładach wychowawczych. W końcu trafiłem do kryminału. Nie ma winy bez kary W czerwcu 1998 roku popijał z kolegami w barze. - Facet nie tak jak trzeba się odezwał. Wyszliśmy na dwór. Uderzył mnie w twarz. Oddałem. Dostał parę ciosów. Z pięści i z nogi. Przypadkiem uderzyłem go w krtań. Zachłysnął się krwią - wspomina. Jego ofiara zmarła przed przybyciem karetki pogotowia. Sekcja zwłok wykazała, że denat miał m.in. złamaną szczękę, nos oraz żebra. Mariusz nie uciekł z miejsca zdarzenia. Prokurator postawił mu zarzut zabójstwa, który później został zmieniony. Przed sądem odpowiadał za pobicie ze skutkiem śmiertelnym. Przyznał się. Dostał 9 lat, ale w sumie, po odwieszeniu wcześniejszego wyroku, uzbierało się ich 13. Przeprosił matkę ofiary. - Miałem problemy z prawem. Przez wiele lat biłem się po zabawach, ale nigdy nikogo nie chciałem zabić. To był nieszczęśliwy wypadek. Mam człowieka na sumieniu - W nocy, gdy nie mogę zasnąć, wracają wspomnienia. Chciałbym wymazać je z pamięci, ale wiem, że jest to niemożliwe. Do końca życia będę miał tego człowieka na sumieniu. Chodzę do spowiedzi. Co sądzę na temat kary śmierci? Uważam, że każdemu człowiekowi, nawet temu, który popełnił najcięższe przestępstwo, trzeba dać szansę. Szansę na poprawę. W więzieniu przeszedłem terapię alkoholową. Pracuję w kuchni. O czym marzę? Założyć rodzinę, znaleźć uczciwą pracę i żyć jak każdy normalny człowiek. Siedem lat temu zmarła mu matka. Cztery lata później w jej ślady poszedł ojciec. Została mu tylko babcia. Po wyjściu z więzienia Mariusz chce właśnie do niej skierować swoje pierwsze kroki. I jeszcze gdzieś. - Pójdę na grób człowieka, którego pobiłem na śmierć... Nie zrobi tego 56-letni Aleksander, skazany na 25 lat za zastrzelenie sąsiada. Wszystko przez teścia - Po ślubie zamieszkałem z żoną u teścia, który chciał ze mnie zrobić służącego - rozpoczyna swoją opowieść. - Postanowiłem wyprowadzić się. Postawiłem dom, ale teść go podpalił. Na tym samym miejscu wybudowałem drugi dom, ale teść podpalił stodołę, aby się od niej zajął. Na każdym kroku utrudniał mi życie. Do tego stopnia, że wpadłem w nerwicę. Zacząłem się leczyć. Nie mogłem normalnie żyć. Nawet za potrzebą musiał mnie ktoś wyprowadzać. W tym czasie zostałem oskarżony o nielegalne posiadanie broni i kłusownictwo. Kto doniósł na policję? Nie wiadomo. Faktem jest, ze policja odnalazła w jego zabudowaniach obrzyna. Dostał pół roku w zawieszeniu. Do tragedii miało dojść wkrótce. Strzały znikąd Była Wielkanoc. Po zakrapianym alkoholem śniadaniu Aleksander postanowił się zdrzemnąć. - Obudziły mnie krzyki. Ktoś wołał, abym wyszedł na podwórko. Wyszedłem. Byłem bity. Nie wiem - przez kogo. Co się działo dalej? Nie wiem. Ocknąłem się w areszcie. Okazało się, że zastrzelono sąsiada. Po trwającym dwa lata procesie zapadł wyrok. - Zrozumiałem tyle, że oskarżono mnie o dokonanie zemsty na sąsiedzie, który wcześniej doniósł na policję, że posiadam broń. Nie miałem z nim żadnych zatargów. Nie mam do nikogo pretensji, a jeżeli w nieświadomości popełniłem ten czyn, żałuję. Z początku nie chciało mi się żyć, ale mam pięcioro dzieci i wiem, że modlą się za mnie i czekają. W więzieniu pracuję i jestem z tego bardzo zadowolony. Teść prosił Boga - Nie modlę się za niczyje dusze, nawet rodziców. Choć wierzę w Boga, to sprzeniewierzyłem się wszystkiemu co jest na świecie. Nienawidzę księży. Po wyjściu z więzienia nie zajrzę na grób sąsiada. Na cmentarzu odwiedzę rodziców i pomodlę się tak, jak potrafię. Teść zaczął chodzić do kościoła i modlić się o to, by umrzeć przed moim wyjściem z więzienia. Umarł. 21.11.2002 17:09
„Ściana” nie do ruszenia

„Ściana” nie do ruszenia

Umówiliśmy się w siłowni. Myślałam, że przyjdzie wielki facet. Taki, jakiego można spotkać na zawodach strongmanów – umięśniony olbrzym. Ale nie. Darek Czernik ma co prawda 1,85 m wzrostu i waży 100 kg, ale wygląda zupełnie normalnie. Nigdy bym nie zgadła, że jest Mistrzem Polski w siłowaniu na rękę i że to o nim mówią „Ściana” albo „Żelazna Ręka”. Wszystko zaczęło się od filmu „Over the Top” z Sylvestrem Stallone. Zmagania ówczesnej gwiazdy srebrnego ekranu w siłowaniu na ręce oglądała na pirackich kasetach video niemal cała Polska. Każdy chłopak chciał być takim Sly\'em i rozkładać kumpli na stole. Szesnastoletni wtedy Darek, uczeń Liceum Lotniczego w Zielonej Górze, wziął udział w Turnieju Ziem Zachodnich w siłowaniu na ręce i bezapelacyjnie wygrał w kategorii... seniorów! Wszyscy się zastanawiali, skąd „Młody” ma tyle siły. – Siłę odziedziczyłem po dziadku – opowiada Darek. – W naszej rodzinie do dzisiaj krążą legendy o jego krzepie. Kiedyś w albumie mojego ojca widziałem jego zdjęcie. Rzeczywiście – miejscowych przerastał o głowę. A mówią, że miał siłę konia. Ojciec opowiadał mi, że czwórkę dzieciaków nosił na plecach bez większego zmęczenia. Pierwsze zawody, które okazały się wielkim sukcesem, pchnęły Darka w stronę sportu. Życie rodzinne i adrenalina Prywatnie Darek jest mężem Agnieszki, dla której przeniósł się do Lublina oraz ojcem dziewięcioletniego Szymona, trzyletniej Pauli i rocznej Zuzanki. Syn zapewne pójdzie w ślady ojca. Już teraz jest najlepszy w szkole i rozkłada na ręce wszystkich kolegów. – Żona – zapewnia Darek – nie wie, co to ciężkie siatki z zakupami. Na co dzień jest żołnierzem zawodowym w stopniu starszego chorążego w jednostce wojskowej nr 3820 przy al. Racławickich w Lublinie. Jednak, mimo poukładanego i szczęśliwego życia, coś go ciągle pcha do walki. – Może to adrenalina, która podnosi się, kiedy dwa tysiące osób skanduje moje imię? – zastanawia się. Zanim stanie do walki Trzy razy w tygodniu odbywa trening siłowy – mało powtórzeń, duże ciężary. Powinien jeszcze trenować przy stole, ale... nie ma odpowiedniego partnera sparingowego. Do tej pory nie znalazł się taki Lublinie. Nikt nie przytrzyma go przez kilka sekund, a na pewno nie położy. Z tej przyczyny w piwnicy Darka nie znajdziemy przetworów na zimę, lecz samodzielnie wykonaną maszynę treningową – stół do siłowania z dwoma wyciągami o ciężarze 150 kg. Darek prowadzi zdrowy tryb życia – nie pije, nie pali, jego dieta bogata jest w białka i węglowodany. Zawody i turnieje Ostatni sukces Darka to I miejsce w Pucharze Polski „Bomba Cup” 2002. 26 października rozłożył siedmiu przeciwników. Z Poznania wrócił do domu z pucharem, medalem i kopertą, w której znalazł nagrodę w wysokości 800 zł. No i, przede wszystkim, wrócił usatysfakcjonowany. Bo Puchar Polski to impreza prestiżowa, a nie zarobkowa. Ten tytuł otwiera drogę do turniejów komercyjnych, w których stawką jest kilka tysięcy dolarów. Bierze w nich udział ścisła czołówka światowa. Turnieje odbywają się średnio raz na miesiąc w całej Europie. Darek, ze względów czasowych i finansowych, bierze udział w nielicznych. Jak wyglądają zawody? – To show – mówi Darek. – Ich oprawę można porównać z wrestlingiem czy galami boksu. Na początku wszyscy zawodnicy są ważeni, później przebierają się w sponsorskie koszulki, a w końcu wprowadza się ich na ring. Na środku ringu stoi, przymocowany do podłogi, specjalny stół z dwoma skórzanymi poduszkami pod łokcie i dwoma skośnymi poduszkami do wykładania ręki przeciwnika, po bokach znajdują się drążki do zapierania. Przy stole stoi dwóch sędziów, przeciwnicy witają się ze sobą i zapierają lewymi rękami o drążki. Nad stołem zamontowany jest laser, którego wiązka pada w centralny punkt stołu – to ułatwia sędziemu ustawienie rąk przeciwników. Potem pada komenda: „Ready go!” – i zaczyna się walka. Walka trwa od ułamków sekundy do kilku minut. Wygrywa ten, który położy przeciwnika, chociaż zdarzają się zwycięstwa poprzez wskazanie sędziego. Po walce zawodnicy chłodzą łokcie workami z lodem, czasem, co jest bardziej widowiskowe, wkładają je w wiadra z wodą i kostkami lodu. Siłowanie na ręce to bardzo kontuzyjny sport. Gdy spotykają się zawodowcy, dochodzi do złamań nadgarstków, łokci, palców. Często są to złamania otwarte, które najbardziej... podniecają kibiców. – Nigdy nie zapomnę... ... walki w pólfinale Pucharu Złotego Tura w Gdyni w marcu tego roku – opowiada Darek. Na zawody przyjechało 20 najlepszych zawodników na świecie. Doszedłem do IV miejsca. Zawody zakończyłem na spotkaniu z trzykrotnym mistrzem świata, Czechem Franciszkiem Ziwnym. Sam jego wygląd był już przytłaczający – 2 metry i 5 centymetrów wzrostu oraz 165 kg wagi robiły wrażenie. Świadomość, że tydzień wcześniej złamał rękę Mistrzowi Świata w kategorii do 100 kg też nie pomagała. Ale nie rozłożył mnie! Trzymaliśmy się około 5 minut, w końcu sędzia przyznał mu zwycięstwo przez wskazanie. Wróciłem do domu z naderwanymi przyczepami palców. Rehabilitacja trwała 8 miesięcy... Plany Przygotowuje się do Pucharu Świata, który odbędzie się w marcu w hotelu Mariott w Warszawie. Prawdopodobnie na zawodach pojawi się legenda armwrestlingu, rekordzista Księgi Guinessa John Brzęk, Polak z pochodzenia. W czasie tylko jednych zawodów miał złamane obie ręce. – Możliwe, że się z nim zmierzę, choć mówią, że nikt nie jest w stanie go pokonać – mówi Darek. W kwietniu chciałby wziąć udział w eliminacjach do Strong Man\'a w Gdyni. A już niebawem Darek będzie prowadzić sekcję siłowania na rękę w lubelskiej siłowni Gaca Elite Club. W zajęciach może uczestniczyć każdy, kto chciałby poznać technikę tego sportu, również kobiety. – W armwrestlingu liczy się taktyka i siła, nie muskuły i budowa atlety – zapewnia. – Czasem niepozorne chuchro ma w sobie tyle krzepy, że trudno w to uwierzyć. 1000 zł za 5 sekund Lublinianie będą mieli okazję zmierzyć się z mistrzem podczas Mistrzostw Lublina w siłowaniu na rękę., które odbędą się w styczniu w klubie Hades. Każdy, kto przytrzyma Darka przez co najmniej 5 sekund, wygra 1000 zł. 21.11.2002 17:07
Święty Franciszek w spódnicy

Święty Franciszek w spódnicy

Na spotkanie z reporterami Dziennika młodzi ludzie przyszli do Nieledwi z Hrubieszowa na piechotę. 12 kilometrów. Bo tu mieszka i tworzy ich ukochana instruktorka teatralna Magdalena Martyniuk- Sielicka, której chcą bronić przed bezduszną biurokracją. 21.11.2002 17:06
Co nam przyniesie pan Fredek?

Co nam przyniesie pan Fredek?

- No, to poszły konie po betonie - mówi młody mężczyzna, poprawia pękatą torbę wiszącą na biodrze i kłapie drzwiami. I tak, wczesnym rankiem, pierwszy listonosz wyszedł z placówki nr 57, a bliżej - z poczty przy ul. Kiepury w Lublinie 14.11.2002 22:40
Jesienne witaminy

Jesienne witaminy

Organizm do prawidłowego funkcjonowania potrzebuje określonej ilości witamin i minerałów. Gdy ich brakuje, organizm słabiej broni się przed wszelkimi infekcjami. Przed nami jesień, okres przeziębień i zachorowań na grypę. Większość osób przypomina sobie o witaminach i minerałach, kiedy dookoła szaleje grypa lub same zaczynają chorować. Inni, przekonani o ich zbawiennym działaniu w okresie jesienno-zimowym, łykają je w wielkich ilościach. Tymczasem oba te podejścia są nieprawidłowe. Witaminy nie są lekarstwem na przeziębienie. Branie ich w dużych ilościach w tym okresie nie zapobiegnie chorobie. Jednak niedobór witamin powoduje, że organizm nie funkcjonuje prawidłowo, a zatem łatwiej może dojść do infekcji. Dlatego bardzo ważne jest stałe uzupełnianie witaminowych i mineralnych niedoborów. Z nastaniem jesieni nasza dieta jest uboższa w owoce i warzywa. Jesień i zima to okres kiedy mamy mniej ruchu, więcej pracujemy. Ponadto stres i używki wpływają na osłabienie organizmu. Czasem nawet urozmaicona dieta nie wystarcza. Uzupełnianie witamin i minerałów jest potrzebne. Brak witamin czy minerałów może objawiać się np. zmęczeniem, osłabieniem, trudnościami z koncentracją, a także rozdwajaniem paznokci, wypadaniem włosów itp. Dlatego jesienią i zimą warto uzupełniać dietę preparatami witaminowo-mineralnymi. Na rynku dostępnych jest wiele preparatów, różniących się m.in. kompozycją, ilością składników i formą podania. Jedną z propozycji jest Multi-tabs – seria preparatów witaminowo-mineralnych przeznaczonych dla dzieci i dorosłych. 14.11.2002 11:22
Łamanie w kościach

Łamanie w kościach

Cierpiący na choroby reumatoidalne żyją średnio o osiem lat krócej i jakość ich życia jest gorsza niż w większości chorób przewlekłych. Szacuje się, że co roku przybywa ok. 150 tys. chorych. Z powodu schorzeń stawów co roku udzielane jest w Polsce 15 mln porad i wystawianych jest ok. 14 mln recept. Koszty społeczne chorób reumatycznych są ogromne i trudne do oszacowania. Choroby reumatyczne, to duża grupa chorób zwanych dawniej gośćcowymi, mających różną etiologię. Ich wspólną cechą są bóle przemijające lub trwałe, zmiany zapalne lub zwyrodnieniowo-wytwórcze, dotyczące głównie narządu ruchu. Zmiany mogą dotyczyć: stawów, tkanek okołostawowych, mięśni, ścięgien, powięzi, nerwów obwodowych i tkanki podskórnej. Pojęcie choroby reumatycznej jest bardzo szerokie – obejmuje ponad 100 różnych schorzeń. We wszystkich chorobach dochodzi do uszkodzenia tkanek narządu ruchu, choć różne są ich przyczyny – od uszkodzeń mechanicznych i zwyrodnieniowych, poprzez bakteryjne procesy zapalne aż po zapalenia stawów, spowodowane atakiem własnych przeciwciał. Najbardziej rozpowszechniona jest choroba zwyrodnieniowa stawów, na którą cierpi w Polsce ponad 3 mln. osób, co stanowi połowę wszystkich chorób stawów. Ryzyko zachorowania na chorobę zwyrodnieniową stawów jest liniowo zależne od naszego wieku, i tak w wieku 40 lat – 40 proc. naszej populacji cierpi na tę chorobę, w wieku 60 lat – 60 proc. zaś w wieku 80 lat – 80 proc. osób. W większości chorób reumatycznych, nieznane są przyczyny ich powstawania. Te schorzenia, których przyczyny powstania są znane, stanowią mniejszość, ale dzięki temu można je skuteczniej leczyć. Istotnym procesem, występującym w wielu chorobach reumatycznych są reakcje autoimmunologiczne – to znaczy reakcje, poprzez które organizm zaczyna niszczyć swoje komórki, aktywując odpowiednie mechanizmy uszkadzające ich strukturę. W przypadku najczęściej występującej choroby reumatycznej – zwyrodnienia stawów obwodowych i kręgosłupa – przyczyną jest „zużycie” stawów na skutek ich codziennego obciążania (w istocie jest to proces w pewnym sensie naturalny, dopiero przekroczenie pewnego progu uszkodzeń pozwala mówić o chorobie). W związku z mnogością chorób reumatycznych i różnorodnymi ich przejawami, w języku potocznym występuje kilka określeń z zakresu reumatyzmu, które mogą być różnie rozumiane, lub mieć różne znaczenia. Niektórzy, myśląc o reumatyzmie, mówią o łamaniu (strzykaniu) w kościach, rwaniu na niepogodę. Inni ludzie mówią o „artretyzmie” – dla części z nich oznacza to reumatyzm w ogóle, a część przyjmuje, że artretyzm to konkretna choroba – reumatoidalne zapalenie stawów (dawniej: gościec przewlekły postępujący). Czasem ktoś uskarża się na „podagrę” (ból dużego palca u nogi) – jest to objaw choroby nazywanej dną moczanową. Niektórzy skarżą się na „wypadanie dysku” i „lumbago (ischias)” – to z kolei objawy zwyrodnienia kręgosłupa. Choroby reumatyczne są różne i w różnorodny sposób objawiają się u poszczególnych osób. Każdy człowiek choruje w sposób tylko jemu właściwy, każdy inaczej odczuwa chorobę i problemy z nią związane, inaczej stara się z nią walczyć, inaczej reaguje na leczenie. Nawet jeśli objawy u kilku chorych są podobne, ich odczuwanie przez każdego z nich jest całkowicie inne. U większości chorych, choroby reumatyczne powodują przewlekły ból, sztywność, zniszczenie i ograniczenie ruchomości stawów - co za tym idzie i sprawności fizycznej. Oprócz tego, choroba wywołuje także wiele różnych uczuć i emocji – frustracji, złości, gniewu czy żalu. Czasem ciężko jest zaakceptować i zrozumieć zmniejszającą się sprawność fizyczną, zwłaszcza jeśli wcześniej prowadzone życie było życiem człowieka aktywnego. Choroba wymusza zmianę stylu życia, nawyków, obyczajów, ogranicza samodzielność. Wielu chorym udaje się funkcjonować w zmienionej sytuacji, prowadzić życie takie, na jakie pozwala choroba, możliwie najbardziej zbliżona do normalnego. Niektórym łatwiej jest się przystosować, innym trudniej. Na podstawie: Tajemnice reumatyzmu: lek. med. Maciej Uchowicz, konsultacja: prof. dr hab. med. Jacek Pazdur, Instytut Reumatologiczny. Choroby reumatyczne. Podręcznik dla lekarzy i studentów: Irena Zimmerme-Górska, PZWL 14.11.2002 11:21
Jedwabista skóra

Jedwabista skóra

Szacuje się, że problemy z suchą skórą ma do 20 proc. ludzi. Z roku na rok ich liczba wzrasta, a sytuacja pogarsza się wraz z wiekiem. Większość zaburzeń skórnych można by wyeliminować poprzez odpowiednią pielęgnację. Dlatego tak istotny jest dobór właściwych preparatów i przestrzeganie zasad pielęgnacji skóry. 14.11.2002 11:20

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama