Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Wiadomości:

Magazyn

Pijemy więcej, ale legalnie

Pijemy więcej, ale legalnie

Sklepy i hurtownie nie nadążają z realizacją zamówień, lubelski Polmos wprowadził trzyzmianowy system pracy, a na bazarach trudno znaleźć wódkę z przemytu. Tak wygląda rynek w miesiąc po obniżeniu akcyzy na alkohol. 29.10.2002 20:26
Dzieci jak jesienne liście

Dzieci jak jesienne liście

Kim jest lider zespołu Ich Troje można się przekonać oglądając film „Gwiazdor”. Kim byłby, gdyby nie doceniła go gwiazda telewizji, Nina Terentiew? Kim byłby, gdyby wychował się w dostatniej, mieszczańskiej rodzinie? A kim będą dzieci, które wychowują się w biedzie i niedostatku rodzicielskiej miłości? 28.10.2002 19:42
Za rok prześcigniemy Warszawę!

Za rok prześcigniemy Warszawę!

- zapowiada prof. Marian Harasimiuk, rektor UMCS, w rozmowie ze Zbigniewem Miazgą 25.10.2002 15:49
Bez pracy, ale z długami

Bez pracy, ale z długami

Ponad 640 zł musiałby wyjąć z portfela każdy mieszkaniec Białej Podlaskiej, aby miasto nie miało długu. W Kraśniku wydatek byłby 50 razy mniejszy. Najwięcej bezrobotnych jest w Chełmie, bez pracy jest w tym mieście co piąta dorosła osoba 25.10.2002 15:43
Sprzedana przez wójta

Sprzedana przez wójta

Wójt gminy Jastków Kazimierz Gorczyca sprzedał za 80 tysięcy złotych 80-letnią Genowefę Knap wraz z hektarem ziemi i domem, w którym mieszka, a teraz twierdzi, że się pomylił 25.10.2002 15:31
Krajobraz przed bitwą

Krajobraz przed bitwą

Uścimów, Cyców i Wysokie to typowe małe miasteczka Polski B. Główna droga, szkoła, kilka sklepów i klasyczne elementy wolno stojące, czyli smakosze mocnych trunków, przebywający zazwyczaj pod sklepem monopolowym. A potem już tylko pola, lasy i bieda... 25.10.2002 15:12
Pora rzucić palenie

Pora rzucić palenie

Nasze czasy są chore: żyjemy w pośpiechu, źle się odżywiamy, marnujemy zdrowie używkami. Dla tych, którzy chcą zmienić tryb życia Kościół Adwentystów Dnia Siódmego w Lublinie przygotował na jesień cały cykl programów promocji zdrowia. W najbliższych tygodniach planowane są \"Szkoła zdrowego gotowania” i \"Pokonaj stres”. Pod hasłem \"Rzucam Palenie”, w dniach od 20 do 24 października, organizowany jest kolejny kurs odwykowy dla palaczy tytoniu. Zajęcia będą odbywały się codziennie, w godzinach: 17-19, w budynku kościelnym przy ulicy Niecałej 4. Ze względu na ograniczoną liczbę miejsc organizatorzy proszą o wcześniejszą telefoniczną rejestrację tel.: 53 242 55, 0 600 711 176 lub e-mail: [email protected]. Z oferty adwentystów będą mogli za darmo skorzystać wszyscy, którzy poszukują skutecznej pomocy w zerwaniu z nałogiem palenia. Warto dodać, że do tej pory dzięki opracowanej w latach 60-tych poprzedniego stulecia metodzie odwykowej, zwanej \"Five-day Plan Stop Smoking”, ponad 30 milionów ludzi na całym świecie skutecznie rozstało się z nałogiem, a metoda adwentystów uważana jest przez autorytety medyczne za jedną z najskuteczniejszych terapii odwykowych. Skuteczność tego programu sięga 85 proc. Program, w znowelizowanej formie, przeprowadzą: dr n. med. Stanisław Łozowski oraz adwentystyczni pastorzy: Marian Wójcik i Mariusz Maikowski. 18.10.2002 13:37
Poprawianie urody

Poprawianie urody

Palety na kremy, wonne olejki i szminki znalezione w grobowcach faraonów są dowodem, że kosmetykami posługiwano się od bardzo dawna. Tematem wielu płaskorzeźb pochodzących z czasów starożytnych są niejednokrotnie zabiegi kosmetyczne. Na przestrzeni dziejów zmieniały się rodzaje stosowanych środków kosmetycznych i poglądy na ich używanie. Dziś wiemy, że stosowanie kosmetyków poprawia samopoczucie, a dbałość o urodę jest jednocześnie profilaktyką zdrowia. Przede wszystkim jednak produkcja kosmetyków, wykorzystująca najnowsze osiągnięcia nauki, stała się częścią wielkiego przemysłu. Do kąpieli można używać wywarów ziół, czy otrębów pszennych - najwygodniej jednak mieć w łazience gotowe preparaty, zapewniające nie tylko wygodę, ale i przyjemny zapach. Mało kto już pamięta o naturalnym środku do mycia włosów, jakim jest żółtko jaja kurzego. Przy zetknięciu z wodą wytwarza ono emulsję, która usuwa brud z włosów. Poza tym zawarte w nim składniki wzmacniają włosy delikatne, wysuszone, po trwałej ondulacji, czy farbowaniu. Do lamusa trafiły również szampony olejowo-alkoholowe i wywary roślinne takie jak, woda brzozowa, pokrzywowa, łopianowa, dziegciowa i chininowa. Dużym powodzeniem cieszyło się również stosowanie nafty oczyszczonej. Z olejów: rycynowego, wazelinowego i parafinowego produkowano również niezastąpioną niegdyś brylantynę. O ile dbałość o fryzury utrzymuje się od starożytności, o tyle niewstrzymany pęd do usuwania naturalnego owłosienie w innych niż czaszka miejscach oraz chęć ograniczenia skutków potliwości - pojawiły się stosunkowo niedawno i jest zapewne efektem zapotrzebowania stworzonego przez producentów. Jest produkt - trzeba stworzyć popyt. Wystarczy w lubelskich zakładach fotograficznych popatrzeć na piękności z lat 60. - brwi miały wprawdzie wyskubane, ale pod pachami kłębiło im się naturalne futerko. Dzisiejsze nastolatki patrzą na to z wyraźnym obrzydzeniem i dobrze, że nawet nie próbują sobie wyobrazić woni owego owłosienia. Podobnie jak nie przyszłoby im do głowy wszywanie w rękawy specjalnych poduszeczek do gromadzenia potu... 18.10.2002 13:35
Dzwoni i fotografuje

Dzwoni i fotografuje

Koleiny krok na drodze do telefonii komórkowej trzeciej generacji. Za pomocą Nokii 6650 nie tylko porozmawiamy czy wyślemy SMS. Zrobimy nią także zdjęcie, które potem możemy przesłać znajomym. Telefon komórkowy zgodny ze standardem 3GPP (Third Generation Partnership Project), której najważniejszą zaletą wykorzystywanej technologii WCDMA w telefonie Nokia 6650 jest możliwość równoczesnego uruchomienia kilku sesji łączności cyfrowej. Dzięki temu można fotografować i przesyłać zdjęcia, równocześnie rozmawiając przez telefon. Pierwsze, nadzorowane przez operatora, próby telefonu Nokia 6650 w rzeczywistej sieci będą miały miejsce pod koniec 2002 roku. Do użytkowników trafi on najprawdopodobniej w pierwszej połowie roku 2003. Nokia 6650, to wytrzymały, funkcjonalny telefon, o wygodnych, kieszonkowych rozmiarach. Ma on duży kolorowy wyświetlacz. Posiada on także funkcje łączności głosowej, kilka opcji łączności cyfrowej i zaawansowany rozkład funkcji menu. To innowacyjne urządzenie jest idealną propozycją, łączącą najnowocześniejsze możliwości funkcjonalne z doskonałą jakością wykonania. Supernowoczesna konstrukcja telefonu Nokia 6650 opiera się na rozwiązaniu łączącym układy GSM i WCDMA, czego efektem są wyjątkowo długie czasy rozmów (nawet do 2 godz. i 40 min.). Jeśli telefon będzie włączony, ale nie będziemy z niego korzystać, jego bateria będzie działała aż do 14 dni bez potrzeby ładowania. Główną atrakcją Nokii 6650, jest możliwość nagrywania obrazu video równocześnie z dźwiękiem. Kamerę VGA można uruchomić natychmiast, po prostu otwierając zasłonę obiektywu. Zabawka zarejestruje nam pliki video o długości do dwudziestu sekund, w obrazie o 4096 kolorach. Zdjęcia i filmy można przeglądać i zapisywać w telefonie, by potem przesyłać je jako wiadomość multimedialną MMS do innego aparatu lub na adres poczty elektronicznej. Za pomocą, dołączonego do telefonu, pakietu oprogramowania - tzw. Nokia PC Suite for Nokia 6650 - użytkownicy aparatu mogą przetwarzać w komputerze multimedialne materiały przechowywanie w telefonie. Mogą nawet montować własne filmy, łącząc na jednej liście odtwarzania różne pliki wideo, układając je w wybranej przez siebie kolejności i odtwarzając tak, jak film, by potem do kogoś je wysłać. Z kolei Pakiet tzw. PC Suite umożliwia synchronizowanie danych osobistych, takich jak kalendarz i kontakty pomiędzy komputerem, a telefonem. Telefon Nokia 6650 jest wyposażony także w przeglądarkę WAP 1.2.1, obsługującą standardy GPRS i MIDP JavaTM 1.0, za pomocą której można pobierać do telefonu dodatkowe aplikacje. Odtwarza polifoniczne dźwięki dzwonka, dysponuje funkcją portfela elektronicznego oraz zapewnia doskonałą łączność cyfrową przez łącza USB, Bluetooth oraz na podczerwień. Wszystkie te bajery ułatwiają ułatwią nam korzystanie z Internetu za pomocą laptopów, do których po podłączeniu telefonu wszelkie dane są przesyłane znaczenie szybciej niż przy użyciu tradycyjnych modemów. Nokia 6650 posiada wiele dodatków. Jednym z ciekawszych jest bezprzewodowy zestaw słuchawkowy Bluetooth Wireless Headset HDW-2, dzięki któremu użytkownicy będą mogli wygodnie, w ruchu odbierać rozmowy i wiadomości telefoniczne. Zestaw posłóży nam też do korzystania z telefonu podczas jazdy samochodem. Telefon waży 141 gramów i ma pamięć dynamiczną 7 MB. 18.10.2002 13:32
Ścigam się z najlepszymi

Ścigam się z najlepszymi

• Lekarz, adwokat, dziennikarz... Taką pan widział dla siebie przyszłość. Czy liczył pan na profity w każdej z tych profesji? - Lekarz to był pomysł z pierwszej połowy lat 80., gdy chciałem mieć solidny i przyzwoity zawód, a uważałem, że dziennikarstwo w PRL takiej szansy nie daje. Adwokat? To z kolei pomysł z 86. roku. Studiowałem już dziennikarstwo, ale wciąż czułem, że ustrój nie ten, więc zacząłem studiować prawo, chcąc być drugim Wende czy Piesiewiczem. Potem zawaliła się PRL i nagle niemożliwe stało się możliwe. Prawo niemal skończyłem, ale zawsze chciałem być dziennikarzem, więc prawo poszło w kąt. • Pana przyszłość decydowała się w Warszawie. Mógł pan złapać tu głębszy oddech niż w rodzinnej Zielonej Górze? - Tak, chociaż z tym oddechem to i w Warszawie był w latach 80. problem. Dlatego dręczyła mnie myśl, że może trzeba będzie emigrować. Zieloną Górę kocham. Jest piękna. A że politycznie jest chyba najbardziej czerwonym miastem w Polsce? Co zrobić. • Jaki mechanizm sprawił, że wybrał pan dziennikarstwo telewizyjne? - Żaden mechanizm. Może po prostu próżność. Chociaż - nie... Radio jakoś mnie nie pociągało. Pisanie tak, ale chyba chciałem iść na skróty. A tak poważnie, to w młodzieńczych marzeniach chciałem być po prostu dziennikarzem telewizyjnym, więc do programów informacyjnych było mi najbliżej. Być na pierwszej linii frontu, to było coś. Na dodatek z telewizji szybko wywiało ludzi PRL-u, więc młody człowiek znikąd nagle miał wcześniej niewyobrażalne szanse. Wystarczyło tylko wziąć się do roboty. A mnie nie trzeba było do tego zachęcać, bo oglądanie z bliska wielkiej polityki i rodzącej się polskiej demokracji było fantastyczne. • Telewizja Polska S.A. wysłała pana na samodzielną placówkę zagraniczną, do Stanów Zjednoczonych. Ale po powrocie, kiedy skończył się kontrakt, zmienił pan barwy, podjął pracę w telewizji komercyjnej. Dlaczego? - Siedem lat w TVP, to było coś, co zawsze będę wspominał ciepło. Ale chciałem iść do przodu, a do telewizji właśnie wlała się drzwiami i oknami polityka. I to w tym najgorszym sensie. Polityczni mianowańcy zaczęli wszystko ustawiać pod SLD i PSL. Zresztą, gdyby to było ZCh-N czy AWS, nie robiłoby mi to różnicy. Zaczynałem czuć, że dochodzę do ściany. Wielkie marzenia o naprawdę publicznej telewizji legły w gruzach (leżą w nich do dziś). Chciałem dać sobie szanse i dał mi ją TVN. Mogło z tego nic nie wyjść, ale wyszło. Co będzie dalej? Pan Bóg raczy wiedzieć. Robię swoje i cieszę się z każdego dnia. • Czy \"Fakty” spełniają pańskie wyobrażenia o programie informacyjnym? - Kierunek jest słuszny i czasem naprawdę ten program mi się podoba. \"Fakty” papieskie, \"Fakty” z Nowego Jorku czy \"Fakty” z Berlina mogę bez kompleksów pokazywać moim kolegom z CNN czy ZDF. Ale czy taki program jak teraz jest spełnieniem moich marzeń? Nie. Do tego jeszcze bardzo daleko. Chciałbym mieć pięciu, sześciu zagranicznych korespondentów, jeszcze kilka osób w Warszawie, lepszą grafikę, lepsze kamery i parę innych lepszych rzeczy. Z drugiej strony nie ma co narzekać. Mamy to co mamy i w ramach tego, co mamy, trzeba wycisnąć jak najwięcej. Generalnie idzie o to, by ten program był z miesiąca na miesiąc coraz lepszy. Dzisiaj, za rok i za iks lat, gdy może mnie tu już nie będzie. \"Fakty” to pewna wartość na rynku mediów. Trzeba na nie chuchać i dmuchać. • Czy wykorzystuje pan w przygotowaniu i prowadzeniu tego programu swoje amerykańskie doświadczenia? - Tak, w każdym sensie tak. Podglądałem przez lata prowadzących amerykańskie programy, oglądałem te programy, nasiąkałem tym, podpatrywałem moje koleżanki i moich kolegów korespondentów z innych krajów, a dla większości z nich placówka w USA to przedsionek do wielkiej kariery, więc już są świetni, poznawałem najlepszych dziennikarzy na świecie. Chciałem się z nimi ścigać, chciałem im dorównać. Wciąż się staram, bo to nie jest proste. Oni są naprawdę świetni. • Jak wygląda przygotowanie \"Faktów”? - To akurat chyba niczym się nie różni od przygotowania innych informacyjnych programów. Poranne kolegium, rozdział tematów, dyskusja o nich, potem, w ciągu dnia, robienie materiałów przez reporterów i \"nasiąkanie” informacjami przeze mnie. To \"nasiąkanie” jest ważne. Trzeba być w redakcji 10 godzin, rozmawiać z kolegami, czytać depesze, patrzeć, jak sytuacja się rozwija. Wtedy czuję, że te informacje mam pod skórą, a nie tylko przed oczami. No i trzeba jeszcze być w fizycznej formie, by w jedenastej godzinie pracy być na pełnych obrotach. • Prowadzi pan ten program od poniedziałku do piątku, bo weekendy to u pana święto rodzinne. Jak pan spędza czas wolny? - Wstaję później niż zwykle. Jemy wspólnie śniadanie i idziemy na spacer. Potem młodsza córka śpi, a ze starszą idę jeszcze na rower albo wrotki, potem znowu jesteśmy w komplecie. Gdy mamy jeszcze z żoną siły, wieczorem idziemy do kina. Żadnych rewelacji, normalny weekend normalnej polskiej rodziny. • Czy jest pan dobrym ojcem? - Żona mówi, że tak. Ale tak naprawdę na to pytanie odpowiedzą kiedyś nasze dzieci. Myślę, iż czują, że są kochane, że są najważniejsze. • Bał się pan mieć dzieci? - Nie bałem. Kiedyś, powiedzmy - 10 lat temu, czułem, że czas jeszcze nie nadszedł, a potem nagle pomyślałem: właściwie dlaczego nie teraz. Żona doszła do tego wniosku mniej więcej w tym samym momencie. I tak przyszła na świat Pola. Potem, po kilku latach, naturalne wydało się ponowne powiększenie rodziny - i urodziła się Iga. Numer trzy? Może... Teraz o tym nie myślimy. Tym bardziej, że dziewczynki mają dość energii i bywają absorbujące. Może w przyszłości, kto wie? • Podobno ma pan słabość do pięknych kobiet. Jak żona przyjmuje takie pańskie wyznania w znanych magazynach? - To było jedno wyznanie, w jednym magazynie. Skoro się mówi o tym głośno, to nie ma z tym problemu, bo wiadomo, że to raczej żartobliwe, niż na poważnie. Żona nie ma powodów do obaw i doskonale o tym wie, więc czasem bez problemów możemy się poprzekomarzać, a nawet poprowokować. • Czy żona pogodziła się z faktem, że nie pracuje w telewizji? - Pogodziła się, choć nie przyjęła tego z radością. W TVP ze względu na mnie jej nie chcieli, a program, który prowadziła w TVN, spadł z anteny, gdy zajmowała się dopiero co urodzoną drugą córką. Żona ma teraz swoją firmę PR-owską, jest wiceprezesem fundacji ABC XXI (to ta od akcji \"Cała Polska czyta dzieciom”), zajmuje się dziećmi i ma swoje wielkie hobby - jest tego tyle, że nie ma specjalnie czasu na myślenie o telewizji. Ale wiem, że telewizję kocha, więc gdyby pojawiła się jakaś fajna propozycja, na pewno by z niej skorzystała. Wie, że miałaby moje pełne błogosławieństwo. • Skąd u pana tyle energii, zapału i werwy do pracy? Czy nigdy nie odczuwa pan znużenia? - Pięć razy w tygodniu po 11 godzin - trochę jak w fabryce. Czasem odczuwam znużenie. Ale nie odczuwam niepokoju. Bo wiem, że za chwilę będzie się znowu działo coś nadzwyczajnego i znowu będę czuł, że wykonuję najlepszą pracę na świecie. Opowiadam ludziom o tym, co widzę, swoimi słowami, przekazuję im swoje myśli i to, co wiem. Kocham to i to jest źródło energii. Żadnego innego tu nie trzeba. Czy zawsze to będę kochał? Pojęcia nie mam. Lepiej za daleko nie wybiegać w przyszłość. Tym bardziej, że tyle dzieje się tu i teraz. 18.10.2002 13:29
Głośno o ANI MRU MRU

Głośno o ANI MRU MRU

Nie było w tym roku większej i bardziej udanej imprezy piosenkarskiej w Polsce od zakończonego w poniedziałek obchodzącego czterdziestolecie Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie. 18.10.2002 13:25
Ludzie na bocznicy

Ludzie na bocznicy

– W lecie to jeszcze, jeszcze. Ale zimą straszna męka mieszkać w wagonie. Jak są mrozy, bardzo ciągnie przez ściany, dach i od podłogi. A ja tu sama urodziłam Angelikę. Mąż był w Izbicy, na torach pracował. O Boże, co ja przeszłam... – opowiada Zofia Szymczyk, mieszkanka wagonu. Czesław Szymczyk przepracował 19 lat na kolei. Nie dostał, jak inni kolejarze, mieszkania. Dla pocieszenia sprzedano mu wagon. Mieszka w nim na terenie stacji kolejowej w Brodach Małych miedzy Szczebrzeszynem a Zwierzyńcem, utrzymując z 585 zł renty niepracującą żonę i trójkę dzieci. Najmłodsza Justynka ma półtora roku. Jaki mają adres? – Mąż jest zameldowany w Izbicy, ja w Zamościu. W wagonie nikt mnie nie zamelduje. Teren jest kolejowy, nie nasz – mówi pani Zofia. Czesław Szymczyk – jak z dumą podkreśla – pochodzi z Mazur. Młodość spędził na wyspie Wolin, gdzie pracował w PGR. Pociągała go jednak praca w PKP. Złożył podanie i został kolejarzem. Kolej to jest kolej – powtarza co i raz. Zaczął pracować jako monter rozjazdów kolejowych, i zamieszkał w wagonie pełniącym rolę hotelu pracowniczego. – Wymarzłem się na tej kolei. Bywało, że tylko raz w tygodniu do domu zaglądałem. – Sprzedali mi dla pocieszenia ten zdezelowany wagon, za 400 zł. W przeliczeniu, bo wtedy były miliony. Pamiętam, że nie miałem tyle pieniędzy i musiałem wziąć pożyczkę. Nprawiłem ściany. Czternasty rok tak żyjemy. Inni powyprowadzali się do bloków. Rok temu mieliśmy jeszcze w sąsiedztwie koleżankę Baśkę z rodziną, ale przeniosła się z wagonu do mieszkania po zmarłej matce. Ich wagon to „kiszka”. – Ma 7 metrów długości i 2,5 metra szerokości. Sam go mierzyłem, bo chciałem wykładzinę kupić. Czym się różni blok od mojego mieszkania? Mam mieszkanko ciasne, ale własne. Rodzice wpadają tu co roku. Wtedy ja śpię na podłodze, a oni na łóżku. Mam psa, kota, wszystko... W pobliżu jest stacja PKP, prąd mamy od kolei podłączony. W tym roku założyłem centralne ogrzewanie, bo przedtem to na „kozie” się gotowało i grzało. Centralne założyli wspólnie ze szwagrem, który jest hydraulikiem. Najważniejsza była „piaskownica” na dachu. Taka ogromna micha z piachem, przez którą przechodzi przewód kominowy. Piasek jest po to, żeby się wagon nie zapalił. Szymczyk bardzo tego pilnuje. Był w delegacji i widział na własne oczy, jak dwa wagony się spaliły od olejowego grzejnika. Jeden spłonął doszczętnie. Na szczęście ludzie zdążyli uciec. Sąsiedzi są dobrzy, pomagają. Przynoszą szmaty i inne rzeczy do spalenia. A ja mam krematorium, to spalam. Dla mnie, oprócz mieszkania, najważniejszy jest opał. – Nam jest tu bardzo dobrze – zapewnia 12-letnia Angelika. Angelika chodzi do piątej klasy, starsza od niej o dwa lata Renatka – do szóstej. Uczą się bardzo dobrze. Przez pięć lat chodziły do szkoły w Żurawnicy, teraz do Szczebrzeszyna. Jak mówi mama, przynoszą do domu same czwórki i piątki. Kim chciałaby zostać w przyszłości? – Kucharką – odpowiada Renatka. – To żaden zawód – kwituje ojciec. – A ja chcę w domu siedzieć – zdradza Angelika. Pan Czesław, życiowy optymista, jest obrażony tylko na Radom. A dokładnie – na tamtejszy Zakład Infrastruktury PKP. – Zwalniali ludzi, a odprawy nie dali – mówi z goryczą. – Mam zerwaną umowę z powodu choroby. Przyplątała mi się cukrzyca. Dali wypowiedzenie. Teraz dla mnie nie ma tam miejsca. – Na kolei trzeba być w 100 proc. zdrowym – uzupełnia pani Zofia. – Od razu renty nie dali. Źle było. Błagałam w ZUS: dajcie tę rentę. W lipcu przyznali, tylko na rok, raptem 585 zł 59 groszy. Z tego trzeba odjąć 150 zł, jakie płaci na córkę z pierwszego małżeństwa. Źle się tu mieszka – kontynuuje pani Zofia. – W lecie jeszcze, jeszcze. Ale w zimie bardzo zimno, bo cała ściana to dwie deseczki i pięciocentymetrowa pusta szczelina. Jak są mrozy, okna zamarzają, choć w ogrzewalniku ciągle się pali. Straszna męka. Żeby przetrwać zimę, potrzeba 5,5 t. węgla. Po wodę trzeba chodzić na stację. Mąż chory, nie może wiadra dźwignąć. Jak Justynkę miałam rodzić, to przyjechała karetka. Ale Angelikę urodziłam własnymi siłami, tu w wagonie. Mąż był w tym czasie w Izbicy, na torach pracował. O, Boże, co ja przeszłam! Nie życzyłabym nikomu... Co innego rodzić w szpitalu. Sama zajmuję się dziećmi. Nie mam stałej pracy. Chodzę po ludziach plewić kartofle czy buraki. Dawali mi to mleka, to kartofli, czasem pieniądze. A mąż w tym czasie siedział z dziećmi. Mogłabym być krawcową, bo mam ukończoną szkołę krawiecką w Zamościu, ale brakuje mi maszyny. Czy opieka społeczna pomaga? O, bardzo pomagają, inaczej byśmy wyginęli. Dzieci dostały darmowe obiady, książki. Dali mi nawet 300-złotowy zasiłek. Ma starczyć na czas od września do grudnia. Kupuję tylko w ciuchlandzie, bo nie stać mnie na odwiedzanie normalnych sklepów. Uważa, że matka powinna tulić, a ojciec czulić. – Nie zaznałam w życiu ani jednego, ani drugiego. Od siódmego roku wychowywaliśmy się z bratem w domach dziecka. Najgorzej, gdy przyjdzie Boże Narodzenie. Moje dzieci snują marzenia, chcą mieć to, czy tamto... Też miałam marzenia. A życie to co innego. Nie życzę im bogatego. Wyszłam za mąż mając dwadzieścia lat, za jedynaka. A on się okazał ni pies, ni sobaka. Cztery i pół roku z nim żyłam... Dzięki obecnemu mężowi odetchnęłam. Na zdrowie swoje i dzieci nie narzekam, ale boję się o męża. On mówi, że mu tu dobrze. W rzeczywistości to wstyd, że po tylu latach jego pracy dziadami jesteśmy. Rówieśnicy śmieją się z moich dzieci, że mieszkają w budzie dla psa. Mnie życie sponiewierało. Dlatego chciałabym, żeby dzieci miały coś od nas. Dlatego marzę o mieszkaniu. 17.10.2002 17:59

ALARM 24

Masz dla nas temat?

Daj nam znać pod numerem:

+48 691 770 010

Kliknij i poinformuj nas!

Reklama

CHCESZ BYĆ NA BIEŻĄCO?

Reklama
Reklama

WIDEO

Reklama