Wolontariusze w większości nie mają doświadczenia, tylko chęci – mówi koordynator magazynu z Caritasu. Jeśli jesteś osobą otwartą, nie boisz się rozmawiać z ludźmi, to każde ręce nam się przydadzą – zachęcają na dworcu PKS.
Jest zimny czwartkowy poranek, na termometrze -6 st. C. Zegar na dworcu autobusowym w Lublinie pokazuje godzinę 7:18. Karolina jest tu od godziny 23 w środę. Pierwszy raz przyszła tu 5 marca, od tamtego czasu przychodzi codziennie. Od ataku Rosji na Ukrainę każdego dnia przyjeżdża tu nawet około 100 autokarów z uchodźcami. Jedni jadą dalej autokarami w Polskę, inni wysiadają i przesiadają się w pociągi do innych miast. Jeszcze inni mają tu już kogoś, kto zapewni im schronienie. Ale bardzo wielu jest też takich, którzy nie mają gdzie pójść. Często to np. kobieta z dzieckiem, zupełnie nie rozumiejąca języka polskiego. Wtedy na jej drodze pojawia się wolontariusz w zielonej kamizelce, który pyta jak pomóc, oferuje kanapkę, czy kubek gorącej kawy.
Język nie jest najważniejszy
Ogłoszenie o poszukiwaniu wolontariuszy na dworcu PKS zamieściła koleżanka z harcerstwa, w którym kiedyś działała Karolina.
– Pierwszego dnia musiałam poobserwować, co robią inni ludzie. Teraz najczęściej przebywam w punkcie pod namiotem, gdzie pakujemy paczki z jedzeniem dla uchodźców. Jak podjeżdża autobus z Ukrainy, to częstujemy nimi przyjeżdżające osoby. Ale często podchodzą też do nas i pytają jak dojechać na dworzec kolejowy – mówi Karolina.
Bariera językowa w kontaktach z Ukraińcami bywa problemem, ale wystarczy kilka rozmów i już wiadomo, że jedna z najczęstszych propozycji: herbata to „czaj”, a mogą ją tu dostać za darmo czyli „bezkosztowo”. Kierowcy autokarów wybierają zazwyczaj czarną, mocną kawę. To słowo nie różni się od polskiego.
– Zaczynam już łapać pojedyncze słowa ukraińskie. Da się też dogadać trochę po angielsku, trochę po niemiecku. Używamy też aplikacji z Tłumaczem Google – mówi Karolina. Na dworcu są też wolontariusze-tłumacze znający język ukraiński.
Kiedy sam byłem pierwszy raz na dworcu, z autobusu wysiadła grupa złożona z dwóch kobiet, trójki dzieci i królika w klatce. Nie rozumieli nic po polsku. Kiedy po angielsku zapytałem, czego szukają, nastolatek znający angielski odpowiedział: „home”. Niestety: nie zawsze ten tymczasowy dom da się szybko znaleźć. W ostatnich dniach noclegownie zorganizowane przez miasto Lublin bywały już kompletnie zapchane. I trzeba było czekać, aż jakieś miejsce się zwolni, bo ktoś po noclegu tutaj, wyruszył w dalszą podróż.
– Niektórzy jadąc z Ukrainy próbują dojechać do takich miejsc jak Paryż, Frankfurt czy Talinn w Estonii. Dajemy im wskazówki, jak krok po kroku tam dotrzeć – mówi Karolina, która jest słuchaczką w studium, ale od października planuje rozpoczęcie studiów na kierunku ratownictwo medyczne.
Co jest najważniejsze, żeby zostać wolontariuszem?
– Trzeba być osobą otwartą. Taką, żeby dać z siebie 100 procent, a nie przyjść tylko i odbębnić tych kilka godzin. Ale te osoby, które tu spotykam właśnie takie są – mówi Karolina van Bulck, której mama jest Polką, a tata Belgiem. – Jeśli ktoś jest osobą otwartą, nie boi się rozmawiać z ludźmi, to każde ręce nam się przydadzą. To daje też naprawdę dużo satysfakcji. Ludzie bardzo dziękują za okazaną pomoc, wspominają, że Polska pomogła im jako pierwsza. Czasami trzeba kogoś przytulić, bo zaczynają się rozklejać.
Zupełnie nowa sytuacja
Tego samego dnia o 6 rano Agnieszka Mierzwa zdejmuje niebieską kamizelkę koordynatora wolontariatu na dworcu PKS i przekazuje ją Teresie Klimowicz. Dziewczyny rozmawiają, wymieniając się najważniejszymi informacjami, które będą potrzebne na początku 6-godzinnego dyżuru kolejnej koordynatorki.
– Jak pojawiła się sytuacja kryzysowa, to od razu poczułam, że trzeba zakasywać rękawy i brać się do pracy. Odkrywałam, jakie są problemy chodząc na wolontariaty do Caritasu i innych organizacji sortować rzeczy. A później przyszłam na PKS – mówi Teresa Klimowicz, która od 10 lat działa w stowarzyszeniu Studnia Pamięci i zajmowała się organizacją wolontariatu.
Na początku Teresa zajmowała się wszystkim, podobnie jak inni wolontariusze. Potem okazało się, że jej doświadczenie może się przydać w koordynacji pracy innych osób. – To jeszcze nie do końca wszystko działa, ale staramy się usprawnić komunikację – mówi Teresa. – Mam poczucie, że wszyscy robią tu to co mogą. Nie mogę powiedzieć, że to funkcjonuje super sprawnie. Ale funkcjonuje na tyle sprawnie, na ile to możliwe w zaistniałej sytuacji, która jest dla wszystkich nowa – dodaje.
Teresa namawia chętnych do pomocy, aby zajrzeli na grupę „PKP/PKS Lublin - aktualnie potrzebna pomoc” na Facebooku: – Osoby, które chcą się zaangażować tutaj na dworcu PKS czy na PKP, gdzie są nawet większe problemy kadrowe, mogą przyjść i zwrócić się do koordynatora, który powie co i jak.
Jeden z koordynatorów pomocy na dworcu PKP radzi właśnie na tej grupie, że najwięcej rąk do pomocy potrzeba im między godziną 18.30 a 23, bo wtedy przyjeżdża najwięcej pociągów. Dary najlepiej przywieźć przed godziną 18:30, kiedy wolontariusze mogą zaangażować się w ich przyjęcie i ewentualnie pomóc z rozładunkiem. Jeżeli coś przywozimy do jedzenia – kanapki, naleśniki – najlepiej, aby były wyporcjowane: owinięte w folię albo na tackach. Jeżeli kupujemy napoje, lepiej kupić zwykłą wodę i soki dla dzieci, a omijać słodkie napoje gazowane.
Żeby nie spali w samochodzie
Kanapki, jedzenie, napoje, kosmetyki, pieluchy i inne najpotrzebniejsze produkty trafiają na dworzec PKS głównie dzięki osobom indywidualnym, których jest mnóstwo. W czwartek rano ktoś przyniósł świeże, jeszcze ciepłe naleśniki z serem. Ktoś inny przygotował kanapki z szynką i sałatą.
Jedną z dziesiątek, a może setek takich pomagających osób jest Elżbieta Krzymowska. – Kilka razy upiekłam po 30 drożdżówek, które przywoziłam na dworzec. To była dla mnie godzina pracy i właściwie żadne koszty – mówi.
– Gdyby każdy zrozumiał, że to nie jest jakaś wielka praca, to tym wolontariuszom byłoby znacznie łatwiej pomagać – dodaje pani Elżbieta.
Kiery rozmawiamy, kobieta szykuje pokój na przyjęcie gości z Ukrainy. Cztery kobiety i dwoje dzieci w wieku 2 i 3 lat noc ze środy na czwartek spędzili w samochodzie. Wczoraj zadzwonił telefon pani Elżbiety, która wcześniej zgłosiła, że może kogoś u siebie przyjąć.
Dom przy Liliowej 5
Trzeba mieć dużo empatii
Liliowa 5 to chyba jeden z najbardziej niezwykłych adresów w ostatnich dniach w Lublinie. W prywatnym domu codziennie nocuje tu około 70 osób, a w szczycie nawet 120.
– Widziałam co się dzieje na świecie, więc najpierw zaoferowałam nocleg dla jednej rodziny. Potem pojawiło się 10 kolejnych osób. Potem znajomi zaczęli pytać, czy nie możemy jeszcze kogoś przyjąć – mówi Olga Adamowicz, która razem ze swoją ekipą pomogła od ponad tygodnia już ponad tysiącu osób.
Matki z dziećmi mogą zamieszkać tu dłużej, w garażu przerobionym na mieszkanie przyjmowane są osoby na jedną noc. Czasami ekipa Liliowej 5, której trzon oprócz Olgi stanowią Marcin Pszenniak i Łukasz Stoma, odbiera telefon w środku nocy z dworca PKS czy PKP, że trzeba kogoś przenocować. Jeśli ktoś chce jechać dalej, to pomagają szukać transportu. W ten sposób ostatnio 76 osób wyjechało z Lublina autokarami do Leverkusen w Niemczech. Każdy kto tu trafia wypełnia kwestionariusz, żeby było wiadomo gdzie przebywał i gdzie udał się dalej. Na wypadek, gdyby ktoś później tej osoby szukał.
Wolontariusze z Liliowej 5 ściśle współpracują z innymi pomocowymi organizacjami i miejscami, takimi jak Multifrigo na Bursakach, czy lubelskie Centrum Wolontariatu. Jeśli ktoś nie mieści się w ich domu, może pojechać pod inny adres oferowany przez te miejsca. Uchodźców cały czas przybywa, więc w planach jest utworzenie kolejnego dużego miejsca noclegowego w siedzibie stowarzyszenia Emaus w Krężnicy Jarej.
– Szukamy w tej chwili 50 materacy, żeby to miejsce wyposażyć – mówi Olga Adamowicz.
Jak można pomagać Liliowej 5? Szczegółowe potrzeby są wymieniane na Facebooku. W kwestii „ogarniania” domu pomocy udzielają w tej chwili Ukrainki, które same znalazły tu schronienie. – Ale na pewno przydałby się ktoś dwujęzyczny, mówiący w języku polskim i ukraińskim lub rosyjskim. Do odbierania telefonów od osób potrzebujących pomocy – mówi właścicielka domu.
A czym powinien się cechować wolontariusz? – Trzeba mieć bardzo dużo empatii – uśmiecha się Olga Adamowicz.
Wystarczą chęci
– Wolontariusze w większości nie mają doświadczenia, tylko mają chęci – mówi Janek Sawicki, koordynator magazynu w Caritasie przy al. Unii Lubelskiej. – Osoby prywatne przynoszą nam siatki, w których jest trochę kosmetyków, chemii, żywności i trzeba to posortować. Dodatkowo mężczyźni, którzy mają trochę zdrowia pomagają nam ładować ciężarówki. To co wstawi na tira wózek widłowy piętrujemy jeszcze później lekkimi rzeczami: karimatami, śpiworami.
Ciężarówki i busy przywożą tutaj dary z całej Polski i Europy. Wczoraj w południe na parkingu przed Caritasem operator wózka przekładał palety z darami z tira, który przyjechał z Poznania. Kierowca przyznaje, że sam bałby się pojechać z transportem na Ukrainę. – Ale jakby trzeba było, to bym pojechał – dodaje po chwili. Nie musi, bo dary przenoszone są na ciężarówkę na ukraińskich tablicach rejestracyjnych. To ten kierowca zawiezie potrzebną pomoc do swojej ojczyzny.
Przewóz darów do Ukrainy, to w tej chwili jedna forma pomocy udzielanej za pośrednictwem Caritasu. Druga – przywiezione dary są rozdysponowywane między instytucje i miejsca, które przyjmują uchodźców w Polsce. – Zgłaszają nam zapotrzebowanie, my szykujemy i pakujemy do samochodów zorganizowanych przez odbiorców – mówi Janek Sawicki.
Czy cały czas brakuje tu rąk do pracy?
– Są momenty kiedy wydaje się, że jest nas dużo. Dzwonią do mnie ludzie z pytaniem, czy potrzebuję pomocy, to zdarza się, że mówię: nie, mam na placu 100 wolontariuszy. Ale już za 10 minut dzwonię gdzie tylko mogę: przybywajcie, bo właśnie przyjechały cztery tiry do posegregowania. I to się bardzo dynamicznie zmienia – mówi Janek.
Jak ktoś chce przyjść pomóc, prosto z ulicy, też może. Trzeba się zgłosić do koordynatorki wolontariatu – Pauliny, lub koordynatora magazynu, czyli właśnie Janka. Łatwo go znaleźć, bo imię ma wypisane na kamizelce, na plecach. – Poza tym można zaczepić dowolną osobę w żółtej kamizelce. Każdy zostanie poinformowany co i jak trzeba robić – radzi Janek.
W Caritasie poszukiwani są też koordynatorzy do poszczególnych magazynów. – Dlatego jeśli ktoś czuje, że coś lepiej widzi, ma pomysły na lepszą organizację, albo pracuje w logistyce to też zapraszamy. Potrzebujemy osób na zmiany, bo pracujemy długo – dodaje Sawicki.
Fajnie jest pomagać
W magazynie Caritasu paletę, na której są pudełka z różnymi produktami, folią owija Józef, a tak naprawdę Hossein, pochodzący z Turcji. Cztery lat temu przyjechał do Lublina na wymianę studencką w ramach programu Erasmus. Zakończył studia geologiczne, ale nie wrócił do Turcji, tylko przyjął chrzest i został w Lublinie. Poznał wielu przyjaciół i mówi, że kocha Polskę. – Szukam pracy w moim zawodzie, ale w tym samym czasie zajmuję się także czymś takim – mówi Józef.
Jak się znalazł w Caritasie? – Mój przyjaciel powiedział: Józef ty lubisz nam pomagać. Natychmiast się tu pojawiłem i zacząłem pomagać. Robię to, co akurat potrzeba. Czasami trzeba coś zaplanować, ale też poustawiać, przenieść, posprzątać.
W drugim pomieszczeniu, z ubraniami, jest m.in. Faustyna Kamińska. Młoda dziewczyna wyjmuje z worków odzież i pakuje do mniejszych pudełek. Do wolontariatu zachęcił ją nauczyciel religii z Zespołu Szkół Ekonomicznych im. Vetterów przy ul. Bernardyńskiej.
– Pomagam sortować ubrania dla dzieci. To jest bardzo łatwa praca, każdy sobie poradzi. Fajnie jest pomagać innym – mówi Faustyna, uczennica II klasy liceum.