W sierpniu 1981 roku, jedyny raz w historii, przez dwa dni z rzędu nie ukazały się wydania lubelskich gazet codziennych, wydawanych wówczas przez komunistyczne władze. Tamte wydarzenia wspomina Zbigniew Furman, jeden z ich uczestników.
12 sierpnia 1981 roku Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność” ogłosiła ogólnopolską akcję protestacyjną polegającą na wstrzymaniu 19 i 20 sierpnia w całym kraju druku i kolportażu gazet codziennych, będących głosem i słowem pisanym tylko i wyłącznie komitetów wojewódzkich i miejskich Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. W Lublinie i regionie miały nie ukazać się „Sztandar Ludu” i „Kurier Lubelski”.
• O tym, jak przed 42. laty wyglądały lubelskie dni bez prasy opowiada Zbigniew Furman, były pracownik Zakładów Graficznych przy ul. Unickiej, przewodniczący Regionalnej Komisji Koordynacyjnej Pracowników Poligrafii NSZZ „Solidarność”, jeden z inicjatorów akcji.
– Środki masowego przekazu były w rękach towarzyszy, którzy bezgranicznie służyli Moskwie i bez zastanowienia się wprowadzali w życie wszystkie decyzje, które zapadały za Bugiem. „Solidarność” robiła co mogła, by społeczeństwo otrzymywało najświeższe, prawdziwe wiadomości o poczynaniach, które miały zmieniać oblicze tej ziemi. Wydawaliśmy masę tytułów, biuletyny, serwisy informacyjne przez regionalne i zakładowe komisje Solidarności.
Latem 1981 roku zaledwie co trzeci Polak miał dostęp do wydawnictw związkowych, a mniej niż połowa mogła słuchać zachodnich rozgłośni, które na bieżąco informowały o sytuacji i poczynaniach nowego solidarnościowego ruchu. Prawie 97 proc. Polaków czerpała „pokiereszowaną” wiedzę z państwowej telewizji, a około 85 proc. z oficjalnej prasy, która prowadziła coraz ostrzejszą kampanie antysolidarnościową.
Zastanawialiśmy się co zrobić, by choć trochę zmienić treść ukazujących się informacji. Co zrobić, by dziennikarze zaczęli pisać prawdę? Nic nie wskórały rozmowy prowadzone na najwyższym szczeblu. Państwowe środki masowego przekazu były na usługach partii rządzącej i pisały to, na co dostały zlecenie od panującego systemu.
Byli po prostu perfidnymi sługusami. Krajowa Komisja Porozumiewawcza NSZZ „Solidarność” miała już dość kłamliwych ataków na związek, bojkotu dostępu do mediów postanowiła podjąć drastyczne środki, które miały wstrząsnąć tymi, którzy trzymali władzę. 12 sierpnia 1981 roku komisja krajowa podjęła uchwałę o podjęciu ogólnopolskiej akcji protestacyjnej polegającej na wstrzymaniu w całym kraju druku i kolportażu gazet codziennych w dniach 19 i 20 sierpnia, które były głosem i słowem pisanym tylko i wyłącznie komitetów wojewódzkich i miejskich PZPR.
Jednocześnie komisja upoważniła prezydium KKP do odwołania strajku, jeśli przedstawiciele kierownictwa „Solidarności” będą mogli przedstawić stanowisko związku w ogólnopolskiej i lokalnej telewizji oraz na łamach gazet krajowych i lokalnych. Postulowała też, by od razu realizować uzgodnienia wypracowane w grupie roboczej, dostępu NSZZ „Solidarność” do środków masowego przekazu.
• Jak to wyglądało w Lublinie?
– Był poniedziałek, 17 sierpnia, godz. 11.30. Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” Lubelskich Zakładów Graficznych im. PKWN przy ulicy Unickiej zwołała zebranie całej załogi w celu podjęcia decyzji o przebiegu działań i przystąpieniu do akcji protestacyjnej „dni bez prasy”. W zebraniu udział wzięli przewodniczący Zarządu Regionu Jan Bartczak, dyrekcja przedsiębiorstwa, przedstawiciele Komisji Zakładowej Pracowników Poligrafii.
Marian Aleksandrowicz, przewodniczący Rady Zakładowej NSZZ Pracowników Poligrafii odczytał uchwałę RZ NSZZ PP, w której jasno przedstawił, że przedstawiciele związku branżowego uczynią wszystko, by tego dnia dzienniki KW PZPR – „Sztandar Ludu” i „Kurier Lubelski” ukazały się tak, jak zawsze. W odpowiedzi dyrektor naczelny Kazimierz Malinek oświadczył, że udzieli wszelkiej możliwej pomocy w tym zakresie. Zapewni członkom związku branżowego, czyli łamistrajkom, pełne bezpieczeństwo przy wykonywaniu tej pracy. Po usłyszeniu takiej deklaracji nie pozostało nam nic innego, jak podjąć uchwałę o proklamowaniu strajku okupacyjnego w głównym zakładzie przy ul Unickiej.
LZGraf miał swoje filie także w Chełmie, Krasnymstawie, Puławach i chyba w Tomaszowie, około 10 małych zakładów na terenie województwa. W pierwszej wersji miał tylko strajkować wydział gazetowy ale stanowisko związku branżowego i dyrekcji spowodowało, że w dniach bez prasy został zatrzymany cały zakład na Unickiej!
• 18 sierpnia o godz. 6 rano…
- Rozpoczynamy strajk okupacyjny. Zakład zostaje oflagowany. Powołujemy warty robotnicze. Solidarność z całego województwa solidaryzuje się z nami, lubelskimi drukarzami. Załogi zakładów deklarują pomoc materialną i duchową. Wiemy, że są z nami na dobre i złe.
Ale to dopiero początek walki o słuszną sprawę i pytanie: czy wytrwamy? Czy ZOMO nie spróbuje siłą wtargnąć do nas? Wtedy wierzyłem, że poradzimy sobie z tym pierwszym, tak poważnym starciem z władzą. Środki masowego przekazu to przecież najważniejszy oręż grupy rządzącej. A takiego ważnego starcia jeszcze nie było. Wspierają nas zarówno te wielkie zakłady: Fabryka Samochodów Ciężarowych, WSK Świdnik, LZNS a także te mniejsze jak choćby Spółdzielnia Pracy Zjednoczenie. Mamy nadzieję, że poprą nas dziennikarze i pracownicy z Lubelskiego Wydawnictwa Prasowego zrzeszeni w NSZZ „Solidarność”.
Odzewu jednak nie widać. O godz. 11 rozpoczęły się rozmowy w Urzędzie Wojewódzkim pomiędzy przedstawicielami Zarządu Regionu, Komitetu Strajkowego i wicewojewodą lubelskim Stanisławem Sochajem. Zapewniamy, że panujemy nad sytuacją, strajkuje zakład wiodący, a pozostałe pracują normalnie. Wojewoda do tej informacji odniósł się ze zrozumieniem. Gdy patrzę dziś wstecz, to co miał zrobić. Nie miał nic do gadania, stery tych wydarzeń były w Warszawie, oni tylko wykonywali rozkazy partii. O 13 wróciliśmy do zakładu.
Pierwszy strajkowy obiad. Smaczną strajkową zupkę funduje nam FSC, natomiast gulasz dostajemy z WSS. Nadchodzą faksy. Jeden z nich jest bardzo miły Komisja Zakładowa NSZZ „Solidarność” Wydawnictwa Lubelskiego przysłała słowa poparcia. Napływają też informacje o ogólnopolskim zasięgu akcji strajkowej. Nie jesteśmy sami. Dobre samopoczucie napawa optymizmem. Sam wierzę, że będzie dobrze i bezpiecznie. Obawiam się tylko nocy, bo właśnie w tych godzinach ruszała zawsze produkcja gazety. O 21.30 do drukarni przybywają zacni goście: Jan Bartczak, Rysio Karpiński i ksiądz Mieczysław Brzozowski. Dodają nam otuchy, jest modlitwa za tych, którzy pozostają na stanowiskach „bojowych”. Modlimy się za pomyślne zakończenie naszej „walki”.
• Zbliża się najważniejszy moment…
Zawsze o 22 na wydziale gazetowym schodziły pierwsze egzemplarze porannych dzienników. Wszędzie cisza i chwile wyczekiwania i pytanie: wejdą siłą, czy nie wejdą? A jednak… Gdzieś około północy przyjechali i oświetlili nasz zakład taką jasnością, jakiej do dziś nie widziałem więcej. Zabiły trochę mocniej serca wszystkich strajkujących. W zakładzie zostali najwięksi wojownicy i wojowniczki. Ci, co mieli małe dzieci zostali zwolnieni do domu, ale byli sercem z nami, chyba, że ktoś chciał zostać i być w tej ponadczasowej chwili w drukarni.
A tam, za ogrodzeniem, poświecili i postraszyli, Dostali z góry wytyczne co robić dalej, pewnie i rozkaz, by nie wchodzić siłą. Udało się! Po raz pierwszy w czasach komuny nie ukazały się dzienniki KW PZPR. Patrzyłem na moich kolegów i byłem dumny, że wspólnie z nimi byłem uczestnikiem wydarzeń, które zmusiły Komitet Centralny PZPR w Warszawie do głębszych przemyśleń, innego spojrzenia na „Solidarność”. Doceniono jej siłę! Podejrzewam, że wtedy w głowach politycznych dygnitarzy narodziła się po raz myśl wprowadzenia stanu wojennego.
• Co działo się następnego dnia?
- Poranek 19 sierpnia rozpoczął się od bulwersujących dla nas informacji z całej Polski. W Rzeszowie ukazały się „Nowiny Rzeszowskie”, wykonane metodą offsetową. W Zielonej Górze ukazał się tamtejszy dziennik. W Kielcach dwóch pracowników wydało „Słowo Ludu”. W Częstochowie można było kupić „Trybunę Robotniczą”, tak samo „Dziennik Zachodni” drukowany w Katowicach. W Warszawie „Tr ybuna Ludu” i „Żołnierz wolności” zostały wydrukowane w Wojskowych Zakładach Graficznych. A u nas? W kioskach Ruchu ukazują się zastępcze wydania „Sztandaru Ludu” i „Kuriera Lubelskiego”.
Małe nakłady drukowane metodą powielaczową. Prawdziwe białe kruki dni bez prasy. „Sztandar” wyszedł w dwóch częściach. Powielaczowy dodatek informacyjny i tak naprawdę jednokartkowa gazetka. W stopce redakcyjnej widniało LZGraf jako wydawca. Kto i gdzie to drukował ? Pełna konspiracja. Tak władza ratowała ostatnie przyczółki walki prasowej z Solidarnością. O godzinie 11 komitet strajkowy unieruchomił dalekopisy, by utrudnić łamistrajkom wydanie gazety. Godzinę później przybywają kolejne osoby oraz członkowie kabaretu Koza Nostra, strajkujący po ciężkim trudzie mają koncert gratisowy.
Mamy gości z WSK i Politechniki Lubelskiej. Przybywają też przedstawiciele zarządu Oddziału Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Lublinie i Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” przy Lubelskim Wydawnictwie Prasowym. Przekazują uchwałę, w której popierają ale nie biorą bezpośrednio udziału w akcji protestacyjnej. O godzinie 22 napływają informacje, że w zakładzie nr 5 w Chełmie członkowie związku branżowego przystąpili do druku wydania zastępczego „Sztandaru Ludu”.
Nagabywany na konferencji prasowej dyrektor Malinek nie pozwolił na wykonanie telefonu do tego zakładu w celu uzyskania wiarygodnych informacji. Można było przypuszczać. Przecież w tej drukarni podobno w 1944 roku był drukowany Manifest PKWN. Nasza drukarnia była wtedy postrzegana i wysoko ceniona za ten lipcowy kabaret, bo podobno druki odezwy dotarły z Moskwy, a nasze sługusy tylko dodrukowali dodatkowy nakład . Dzielni wojownicy Manifestu Lipcowego jeszcze raz pokazali, że socjalistyczna ojczyzna może na nich zawsze liczyć.
W telewizji informowano, że dni bez prasy nie przyniosły efektu. Te słowa dotarły na konferencję prasową z udziałem dziennikarzy Była ona ostatnim aktem akcji protestacyjnej. Ze strony ludzi pióra czuć było ich ignorancję do tego, co się stało. Wszystko spychali na swoich zwierzchników, oni tylko tu pracują, tak komentowali swoje poczynania piórem pisane. Przyszli na konferencję zadawać pytania, by później barwnie opisywać te wydarzenie jako coś, co rujnuje spokój i ład społeczny w socjalistycznym kraju. W pewnej chwili krzyknąłem do nich: „wam mówić nie kazano!”, bo wiele pytań ignorowali i pozostawały bez odpowiedzi. Takie to były czasy, że za chęć bycia sobą i ponad to wszystko, miało się wielkie kłopoty.
Wtedy myślałem inaczej, byłem młody. To partia naznacza drogę przed środkami masowego przekazu. To partia kreuje bohaterów a nie czas, który pisze historię. Nad każdym napisanym artykułem do opublikowania rękę trzymał „cenzor”, człowiek pilnujący, by to, co pisały i pokazywały media, pięknie przedstawiało poczynania rządzących.
• Czy warto było?
Oczywiście! Pokazaliśmy rządzącym ile wart jest naród. Człowieka można przemocą ugiąć, ale nie można go zniewolić. Wydarzenia tamtych lat już na zawsze pozostaną w naszych sercach. A ci prawdziwi, autentyczni wojownicy, których naznaczył czas, nie potrzebują splendoru ani pomników, oni na zawsze pozostaną pomnikami czasu. A ja bardzo się z tego cieszę, że mogłem jako młody mężczyzna być w tym miejscu oraz czasie i swoimi czynami przysłużyć się, by ojczyzna moich dzieci i wnuków była wolna, mądra a ci, którzy są u władzy nigdy nie zapomnieli, co jest ich najważniejszym przesłaniem. To służba narodowi i ojczyźnie.