
Rozmowa z Wojciechem Kamińskim, trenerem koszykarzy PGE Startu Lublin

- Jak pan ocenia środowe spotkanie?
– Przede wszystkim to gratuluję zespołowi Trefla Sopot. Dziękuję kibicom, którzy przyszli nas dopingować oraz zawodnikom za wspaniałą walkę. Cóż, środa nie była naszym dniem. Nie trafiliśmy wielu rzutów osobistych, do tego trafiliśmy tylko trzy trójki na 22 próby. Wszyscy wiemy, że opieramy grę na rzutach z dystansu. Atakowaliśmy kosz, ale zabrakło skuteczności w rzutach z dystansu. I tak wszystko ważyło się do ostatniej sekundy. Jeden rzut zadecydował o tym, kto wygra. Oni trafili, a my nie, więc jedziemy do Sopotu walczyć w piątym spotkaniu.
- Z czego wynikały problemy ze skutecznością w rzutach za trzy punkty?
– Ciężko powiedzieć. Trzeba sobie uzmysłowić rangę tego spotkania. Pewnie niektórych to przerosło. Byliśmy bardzo zmotywowani. Czasami jednak tak wysoka ranga może być problemem dla ludzi, którzy pierwszy raz znaleźli się w takiej sytuacji. Inna sprawa, że gra się tak, jak przeciwnik pozwala. Trefl w środę prowokował pewnych zawodników do rzutu. My nie trafiliśmy tych rzutów, a dodatkowo nie byliśmy w stanie odpowiednio zatrzymać Nicholasa Johnsona i Jakuba Schenka.
- Mam wrażenie, że w pierwszej połowie wybijał was z rytmu fakt, że rywale agresywnie stawiali zasłony. W drugiej połowie linia orzecznictwa sędziów zmieniła się i przewinienia na zasłonach były odgwizdywane znacznie częściej. Czy była w przerwie jakaś rozmowa pana z arbitrami?
– Nigdy nie wypowiadam się na temat pracy sędziów. Wierzę, że każdy chce wykonywać jak najlepiej swoją pracę. Nawet jak ktoś się pomyli, to trzeba pamiętać, że jesteśmy tylko ludźmi. Nie chcę wypowiadać się więcej w tym temacie.
- W czwartej kwarcie oraz w dogrywce próbował pan różnych sposobów obrony na Nicholasie Johnsonie. Czasem bronił go Emmanuel Lecomte, czasem Tevin Brown, a w jeszcze innym przypadku Michał Krasuski. Który z nich najlepiej poradził sobie z tym zadaniem?
– Oni mieli prosty plan. Ktokolwiek nie był kryty przez Emmanuela Lecomte’a, to była zmiana krycia i Lecomte był cały czas atakowany. Ten plan zadziałał, bo wygrali. Nie ważne, kto go bronił, bo w pewnym momencie i tak trzeba było zmienić to krycie. Johnson trafiał gwiazdorskie rzuty. Wychodził metr w górę i rzucał z ręką. Tak samo jak rzut Nahiem’a Alleyne’a. Tam był zawodnik, który dobrze go bronił. Za takie rzuty po prostu się płaci.
- Jak będą wyglądały przygotowania do sobotniego meczu?
– Pojedziemy autokarem do Sopotu. Nie ma bezpośredniego połączenia w piątek, jest ono dopiero w sobotę. Nie będziemy ryzykować takiej podróży w dniu meczu. Wiązałoby się to zresztą z koniecznością wczesnej pobudki.
- Co będzie kluczowe w piątym spotkaniu?
– W pierwszym meczu, który wygraliśmy w Sopocie, trafiliśmy 16 „trójek”. W środę trafiliśmy trzy. My żyjemy tym elementem. Do tego może coś pokombinujemy z obroną na Johnsonie. Aby wygrać w Sopocie musimy jednak trafiać trójki.
