Do historii przeszła jako wybitna poetka i sekretarka marszałka Józefa Piłsudskiego. Ale jej postać wybiega daleko poza historyczne ramy. Niezależna, indywidualistka, ekscentryczka z charakterem. Kazimiera Iłłakowiczówna – kobieta nieprzeciętna.
Była nieślubnym dzieckiem i z tym piętnem borykała się całe życie. Była ładnym i bystrym dzieckiem, dlatego to z nią największe nadzieje wiązali przybrani rodzice. I słusznie, bo edukacja, którą odbyła zaprocentowała m.in. doskonałą znajomością kilku języków.
Ale to język polski był jej pasją i domeną. Jeśli dołożyć do tego naturalną wrażliwość i oryginalny styl trudno się dziwić, że jej poetycki debiut oczarował największych ówczesnych znawców pióra. „Kim jest ten Iłłakowicz” – pytał Stefan Żeromski po lekturze wierszy, które mu przysłała. Nie mógł uwierzyć, że ich autorem jest kobieta. Zachwycał się nią Jarosław Iwaszkiewicz i Stanisław Dąbrowski (mąż Marii Dąbrowskiej). Skamandryci zaprosili ją do swojej hermetycznej, zdominowanej przez mężczyzn grupy. Zależało im na niej.
Ale z delikatną i zwiewną poetką "Iłła" niewiele miała wspólnego. Miała charakter i osobowość. „Wprost uosobienie przekory” - mówiła o niej Maria Dąbrowska. Miała też wyrazistą urodę, do której nie przykładała szczególnej wagi. Wystarczy spojrzeć na jej zdjęcia – zdecydowane, bystre spojrzenie, ani śladu kokieterii – by wiedzieć, jaką rolę dla siebie w życiu widziała. Na pewno nie jako dodatku przy boku mężczyzny, ale samodzielnej, niezależnej kobiety. Panną pozostała do końca życia, choć jej fascynacja marszałkiem Piłsudskim była powszechnie znana. Ci, którzy ją dobrze znali, wiedzieli jednak, że to rodzaj oddania sprawie, idei, dla której Kazimiera była skłonna zupełnie się poświecić. Dziś powiedzielibyśmy, że była prawdziwym państwowcem. Rolę państwowej urzędniczki (m.in. w Ministerstwie Spraw Zagranicznych) traktowała jako życiową misję, służyła tym samym krajowi. Pisanie było zawsze obok, jakby przy okazji, choć „o słowo” walczyła jak lew - jako redaktor była bezkompromisowa, nieustępliwa, wręcz despotyczna. Ale taki właśnie miała charakter, za co niektórzy ją uwielbiali, inni nienawidzili.
Joanna Kuciel-Frydryszak doskonale nakreśliła ten niejednoznaczny i niezwykle ciekawy portret poetki. Jest zresztą ekspertką od „nietuzinkowych osobowości”, czemu dała wcześniej wyraz w „Heretyku na ambonie”, w którym sportretowała też niełatwego Antoniego Słonimskiego.
„Iłła” to portret kobiety wybitnej; wykształconej, utalentowanej, spełnionej zawodowo i twórczo. To portret kobiety „ideowej”, poświęconej państwu, ale też w jakiś sposób przez to państwo skrzywdzonej. Kobiety odważnej, która wyprzedzała czasy, w których żyła i wytyczała nowy szlak. Emancypantki? Feministki? Zapewne nigdy by tak o sobie nie powiedziała. Po prostu była sobą.
Joanna Kuciel-Frydryszak „Iłła. Opowieść o Kazimierze Iłłakowiczównie”, Wydawnictwo Marginesy