Fot. Piotr Michalski (fot. Piotr Michalski)
To jeden z ostatnich fotoreporterów z krwi i kości - mówi Joanna Zętar z Ośrodka Brama Grodzka Teatr NN. To tam, w archiwach Historii Mówionych znajdują się relacje, w których Mirosław Trembecki opowiada o Lublinie, którego nie ma. Cichy, skromny, z wielką pokorą wobec swojej pracy.
Leczył się onkologicznie. Jeszcze na dwa tygodnie przed śmiercią rozmawiał z kolegami. Nikt nie spodziewał się, że odejdzie tak nagle i tak szybko.
– Żal. Ponieważ pracował dla działu internetowego, nie spotykaliśmy się na planówkach. Nie chodził po pokojach, nie przysiadł na kawę w barku. Jaki był? Zamknięty w sobie, ale zawsze będę pamiętać jego uśmiech, kiedy mówiliśmy sobie dzień dobry – mówi Kinga Hendzel z Radia Lublin, która także fotografuje.
Dużo fotografował. – Znałem jego ojca Jana Trembeckiego. Od niego uczył się fotografii – mówi Jacek Mirosław, jeden z najbardziej znanych lubelskich fotoreporterów prasowych. To właśnie Jan Trembecki zrobił słynną fotografię „Zamieć”, na której woźnica próbuje wydobyć z zaspy konny zaprzęg. Dostał za nią kilka nagród, był królem „migawek z ulicy”.
Smiena 8
Jakby tego było mało, matka Mirosława też fotografowała. – Moja mama też była fotografem, [rodzice] poznali się poprzez wspólne wykonywanie zawodu. Jestem dzieckiem fotografów – wspominał* Mirosław Trembecki. Nie ukrywał, że zawodu uczył się od ojca. Poznawał tajniki fotografii prasowej i trudną sztukę reportażu. Jedno z prawideł tej sztuki było najważniejsze. To „być blisko ludzi”.
Jak miał sześć lat, przesiadywał w laboratorium fotograficznym, gdzie ojciec wywoływał filmy. Stół był wysoki, Jan Trembecki przystawiał stołek, żeby Mirek mógł stanąć i patrzyć. W pierwszej klasy podstawówki dostał od ojca przedwojenny aparat formatu 6x9. Zaczął robić zdjęcia, z ojcem mieszać chemikalia, wywoływać.
To było całe misterium. Ciemność, nikłe światło specjalne żarówki, papier, negatyw, szyba, naświetlenie lampką nocną, miska, wywoływacz, za chwilę na papierze pojawiał się obraz. Fotografował Smieną 8, Zenitem, Praktiką. Opowiadał, że pierwszym, profesjonalnym aparatem była Smiena 8.
Relacja I
„Wszystkie manifestacje, nielegalne strajki [odbywały się] na placu Litewskim. [Jedną] taką manifestację KPN organizował, pan Wójcik - KPN-owcy robili bardzo dużo takich nielegalnych, spontanicznych manifestacji. [Z rozganiania] ich przez tajnych funkcjonariuszy zrobiłem fotoreportaż, który zdobył drugą nagrodę w konkursie ogólnopolskim. Między innymi jest jedno zdjęcie, jak Wójcika trzymają z rękami wygiętymi do tyłu, a [milicjant] z pojemnika sypie taki pióropusz gazu [łzawiącego] jemu w twarz.
Miałem też nieprzyjemny epizod na placu Litewskim 3 maja, gdzie doszło do szarpaniny. Z tłumu wyskoczyli jacyś [ludzie], zaczęli mnie szarpać, bo akurat trzeba było trafu, że się ubrałem w kurtkę skórzaną i pomylili mnie z jakimś tajniakiem, który ich przesłuchiwał na komendzie. Interweniowała wtedy milicja. Jak już bliżej się przyjrzeli, jak zostaliśmy wylegitymowani, to jednak im się nazwisko nie zgadzało i przepraszali. Ale na oczach ludzi takie widowisko było.
11 listopada było bardzo ciężko fotografować z tego względu, że wszystkie uroczystości odbywały się już w godzinach wieczornych - jak człowiek błysnął fleszem, to od razu się lokalizował. [Zazwyczaj] odbywała się msza w kościele u jezuitów, następnie przemarsz na plac Litewski. Wszystko to było zawsze nielegalne i wtedy dochodziło do różnych przepychanek z milicją, z zomowcami”.*
Dobry człowiek
W pierwszej klasie Liceum Ekonomicznego jego zdjęcie trafiło do prasy. Został harcerzem. Zaczął pracę w periodyku „Na tropie”, który był harcerskim dodatkiem do Kuriera Lubelskiego, gdzie pracował jego ojciec.
Po ojcu zaczął fotografować dla Kuriera, następnie pracował dla Polskiej Agencji Prasowej i Radia Lublin. – Dobry, poczciwy, uczynny, użyteczny, chętny, pracowity. Zaangażowany, lubił być, fotografować miejsca i ludzi. Pokazywać zmiany – mówi Zbigniew Kopeć z Polskiej Agencji Prasowej, który pracował z Mirosławem Trembeckim kilka lat.
Słowa „to był dobry człowiek” powtarzają się we wspomnieniach o Trembeckim jak mantra. – Znaliśmy się dobrze, był moim kolegą. Starszym kolegą. Był bardzo uczynny. Można było na nim polegać. Czasem pomagałem mu coś ogarnąć w ustawieniach aparatu. Rzetelny, pracowity fotoreporter – mówi Wojciech Jargiło, jeden z najlepszych lubelskich i polskich fotoreporterów.
We wspomnieniach pojawia się też to, że jak trzeba było gdzieś nagle pojechać i zrobić zdjęcie, to mimo tego, że już niemłody, nie odmawiał, jechał i przywoził zdjęcie, bo to jest najważniejsza rola fotoreportera.
– Jak już zacząłem pracować w CAF-ie, to praca była nienormowana: wychodziło się rano i przychodziło wieczorem, bo różne były wydarzenia na terenie i miasta, i na terenie województwa, gdzie musiałem jechać. Jeździłem tylko PKS-em, bo jeszcze wtedy nie miałem własnego samochodu. Jak wyjeżdżałem nieraz o godzinie szóstej do Hrubieszowa, to przyjeżdżałem o godzinie dwudziestej drugiej czy dwudziestej trzeciej. W stanie wojennym to przyjeżdżałem tak, żeby zdążyć przed godziną milicyjną. Przyjeżdżałem do domu, musiałem obrobić to wszystko, co zrobiłem, opisać, wysłać na drugi dzień – wspominał. Taki zawód. Jednym z największych wyzwań była wizyta papieża Jan Pawła II w Lublinie.
Relacja II
„Całe laboratorium fotograficzne mieściło się na Krakowskim Przedmieściu, w tej chwili jest tam bank, było tam zrobionych trochę robót remontowo-budowlanych na zainstalowanie tych nowych płuczek do dużej ilości zdjęć, tanków do wołania filmów, stanowisk dla laborantów, trzeba było podciągnąć nowe linie z telekomunikacji do przesyłu zdjęć. To wszystko sprawnie szło do maja. Zaczęły się schody, kiedy pojawiła się sprawa szybkiego suszenia, bo najdłuższym procesem w obróbce fotograficznej [było] wtedy samo suszenie i odbitki, i negatywu. Takim skróceniem do minimum było zanurzenie negatywu w spirytusie - wtedy wyjmuje się negatyw ze spirytusu, parę sekund i jest suchy. I tutaj był największy problem z zakupem czystego aptecznego spirytusu właśnie do suszenia tych filmów, bo wiadoma była wtedy sprawa – alkohol od trzynastej się sprzedawało, życie w Polsce zaczynało się, jak to mówili ludzie, od trzynastej, a jeszcze kupić spirytus na rachunek dla zakładu pracy to było [niełatwe] do przeskoczenia. Przeskoczyliśmy to już w ostatnim momencie. Było zrobione całe centrum fotograficzne na Krakowskim, przygotowane dla obsługi fotoreporterów, byli zatrudnieni gońcy na motorach, którzy jeździli i zbierali te filmy z punktów zbiorczych - z Majdanka, KUL-u i Czubów – i mieli dowozić do laboratorium, filmy miały być obrabiane i zdjęcia wysyłane w świat.
Zdjęcia
Moment jest jeden. Słynna zasada, nawiązująca do bressonowskiej definicji fotografii, zawierającej się w dwóch magicznych słowach: decydujący moment w pracy fotoreportera jest najważniejszy. Mirosław Trembecki tej zasady się trzymał. Był tam, gdzie trzeba. Był na czas. Kilka razy zdążył na decydujący moment.
Był laureatem wielu konkursów fotograficznych. Zrobił kilka zdjęć, które przeszły do historii polskiej fotografii prasowej. W 1984 roku Mirosław Trembecki dostał II Nagrodę w Konkursie Fotograficznym Europejskich Agencji Fotograficznych za reportaż „Zadyma na Placu Litewskim”. Ale najsłynniejsze zdjęcie zrobił dziesięć lat później. Nazywa się „Ekshumacja 1”, podczas dokumentacji prac ekshumacyjnych żołnierzy podziemia niepodległościowego w Kąkolewnicy.
– Do dziś mam ten obraz w pamięci. Oficerki i kości, rozsypujące się w proch – mówi Zbigniew Kopeć z Polskiej Agencji Prasowej. Jak w słowach: Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz.
Mirosław Trembecki zmarł w nocy ze środy na czwartek 7 listopada.
*Relacje mówione za: teatrnn.pl