Jednego lisa zastrzelili myśliwi podczas sobotniego polowania w lesie Kozi Bór w powiecie puławskim. Policja ustala zaś kto zniszczył samochód należący do Olgi Kisielewicz, która była tam na spacerze i zawiadomiła mundurowych, że myśliwi nie podali godziny zakończenia strzelania
Olga Kisielewicz przyznaje, że jest aktywistką Lubelskiego Ruchu Antyłowieckiego. Podkreśla jednak, że w sobotę rano razem z kolegą wybrała się na zwykły spacer do lasu Kozi Bór na pograniczu gmin Żyrzyn i Kurów i wcale nie zamierzała przeszkadzać w polowaniu.
– Przed wejściem do lasu zauważyliśmy znaki „Uwaga polowanie”. Sprawdziłam więc, czy odbywa się ono zgodnie z procedurami. Znam się na przepisach, więc zauważyłam nieprawidłowość. W ogłoszeniu brakowało informacji o tym, kiedy polowanie się kończy. Wchodząc do lasu musimy mieć pewność, że nie jesteśmy już narażeni na niebezpieczeństwo. W lesie było około 20 mężczyzn z bronią. Dlatego poinformowaliśmy policję – relacjonuje.
Na miejsce przyjechał patrol.
– Mieszkanka Lublina poinformowała, że nie wie kiedy może wejść do lasu w Woli Osińskiej, gdyż na tablicy informacyjnej o odbywającym się polowaniu nie ma godziny jego zakończenia – potwierdza kom. Ewa Rejn-Kozak, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Puławach. – Funkcjonariusze ustalili, że polowanie zaplanowano do godz. 12 i taką informację przekazali zgłaszającej.
Olga Kisielewicz: – Ale ludzi w lesie było więcej niż my: pilarze, kilku rowerzystów, starszy pan z wnuczkami. Oni tego nie wiedzieli.
Myśliwi przyznają, że w sobotę w Kozim Borze odbywało się uroczyste polowanie hubertowskie, tradycyjnie rozpoczynające sezon polowań zbiorowych.
– Kiedy wjeżdżaliśmy do lasu, zobaczyliśmy dwoje zamaskowanych ludzi. Wyglądali jak terroryści, mieli całkowicie zasłonięte twarze i trzymali kamerę. Przypuszczaliśmy, że mogą to być osoby z ruchu antyłowieckiego, które od kilku lat regularnie przeszkadzają w polowaniach – relacjonuje Andrzej Tomasiak, myśliwy, który gościnnie brał udział w polowaniu organizowanym przez Koło Łowieckie nr 57 „Debra”.
Kisielewicz: – Grożono nam zniszczeniem kamery. Próbowano zepchnąć nas z drogi rozpędzonym autem. W ostatniej chwili udało nam się uniknąć ciosów wymierzonych w naszą stronę. Cała sytuacja rozgrywała się na drodze głównej. Tak wygląda kultura myśliwych na polowaniu, gdzie traktują las jak własny, a innymi ludźmi gardzą – opowiada
Myśliwi przyznają dziś, że w ogłoszeniu o polowaniu zabrakło informacji o godzinie zakończenia. – Policjanci zapytali, czy możemy już zakończyć polowanie. Poinformowaliśmy, że skończymy o godz. 12 – mówi Dariusz Kozak z Koła Łowieckiego „Debra”. Deklaruje, że przy kolejnych polowaniach godziny zakończenia będą podawane.
Według relacji kobiety, po godz. 12 tabliczki ostrzegające przed polowaniem nadal w lesie były. Stały też auta myśliwych, co mogło sugerować, że niektórzy nadal strzelają. Część z nich bawiła się już w swoim gronie przy zadaszonej wiacie na działce w okolicy wsi Dęba. – Chcieliśmy potwierdzić czy polowanie zostało już zakończone i kiedy zostaną zdjęte tabliczki ostrzegawcze – tak Kisielewicz tłumaczy dlaczego razem z kolegą podeszli do myśliwych.
Mężczyźni zażądali opuszczenia posesji. – Zostaliśmy wyproszeni, co natychmiast uczyniliśmy – relacjonuje Kisielewicz. Myśliwi wezwali policjantów, którzy wylegitymowali dwójkę.
Po wszystkim, około godz.14, kobieta wróciła do swojego samochodu, który zaparkowała na leśnej drodze.
– Wszystkie cztery opony zostały przekłute wielokrotnie nożem. Wyłamano wycieraczki oraz lewe lusterko. Została wybita tylna, boczna szyba – opisuje.
Na miejsce kolejny raz została wezwana policja. – Na miejscu policjanci wykonali oględziny samochodu, w tym dokumentację fotograficzną. Postępowanie mające na celu wyjaśnienie okoliczności sprawy oraz ustalenie sprawcy prowadzi Komenda Powiatowa Policji w Puławach – informuje Ewa Rejn-Kozak.
Kto mógł zniszczyć samochód? Świadków na razie nie ma. Ale Olga Kisielewicz nie ma wątpliwości.
– Nie trzeba złapać za rękę konkretnej osoby, żeby wiedzieć jaka grupa za tym stoi. Czy to była zemsta za całe zamieszanie? Po naszym zgłoszeniu myśliwi mieli styczność z policją od samego rana – uważa Kisielewicz.
– Dopiero po jakimś czasie dostałem informację, że ktoś uszkodził samochód tej pani. Nie wiem kto mógł to zrobić, na pewno nikt z myśliwych ani naganiaczy – zapewnia Andrzej Tomasiak. I podkreśla, że potępia fakt zniszczenia auta. –W lesie dochodzi niestety do bardzo wielu zniszczeń, także naszego mienia. W ubiegłym miesiącu w środku tego samego lasu ktoś podpalił ambonę. To bardzo nieodpowiedzialne zachowanie, które mogło doprowadzić do tragedii.
W rozmowie z nami myśliwy Tomasiak sugeruje, że być może to… sama właścicielka zniszczyła swoje auto.
– Ten komentarz to parodia – odpowiada Kisielewicz.
Zbiórka na naprawę auta
Pieniądze na naprawę zniszczonego auta Olga Kisielewicz zbiera w internecie. Można ją wesprzeć na tej stronie.