Hubert Szymajda walczy o tytuł „Sportowca Roku 2018”. Posiadacz pasa federacji Thunderstrike Fight League w tym roku stoczył trzy walki, a każda z nich przeszła do historii lokalnego MMA
Ta nominacja to nie tylko wyróżnienie dla Szymajdy, ale również dla całej organizacji TFL, która znaczy coraz więcej na krajowej arenie. To właśnie TFL kilkanaście miesięcy temu zdecydowanie postawiła na Szymajdę. Managerom udało się go znakomicie wypromować, a kibice MMA w naszym regionie z wypiekami na twarzy czekają na jego kolejne starcia.
Rok 2018 dla Szymajdy był jak jazda rollercoasterem. Zaczął od marcowej porażki z Guilherme Cadeną Martinsem. Przegrana była przypadkowa, bo podczas gali w hali Globus, „Małpa” sprawiał lepsze wrażenie. Cadena, wywodzący się z brazylijskiego jiu jitsu, od samego początku walki robił wszystko, aby obalić Polaka. Udało się to szybko, ale później zabrakło mu koncepcji na wykorzystanie dogodnej pozycji. W efekcie Szymajda w imponujący sposób wydostał się z opresji i przeniósł walkę do stójki. Chwilę później Cadena podjął jeszcze jedną próbę sprowadzenia rywala do parteru. Skończyła się ona niepowodzeniem, bo Brazylijczyk zainkasował potężne kopnięcie w twarz, po którym upadł na matę. Do klatki weszły natychmiast służby medyczne, które zaopiekowały się Cadeną. Sędziowie natomiast zajęli Szymajdą i zdyskwalifikowali Polaka. Powód? Złamanie zasady trzech punktów podparcia. W myśl przepisów, kiedy zawodnik w trzech miejscach jednocześnie dotyka podłoża, to nie wolno kopać go w głowę. – Przyznaję się, popełniłem błąd. Zawsze staram się grać fair, ale w tej sytuacji zadziałał odruch bezwarunkowy. To był czysty przypadek. Rywal zanurkował bardzo nisko, co jest zresztą dla niego charakterystyczne – mówił po walce Hubert Szymajda
To przypadkowe kopnięcie zbudowało jednak piękną historię jego rewanżu z Brazylijczykiem. Do niego dojdzie najprawdopodobniej w przyszłym roku, a drogę do niego Szymajda utorował sobie dzięki dwóm efektownym zwycięstwom. W czerwcu w Kraśniku świdniczanin pokonał Maikona „Chocolade” Lopesa, a w październiku w efektowny sposób zwyciężył w starciu z Robertem Maciejowskim. – To był bardzo ciężki pojedynek. Brakuje mi zwycięstw dzięki stójce, ale tym razem nie można było ryzykować takiego rozstrzygnięcia walki. Mój rywal to mańkut, a jego pozycją dominującą jest właśnie stójka. Dlatego dążyłem do sprowadzenia walki do parteru. Od drugiej rundy, kiedy Maciejowski posłał mi grad ciosów, miałem kłopoty z oddychaniem. Teraz muszę odpocząć. To mój czwarty pojedynek w ciągu dwunastu miesięcy. To naprawdę dużo, zwłaszcza, że pracuję w dwóch klubach, a do tego jestem jeszcze trenerem personalnym. Całe dnie spędzam na macie, dlatego marzę o chwili odpoczynku. Zobaczymy, gdzie leży kres moich możliwości. Chcę pokazać, że ciężką pracą można dojść do wyników – mówił po październikowym pojedynku.
Kiedy Szymajda nabierze sił, to pewnie znowu wejdzie do ringu. Rywalem najprawdopodobniej będzie Cadena. Nieważne gdzie ten pojedynek się odbędzie, ale hala pełna kibiców jest gwarantowana.