

Marcin Pendowski to gitarzysta basowy o niezwykłej technice. Od 25 lat współtworzy brzmienie najciekawszych projektów na polskiej scenie. 11 czerwca zagra w Lublinie. A już teraz opowiada nam o muzyce, tworzeniu i o „graniu na komunobasach”.

Jesteś jednym z najbardziej szanowanych i popularnych polskich gitarzystów basowych. Jak wyglądała twoja droga na szczyt?
– Dziękuję za słowa uznania. To efekt długotrwałej pracy, w tym grania z najlepszymi możliwymi artystami, jacy są na rynku muzycznym. Do tego bardzo ważne jest nieustanne uczenie się, oraz rozwój wewnętrzny. To, że kiedyś nauczyłem się grać i nagrałem trochę muzyki nie oznacza, że już spocząłem na laurach. Codziennie ćwiczę grę na basie.
Gra na basie to nie jedyne twoje zainteresowanie?
– Rozwijam się również w innych dziedzinach sztuki, na przykład gram na kontrabasie, gitarze, klawiszach, basie bezprogowym, uczę się miksowania, masteringu, aranżacji na duże składy (big-bandowe), kręcę materiały video, a potem je obrabiam, potrafię tworzyć klipy itp.
Popularność pomaga w życiu zawodowym?
– No pewnie. Jest mi łatwiej zorganizować koncert, wystąpić na festiwalu. Dzięki temu jestem też częściej zapraszany do studia, jako muzyk sesyjny. Przykładem tego jest choćby moja działalność z Fiszem i Tworzywem Sztucznym, gdzie kreowałem swoje partie basowe. Dobry warsztat, swoje brzmienie i dobra muzykalność powoduje, że jest się cenionym, a dzięki temu pożądanym przez innych artystów. No ale chyba najważniejsze – musisz dać się lubić, ludzie muszę dobrze się z tobą czuć. Trzeba być po prostu dobrym człowiekiem.
Pendofsky to twój pseudonim artystyczny. Jaka jest jego geneza?
– Pendofsky to najzwyczajniej gra słów od ang. Pend- of- Sky, czyli pęd niebios, dążenie do doskonałości. Nie ukrywam, że to mi się spodobało i tak już zostało. Pod tym pseudonimem nagrałem trzy płyty, i pod tym pseudonimem funkcjonuję na polskim rynku muzycznym.
Wasz debiut został obsypany nagrodami, m.in. nagrodą Mateusza przyznawaną przez radiową Trójkę, w kategorii debiut jazzowy.
– Tak było. Drugi album miał nominacje do pięciu Fryderyków (płyta „Gumolit” – przyp. aut.). Nagraliśmy ją z gościnnym udziałem Tomka Organka i Raya Ceballo z Buena Vista Social Club. Niestety: wszystko przerwał ten nieszczęśliwy wypadek.
Chciałem cię zapytać o twoje gitary basowe ponieważ jesteś znany jako miłośnik stylu vintage. Do produkcji nagrań, jak również na koncertach grasz na instrumentach, które pamiętają czasy PRL. Dlaczego?
– Tak to prawda. Byłem kiedyś testerem gitar basowych, co można zobaczyć na moim kanale YT. Przetestowałem ponad 250 „basówek” i basowego sprzętu. I zauważyłem, że w pewnym kontekście, te wyszydzane, wyśmiewane Jolany brzmią po prostu – dla mnie – najlepiej. W przypadku muzyki, którą gram są nie do zastąpienia. Ich brzmienie można usłyszeć na płytach Fisza, Moniki Borzym, Pendofsky, czy Albo Inaczej.
Jesteś jedyny, który gra na takim sprzęcie.
– Tak i wcale się tego nie wstydzę. Pamiętam, że kiedyś granie na Jolanach uważano za obciachowe. Wszyscy chcieli grać na Fenderach, Rickenbackerach i innych. Proszę mi uwierzyć, że te stare, wyśmiewane i pogardzane instrumenty brzmią tak, że na żadnym innym – markowym, drogim, klasowym – instrumencie nie osiągniesz takiego brzmienia. Miałem kiedyś bas marki „Fodera”, która kosztowała 40 tys. zł. Fajnie się grało, ale brzmiała po prostu nowocześnie, trochę jak jazz bass na sterydach, i jak każdy inny drogi instrument, a ja takiego brzmienia nie potrzebowałem.
Stronisz od nowinek?
– Jest konsumpcjonizm, wszyscy dzisiaj mają drogie instrumenty, nie robi to na nikim wrażenia. Nie chciałbym być źle zrozumiany, to nie jest tak, że ja gram tylko na starych, komunistycznych gitarach. Gram też na markowych, drogich instrumentach, potrafię znaleźć w każdym coś atrakcyjnego, pasującego do reszty muzyki. Nie odciąłem się definitywnie od nowinek. Ale jednak najczęściej na płytach Pendofsky gram na komunobasach.
Ile masz gitar w kolekcji?
– W tej chwili mam ze 20 gitar, w tym – jak wspomniałem – komunobasówki i inne, na przykład: Fender Jazz Bass Deluxe 5, Pięknie brzmiący fretless Stradi Pendox Bass, no i całą serię Jolan, łącznie z 6 strunową Jolaną Tornado. Mam Alko bas, i parę Defili, najbardziej jednak lubię Jolanę Diamant Bass. Mam instrument Musicman Sabre z lat 80 tych z dwoma humbackerami, na takim samym grał Flea z Red Hot Chilli Peppers na płycie Blood Sugar. Fajny!
Gitara basowa była twoim pierwszym instrumentem?
– Moim pierwszym instrumentem w szkole muzycznej był akordeon, potem w szkole muzycznej II stopnia była perkusja. Dopiero w czasach liceum sięgnąłem po gitarę basową, którą kupiłem wtedy za jakieś 20 zł. Poskładałem ją w domu ponieważ była w częściach i od razu bardzo mi się spodobało. Potem szkoliłem się na basie na wydziale Jazzu w UZ w klasie znakomitego Jacka Niedzieli.
Czy ta moda na styl vintage przekłada się na proces nagraniowy twojej muzyki?
– Naturalnie. Moją muzykę nagrywam głównie na 16-śladowy magnetofon szpulowy Studer w Tonn Studio na setkę. Nagrywano tak muzykę w latach 60 i 70 tych. Magnetofon był wtedy podstawowym narzędziem do rejestracji w każdym studiu nagraniowym. Dzięki temu, oraz analogowemu stołowi i innym elementom, powstaje niepowtarzalne, analogowe i dobrze nasaturowane brzmienie, o które mi chodzi. Ponadto część traków nagrywam u siebie w studio – pojedyncze sola, np. trąbki z tłumikiem, czy gitary. Na „Kuratorium” dodatkowo nagrałem w „Dobrym Tone Studio” – 12 osobową sekcję dętą, także na setkę. Brzmienie takiej masy dętek robi doskonałą robotę w tej muzyce. Używamy także prawdziwych „instrumentów” z epoki, jak np. Hammond L100 z głośnikiem Leslie 960, czy starych pieców gitarowych, np. Vox AC 30. Nie da się tego zstąpić pluginami.
Co cię inspiruje jako instrumentalistę i kompozytora?
– Słucham bardzo dużo, różnorodnej muzyki, a moja autorska muzyka jest komentarzem do tego, co widzę na co dzień za oknem. Poniekąd czuję się trochę jak naukowiec, który opisuje świat, tylko on to robi przy pomocy naukowych wzorów, a ja przy pomocy kilku prostych dźwięków. Inspiruje mnie styl w muzyce taki jak: Jazz Rock, Funk, Blues czy Afrobeat np. The Meters, Roce Royce, The Budos Band, Charles Bradley czy wszystko ze stajni Daptones. Ci wszyscy artyści nagrywali na taśmę, na setkę, razem. I dlatego to tak wspaniale brzmi. Nie bez powodu w odniesieniu do muzyki lat 60-70 tych XX wieku używano określenia „Golden Era”. Lubię to brzmienie.
Znany jesteś z wielu zainteresowań. Jedną z nich są motocykle. W 2021 omal nie przypłaciłeś za to życiem. Pamiętasz okoliczności wypadku?
– To nie tyle pasja mnie do tego doprowadziła, co nieuwaga kierowcy, który to zrobił. Pamiętam, że jechałem wtedy na próbę do Nataszy Urbańskiej z basówką na plecach, na motocyklu Ducati. W pewnym momencie przy ul. Puławskiej w Warszawie drogę zajechał mi młody kierowca. Stało się to nagle i nie byłem w stanie nic zrobić. Skończyło to się rocznym pobytem w szpitalu. Przeszedłem z 10 operacji w tym rekonstrukcja obu oczodołów, w głowie mam 12 blach, poskładaną miednicę. Niedawno wyjęto mi druty z barku i kciuka. Miałem obrzęki na płatach czołowych i skroniowych, byłem w śpiączce. Istniało wielkie prawdopodobieństwo wymiksowania się z tego świata, ale na szczęście jakoś się udało to wymeldowanie odłożyć na później. Oczywiście: mam ubytki na zdrowiu, nie jestem tak sprawny jak kiedyś. Nie klanguje (granie kciukiem) na basie tak dobrze. Pomyślałem, że może Pan Bóg, nie chciał, żebym nie grał klangiem na basie, dlatego połamał mi kciuka ( śmiech). Ale żyję. Dlatego jestem szczęśliwy, że znów mogę robić to co kocham.
O czym pomyślałeś, gdy obudziłeś się ze śpiączki?
– Cieszyłem się, że nie jechałem wtedy z dziećmi na motocyklu. Mam w kolekcji motocykle, które mają 80-90 lat. Remontuję je, bardzo to lubię. Często na nich jeździłem z moimi dzieciakami, kręcąc materiały video na mój kanał Pendofsky Garage. Dlatego byłem szczęśliwy, że żadnego z nich ze sobą wtedy nie wiozłem, bo gdyby któremuś coś się stało, to chyba bym tego nie przeżył.
Czego to całe doświadczenie cię nauczyło?
– Zadowolenia z każdego dnia i trzymania dobrych relacji z bliskimi. Miłości do najbliższych i rodziny i nie odkładanie niczego na jutro, i myślenia, że jutro będzie lepiej. Otóż nie, to dzisiaj ma być to „najlepiej”.
A pamiętasz swój pierwszy koncert po wypadku?
– Oczywiście, to był koncert z Fiszem. Bardzo to wtedy przeżywałem, a dodatkowo dziwnie się czułem, nie do końca sprawny.
Jacy muzycy mieli wpływ na twoją muzyczną tożsamość?
– Moim pierwszym mistrzem był Andrzej Kowalski, który grał na akordeonie wspaniale – wiesz, prawa, lewa ręka, z tym swoim akompaniamentem – nie miałem pojęcia, że tak można skoordynować ręce. Tak mi się to spodobało, że postanowiłem zostać jego uczniem, i tak się stało, miałem wtedy z 9 lat. Jak sięgnąłem po bas, to zacząłem odkrywać gwiazdy gitary basowej czyli: Marcusa Millera, Jaco Pastoriusa, Stanleya Clarka, Johna Patittiuci, Pilichowskiego, Krzysia Ścierańskiego, Victora Wootena, Richard Bona, Matta Garissona. Ale od pewnego czasu nie słucham żadnych basistów, staram się podążać swoją drogą, i nie chce być pod wpływem ich silnych osobowości.
Nad czym teraz pracujesz?
– Przede wszystkim nad promocją winylowej wersji mojej ostatniej płyty „Kuratorium”, którą w całości zagram 11 czerwca w Klubie Muzycznym CSK w Lublinie, na który bardzo zapraszam. Tym bardziej, że wydarzenie to będzie poprzedzone filmem dokumentalnym o moim zespole.
Oto chciałem spytać, bo lubelski koncert będzie trochę nietypowy. Oprócz części stricte muzycznej będzie część filmowa. Czy możesz uchylić rąbka tajemnicy?
– Będzie to film o nas, film w którym poznajemy historię zespołu Pendofsky. Pokażemy kulisy nagrywania i powstawania płyty „Kuratorium”. Ten zespół istnieje ponad 10 lat, jesteśmy i gramy razem, także w różnych formacjach, od bardzo dawna. To grupa przyjaciół i bardzo interesujących osobowości. Będą przeróżne gagi i anegdoty, których nie opublikowaliśmy przedtem. Początkowo miało to być parę shortów, które miały nam promować nadchodzącą płytę, ale pomyślałem, że nagram jeszcze wypowiedzi chłopaków – dla urozmaicenia.
Wiesz, ta płyta była nagrana po moim wypadku, wszyscy to przeżywaliśmy bardzo. No i potem pomyślałem, że warto zaprosić ludzi znających się na sztuce, ale z drugiej strony barykady, czyli krytyków i dziennikarzy muzycznych. No i to duża sprawa się zrobiła z tego. To jest mój debiut jeśli chodzi o filmy dokumentalne na dużym ekranie, przeżywam to mocno. Miało powstać parę rolek na socjalmedia, a powstał z tego pełnometrażowy film dokumentalny. No nic, do zobaczenie na koncercie 11 czerwca w CSK i dziękuję za rozmowę!
