Według starej żydowskiej legendy człowiek przed przyjściem na świat przebywa w raju. Zanim jednak się urodzi, dostaje prztyczka w nos, aby zapomniał o ogrodach Edenu. Być może pewnemu małemu chłopcu, o imieniu Marc, udało się pod powiekami przemycić na świat to, co widział w raju. I to właśnie, co z raju zapamiętał, na wystawie w Lublinie od jutra będzie można zobaczyć...
Marc Chagall to jeden z największych artystów ubiegłego stulecia, klasyk sztuki nowoczesnej, najradośniejszy i najbardziej zrozumiały spośród wielkich malarzy XX wieku. Żył długo – 97 lat. Zarówno wiekiem, jak i wszechstronnością nie dorównał mu żaden inny artysta, nawet Picasso i Dali. Zmarł w 1985 r., do ostatniego dnia czynny i twórczy.
Urodził się 7 lipca 1887 r na przedmieściu Witebska. Był pierwszym z dziewięciorga dzieci chasydzkich Żydów. Jego ojciec był pomocnikiem u handlarza śledzi, matka, córka właściciela rzeźni, prowadziła sklep. Magiczna atmosfera szabasowych wieczorów, gdy rodzina gromadziła się przy stole, a ojciec intonował modlitwę – będzie odbijać się w obrazach Chagalla.
W obrazach będzie odbijał się także witebski pejzaż: drewniane domki, stare bramy, kościółek, młyn, parkany, procesje na wzgórkach oraz wtopieni weń ludzie: przechodnie, woziwody, weselni muzykanci, wiecznie pijany woźnica czy wreszcie dziadek, kantor w synagodze, który lubił siadać na dachu i zajadać marchewkę.
Chciał być skrzypkiem, poetą, malarzem
Najpierw, przez 8 lat, studiował biblię. Wieczorami uczył się grać na skrzypcach, był pomocnikiem kantora w synagodze, chciał zapisać się do konserwatorium, być tancerzem i poetą. Wbrew stanowisku matki wybrał naukę rysunku i malarstwa w Witebsku, potem w Petersburgu.
W 1910 r. wyjechał do Paryża. Wtedy nadał swojemu nazwisku francuską pisownię (wcześniej: Mosze Segał). Uczęszczał do dwóch akademii na Montparnasie, zamieszkał w legendarnym „Ulu”, drewnianej rotundzie, mieszczącej 140 pracowni, gdzie powstawały najgłośniejsze prace twórców „Ecole de Paris”.
Żył biednie, w pracowni miał ogromny bałagan. Malował na obrusach, prześcieradłach, koszulach. Nie dbał o swój wygląd. Kiedy goście chcieli wejść do jego pracowni, musieli czekać aż się ubierze, bo malował nago.
Wojna
W przededniu pierwszej wojny światowej wyjechał do Berlina, by zobaczyć wystawę swoich prac. Wybuch wojny zastał go w Witebsku, gdzie przyjechał, by wziąć ślub z Bellą, muzą i ukochaną modelką.
Wówczas powstały „Urodziny”, jeden z najpiękniejszych obrazów, w którym zaklął całą miłość do Belli. Na obrazie żona odrywa się od ziemi, pokonując siłę grawitacji. On sam dokonuje akrobatycznych sztuczek, by pocałować Bellę.
W stronę Biblii
W 1924 r. odbyła się jego pierwsza wielka retrospektywna wystawa w Paryżu. Później obrazy pokazano w Nowym Jorku. Stał się sławny i bogaty. W latach 30. pojawiły się w jego pracach tematy religijne. W 1930 r. Vollard zamówił u niego ilustracje do Biblii. Do Biblii artysta powracał wielokrotnie – na lubelskiej wystawie pokazane są najlepsze prace z kolejnych cykli.
W maju 1941 roku wypłynął do Ameryki, zabierając na statek cały dorobek artystyczny. W jego obrazach dominował melancholijny ton i sceny Ukrzyżowania. Przeżycia związane z holocaustem pogłębiło cierpienia z powodu choroby, potem śmierci ukochanej Belli. Przez długi czas nie wziął pędzla do ręki.
Malował do końca swych dni
W 1948 r. wrócił do Francji razem z poznaną w 1945 r. malarką Virginią Haggard i ich synem Dawidem.
W 1952 r. poznał ostatnią, wielką miłość swojego życia, Walentynę Brodsky. Kiedy Bóg wezwał go do siebie, ciągle jeszcze aktywnego twórczo, miał 98 lat. Śmierć obeszła się z nim łagodnie – odszedł podczas snu.
W ogrodach Edenu
W swoich obrazach opowiadał pełne cudowności historie, na wskroś przesiąknięte magią Witebska i Biblii. Kochał życie, kochał świat, w którym żył. Jego malarstwo jest świadectwem szczęść i nieszczęść człowieka płynących w potężnym strumieniu życia. Wciąż zwracał się w stronę miłości, wielbił rzeczy, zwierzęta, jakby malowaniem pragnął okupić ludzkie szczęście i zapisać go kolorem w obrazach.
Kiedy wiec staniecie przed cudownym światem Edenu, prezentowanym na lubelskiej wystawie, zamieńcie się w słuch.
Może właśnie teraz Chagall stanął na skraju nieba i patrzy stamtąd na ziemię. Może się zdarzyć, że zagubi mu się granica pomiędzy niebem a ziemią – i zejdzie pomiędzy nas. Niezauważony, przysiądzie na dachu zamkowej kaplicy, by szeptać o tajemnicy ludzkiego szczęścia, które polega na tym, by każdego ranka budzić się do życia na nowo. Tak, by każdy dzień był dla człowieka pierwszy. Każda pomarańcza najsłodsza, każda kobieta najpiękniejsza, bo liczy się tylko ten czas, który jest teraz. A najważniejszym zadaniem jest czynienie drugiego człowieka szczęśliwym...