Rozmowa z Louisem „Sweet Lou” Dunbarem, trenerem koszykarzy Harlem Globetrotters
- Jak długo pracuje pan z Harlem Globetrotters?
– Jestem z nimi już od 43 lat.
- Ile krajów pan z nimi zwiedził?
– Trudne pytanie, ale na pewno ponad 90. To już moja trzecia wizyta w Polsce.
- Jak podoba się panu nasz kraj?
– Polska naprawdę dobrze nas przyjęła. Myślałem, że będzie chłodniej, ale wszystko jest w porządku. Jedzenie i ludzie również są wspaniali.
- Ta grupa bardziej stawia na koszykówkę, czy na zrobienie przedstawienia?
– Jesteśmy największym koszykarskim show na świecie. Ważne są dla nas obie te rzeczy. Bawimy całe rodziny i gramy przy tym w koszykówkę.
- Co się zmienia w tych koszykarskich przedstawieniach, które robicie?
– Dostosowujemy się do miejsca, w którym jesteśmy. Zawsze mówimy w danym języku, bo ludzie to uwielbiają. Staramy się także cały czas pokazywać nowe rzeczy. O ile dobrze pamiętam, to po raz ostatni byłem w Polsce w 1998 roku. Od tamtego czasu Harlem Globetrotters to zupełnie co innego. Są też takie elementy, które robimy zawsze – polewamy siebie i ludzi wodą, wyciągamy panie z widowni (śmiech).
- Jak pan zapamiętał Polskę ze swojej ostatniej wizyty?
– Dla mnie to było coś zupełnie innego. Byłem w Warszawie i widziałem wiele ciekawych rzeczy. To ja byłem wtedy, jak „Big Easy” (Nathaniel Lofton – dop. red.) teraz i rozmawiałem z publicznością podczas występów. Zawsze było nam tu dobrze – ludzie nam kibicowali i świetnie się bawiliśmy.
- Każdy w ekipie ma określoną rolę?
– Jesteśmy grupą specjalistów. Mamy dunkerów, zawodników, którzy świetnie dryblują i rzucają. Są też osoby, które prowadzą całe show, takie które najwięcej tańczą i rozbawiają publiczność.