ROZMOWA Z Markiem Motyką, trenerem Hetmana Zamość
- Na początek w roli trenera Hetmana Zamość zanotował pan w lidze pięć zwycięstw z rzędu. Ostatnio trochę się jednak zatrzymaliście. Zwłaszcza w Pucharze Polski z Tomasovią...
– Puchar to była wpadka, bo sami strzeliliśmy sobie bramki. Dwa karne i samobój, zupełnie nie udał nam się ten mecz. Woleliśmy się skupić na lidze, bo w przypadku porażki z Lublinianką już stracilibyśmy szanse na awans. Chociaż i tak były one bardzo małe. Chełmianka jest już praktycznie nie do dogonienia.
- Mecz w Lublinie też nie był jednak specjalnie udany...
– Powiem szczerze, że Lublinianka zaskoczyła mnie na plus. Do przerwy siły ofensywnej nie było żadnej z naszej strony. Mieliśmy szczęście, że było 0:0. Pomógł nam też bramkarz, bo rywale mieli cztery, pięć stuprocentowych sytuacji. Czasami jednak tak jest, że przeciwnik napiera, napiera, idzie jedna kontra i pada gol dla drugiej drużyny. Tak mogło być w Lublinie. Przy okazji sprawdzaliśmy jednak innych piłkarzy, którzy zastąpili liderów czyli Damiana Kupisza i Szymona Soleckiego. Zagraliśmy też na zero z tyłu, a to zawsze powód do radości.
- O co gracie w tych ostatnich kolejkach?
– Przede wszystkim o to, żeby dobrze poznać zespół. Już pewne rzeczy wpoić chłopakom, a do tego dobrać odpowiednich ludzi na kolejny sezon. Nie ukrywam, że będziemy chcieli się wzmocnić i już konkretnie powalczyć o ten awans do III ligi.
- Zanosi się na duże zmiany w lecie?
– Jeszcze zobaczymy. Budżet nie jest z gumy i mamy określone możliwości. Wszystko wskazuje na to, że będziemy mieli jednak problem z młodzieżowcami. Kilku chłopaków przymierza się do wyjazdu na studia i będziemy musieli ich zastąpić. Dlatego rozglądamy się już za nowymi piłkarzami. Musimy się wzmocnić, bo strata punktowa świadczy o tym, że drużyna nie podoła w walce o awans. Ze względu na finanse nie szukamy jednak gwiazd, czy zgranych ligowców, tylko raczej młodych zawodników, głodnych piłki.
- Nie będzie trudno zatrzymać w zespole Damiana Kupisza i Filipa Drozda. Zwłaszcza ten pierwszy rozgrywa świetną rundę...
– Myślę, że Damian z nami zostanie. To chłopak, który polubił Zamość. Kibice też go polubili. Strzela bramki, jest bardzo waleczny i sporo dla nas znaczy. To pokazał chociażby mecz z Lublinianką, bo bardzo go brakowało. Nasza siła ognia była praktycznie zerwoa.
- Mówi pan, że Kupisz polubił Zamość, a jak jest z panem?
– Ja również, bo to miasto polubiło mnie. Byłem tu w latach 90-tych piłkarzem i bardzo mile wspominam ten okres. Awansowaliśmy wtedy do II ligi. Na stadionie pojawiało się sześć-osiem tysięcy ludzi. Teraz sytuacja jest inna, bo kibiców na naszych meczach jest zdecydowanie mniej. Miasto jest jednak piękne, ludzie przypomnieli sobie o mnie i chcą, żebym pomógł. Raz udało mi się tutaj zostawić po sobie dobre wspomnienia i mam nadzieję, że teraz będzie podobnie.
- Czyli plany są długofalowe?
– Na pewno tak. Pierwszy krok to awans do III ligi. Ten cel chcielibyśmy osiągnąć swoimi chłopakami. I oczywiście napędzić większą liczbę kibiców na nasz stadion. To wielki obiekt, ale na razie pusty.
- Ma pan na koncie prawie 400 występów w ekstraklasie, osiem meczów w reprezentacji Polski. A tymczasem większość kibiców oprócz Wisły Kraków kojarzy pana z „szarańczą”. Skąd to w ogóle się wzięło?
– To rozegranie stałego fragmentu gry, które wychwyciłem z ligi hiszpańskiej. Troszkę to wszystko zmodyfikowałem. Ja lubię stałe fragmenty, można nawet powiedzieć, że to jest mój konik. Ale żeby taką „szarańczę” wykonać to trzeba mieć kilku wysokich chłopów. Ja na razie mam w zespole niższych zawodników i muszę inaczej kombinować. Kiedyś nawet denerwowałem się, że ludzie bardziej kojarzą mnie przede wszystkim z powodu „szarańczy”. W Garbarni powiedziałem sobie nie, nie będziemy tego grali. W pewnym momencie usłyszałem jednak od kibiców „Motyka, kiedy będzie wreszcie ta szarańcza?”. Jakoś to do mnie przylgnęło i już się nie obrażam. Na pewno w Hetmanie kiedyś to jeszcze pokażemy, ale muszę mieć do tego odpowiednich ludzi.