Bombardowania, miłość i lata tęsknoty zakończone tragiczną śmiercią. Sierżant-pilot Kazimierz Sobczak to zapomniany bohater z pokolenia Kolumbów. Lublinianin, chłopak zza Cukrowni, który marzył o lataniu
Lawendowy Dworek, ulice Włościańska, Dzierżawna - dziś nieco zapomniane okolice za Cukrownią Lublin. Przed wojną pełne życia, sąsiadów, poczucia wspólnoty ludzkiej i zwykłej biedy.
- W takich warunkach wychował się mój wuj Kazimierz Sobczak - mówi Jan Kazimierz Zuch (rocznik 1946). - To był brat mojej mamy, od zawsze obecny w rodzinnych legendach. Nie było świąt czy spotkań bez wspominania wuja. I pewnie tak by było do końca mojego świata, gdyby nie wnuczka. To ona zdopingowała mnie, abym na nowo odkrył historię wuja Kazimierza. Wnuczka kocha samoloty i zobaczyła pamiątki rodzinne. Chciała wiedzieć więcej o rodzinnej legendzie. Nigdy nie widziałem go na oczy, ale wiem że to mój obowiązek.
Na skraju Starego Gaju
Cukrownia Lublin ruszyła w 1895 roku. Dziś pozostało tylko część zabudowań i wspomnienia. - Ojciec był elektrykiem. Przyjechał do Lublina z Warszawy, do pracy w cukrowni. Opowiadała mi babcia, że Stary Gaj zaczynał się przed Bystrzycą. Wuj urodził się 9 marca 1912 r. w Lublinie. Po nim dostałem drugie imię - opowiada Jan Zuch.
Po ukończeniu szóstej klasy gimnazjum Kazimierz Sobczak poszedł do Mechanicznej Szkole Rzemieślniczej. Lubił lotnictwo. W przedwojennym Lublinie mógł nasycić oczy samolotami, bo niemal w sąsiedztwie działały Zakłady Mechaniczne E. Plage i T. Laśkiewicz - pierwsza polska wytwórnia lotnicza.
Do wojska trafił 29 listopada 1932; do 6. Pułku Lotniczego we Lwowie. W pułku przeszedł wstępny kurs pilotowania samolotu. Dowódcy skierowali go do Grudziądza, gdzie w 1934 ukończył wyższy kurs pilotażu.
Z Grudziądza dostał przydział do 64. Eskadry Liniowej. Latał na samolotach Breguet XIX. - W sierpniu 1936 brał udział w koncentracji lotnictwa w Warszawie i paradzie powietrznej. Latem 1937 zużyte francuskie Breguety wymieniono na polskie PZL-23 Karaś, a formację przemianowano na 64. Eskadrę Bombową - dodaje Jan Zuch. W Eskadrze było 10 Karasi, jeden Fokker i dwa RWD-8. Eskadra stacjonowała w Lwowie.
Jeden lot, dwa ostrzały i ślub
Na tydzień przed wybuchem wojny w eskadrze przeprowadzono mobilizację, zmieniając też numerację na 4. Eskadrę Bombową. Atmosfera gęstniała, piloci już wiedzieli że wojny nie można uniknąć.
26 sierpnia personel techniczny eskadry opuścił Lwów. Eskadrę przegrupowano na północny skraj Lubelszczyzny. W ostatnim dniu sierpnia eskadra zameldowała się na lotnisku polowym Nosów koło Białej Podlaskiej. - Drugiego dnia wojny eskadra wystartowała do pierwszego lotu bojowego, z zadaniem zbombardowania kolumny pancernej wroga na szosie Częstochowa-Kłobuck. Z wyprawy nie wróciła załoga por. obserwatora Michał Brzeski, plut. pil. Kazimierz Sobczak i kpr. strz. Franciszek Okoński. - W rejonie Herbowa w Karasia pilotowanego przez wujka trafił pocisk niemieckiej obrony przeciwlotniczej. Wybuch rozerwał zbiornik oleju, a odłamki raniły w brzuch por. Brzeskiego - opowiada Jan Zuch.
Chwilę potem nisko lecący samolot został omyłkowo ostrzelany z pozycji zajmowanych przez oddziały polskie. Te pociski zabiły por. Brzeskiego, a raniły też pilota i strzelca. - Wuj ostatkiem sił sprowadził Karasia na ziemię. Posadził samolot na polach wsi Kiedrzyn, około trzy i pół kilometra od wieży Jasnej Góry. Polscy żołnierze opatrzyli rannych i pochowali por. Brzeskiego - opowiada Jan Zuch. - Takie informacje udało się ustalić dzięki pomocy red. Tadeusza Chwałczyka ze Świdnika.
Plut. Sobczak i kpr. Okoński zostali uznani za zaginionych.
- Wujek był ranny. Po zestrzeleniu próbował dostać się przez Lublin do jednostki we Lwowie. U nas za cukrownią przeżył drugi nalot na Lublin. Leżał z gorączką, gdy nadleciały niemieckie bombowce. Mama opowiadała, że krzyczał, abyśmy uciekali jak najdalej od domów - mówi Jan Zuch. Kilka dni później jego stan poprawił się. Musiał wracać do eskadry.
W drodze do jednostki wstąpił do Lwowa, gdzie 10 września wziął ślub z Janiną Mitlener, swoją wielką miłością. 11 września wrócił do eskadry. Tu był ich jeden dzień małżeństwa. - Nigdy później już nie zobaczyli się - dodaje Jan Zuch.
Tułaczka
Po zniszczeniu przez Niemców na lotnisku Hutniki ostatnich Karasi, personel eskadry 18 września przekroczył w Kutach granicę z Rumunią. Lotnicy byli najcenniejszym żołnierzami. Ewakuacyjnym szlakiem z innymi polskimi lotnikami plut. pil. Sobczak dotarł do Francji. W maju 1940 po raz kolejny poczuł smak klęski. Wielka Francja poddała się. Pilot Sobczak znowu musiał uciekać. Została tylko Wielka Brytania.
Anglicy wiedzieli, że wojna rozegra się w powietrzu. Spodziewali się ataku Luftwaffe, dlatego szybko wyłuskali polskich pilotów i rozpoczęli przeszkolenie na angielskie samoloty. Po ukończeniu szkolenia na sprzęcie brytyjskim, otrzymał przydział do 300. Dywizjonu Bombowego wyposażonego już wtedy w dwusilnikowe samoloty Vickers Wellington. Jak wszystkie „dyony” bombowe był w dyspozycji RAF Bomber Command i do głównych jego zadań należały nocne naloty na wybrane cele strategiczne, zarówno w krajach okupowanych Europy zachodniej, jak i na rdzennych terenach III Rzeszy.
Wieczorem, 7 listopada 1941, wystartował z lotniska Hemswell na bombardowanie rejonu Mannheim. Według angielskiej nomenklatury dowódcą załogi był zawsze pilot, bez względu na stopnie pozostałych lotników. Tej nocy w lot nad Niemcy polecieli w składzie: por. nawig. Piotr Kowalski, sierżanci piloci Kazimierz Sobczak i Brunon Biliński, sierż. radiotelegrafista Jerzy Budzyński oraz strzelcy por. Zbigniew Groyecki i sierż. Stanisław Konarzewski. Po osiągnięciu celu i zrzuceniu bomb ich samolot, oznaczony kodem BH-U wszedł na kurs powrotny do bazy. Niestety: wkrótce potem został ostrzelany przez nocnego myśliwca.
Samolot miał poważne uszkodzenia. Nadludzkim wysiłkiem Kazimierz Sobczak sprowadził maszynę na ziemię. Lądował na terytorium Francji. Ciężko ranny Sobczak, z wybitym barkiem i wstrząsem mózgu, trafił do niewoli. W ręce Niemców wpadli także Biliński, Konarzewski i por. Kowalski. Niewoli uniknęli ppor. Groyecki i sierż. Budzyński.
Pilot Kazimierz Sobczak trafił do słynnego stalagu Żagań, który był miejscem największym w historii ucieczki jeńców. Na jej kanwie nakręcono film „Wielka Ucieczka” ze wspaniałą rolą Steve McQueena. Dla Sobczaka wojna się skończyła, ale nie tułaczka
Znowu Anglia
Kazimierz Sobczak odzyskał wolność 2 maja 1945. Nie wybrał kraju, choć Żagań dziś jest w Polsce. Po powrocie do Anglii został wcielony do 301 Dywizjonu Bombowego. W 1946 został zdemobilizowany z Wojska Polskiego.
- Wiem, że wuj poważnie myślał o powrocie do kraju. Jednak nie zdecydował się na ten krok. Podjął służbę w 617 Squadron RAF, na lotnisku Binbrook. W stopniu sierżanta został pilotem ciężkiego, czterosilnikowego bombowca Avro Lincoln B2 - opowiada Jan Zuch.
- Nigdy jednak nie zapomniał o żonie Janinie. Tęsknił bardzo. Z Żagania pisał do niej listy, z nadzieją że po wojnie wróci do ukochanej. Ciocia Janina po wojnie przeniosła się na Dolny Śląsk, do Lądka Zdroju. Wuj wysłał po nią kuriera, aby przeprowadził Janinę przez zieloną granicę i dalej do Anglii. Niestety, kurier wpadł i akcja spaliła na panewce - opowiada Jan Zuch. - Żona wuja została moją mamą chrzestną.
Po raz ostatni usiadł za sterami 18 stycznia 1951. Podczas podchodzenia do lądowania jeden z silników uległ awarii, przyziemił tuż przed progiem pasa, zderzył się z innym samolotem. Zginął na miejscu. Został pochowany z wojskowymi honorami na cmentarzu w Binbrook.
- W tej historii nie mam informacji o służbie w RAF. Wiem, że był na Bliskim Wschodzie. Nie byłem też na grobie wuja. Chciałbym tam pojechać, zapalić lampkę i pomodlić się - kończy Jan Zuch.
Pilot Kazimierz Sobczak jest Kawalerem Orderu Virtuti Militari, Krzyża Walecznych i Krzysza Zasługi.