Rozmowa z Marcinem Gortatem, jedynym polskim koszykarzem w NBA.
- Jak koszykarze z NBA podchodzą do programu Shaquille’a O'Neal’a, który wyszykuje najśmieszniejsze akcje i najdziwniejsze zagrania. Traktujecie to jako zabawę, czy jednak pojawia się dodatkowy stres, że po jakiejś głupiej wpadce Shaq znowu wszystko rozdmucha?
– Zdecydowanie to tylko i wyłącznie zabawa. Z drugiej strony bardzo dobry chwyt marketingowy, bo ktoś zupełnie nieznany może w przeciągu kilku dni być rozpoznawalny. Tak było chociażby z moim klubowym kolegą Otto Porterem, który przyjechał do Lublina. Był wysoko w drafcie do NBA, ale nie odgrywał jeszcze w lidze jakiejś znaczącej roli. Tymczasem po słynnej już akcji w obronie, kiedy nie upilnował swojego obrońcy bardzo dużo się o nim mówiło, a film można było zobaczyć wszędzie w internecie.
- Pan przebywał wtedy na parkiecie...
– Zgadza się. I to właśnie ja krzyczałem do Otto, że zgubił obrońcę. To także ja pomagałem mu później na zasłonie. Zostawiłem swojego zawodnika i próbowałem naprawić jego błąd. Nie wyszło najlepiej, bo później okazało się, że to wszystko była moja wina (śmiech). Ta akcja nie świadczy jednak źle o Otto. Nie jest słaby, czy głupi. Po prostu takie rzeczy się zdarzają. Dodatkowo dzięki temu, że jeszcze nie jest wielką gwiazdą była szansa, żeby przyjechał do Polski. Mógł potrenować z dzieciakami, a one zobaczyły kolejnego koszykarza z NBA. Za kilka lat, jak będzie występował w Meczu Gwiazd na pewno już do nas nie przyjedzie.
- Czy Marcin Gortat nie żałuje trochę, że już wynegocjował nowy kontrakt poprzedniego lata. Wysocy koszykarze zawsze byli dobrze opłacani, ale obecnie zarabiają krocie. Wielkie pieniądze dostali Enes Kanter, Robin Lopez i wielu innych graczy...
– Rzeczywiście jest grupa zawodników, która pewnie nie potrafi zrobić połowy tego, co ja, ale zarabia olbrzymie pieniądze. Wszystko związane jest jednak z prawami do transmisji. Stacje telewizyjne zapłaciły teraz olbrzymie pieniądze za prawa. Wcześniej było to 900 mln dolarów, a teraz aż 2,8 mld dolarów. Dlatego pojawiły się dodatkowe środki dla koszykarzy i nagle sumy kontraktowe bardzo poszły do góry. Ja jednak nie narzekam. Swoją umowę podpisałem i na pewno na waciki mi nie zabraknie (śmiech). Cieszę się także, bo do niedawna, to o moim kontrakcie mówiło się, że jest wysoki. Teraz co najwyżej średni. Nadal jestem jednak całkiem nieźle opłacany.
- Dlaczego obecnie w NBA mamy tylko jednego Polaka?
– Moim zdaniem najważniejszy jest charakter. To kim jesteś i co sobą reprezentujesz. Ja miałem różne przygody z młodymi zawodnikami. Zdarzało mi się, że wieczorem wychodziłem na dyskotekę, ale następnego dnia o 8 rano byłem w pracy. Bo koszykówka, to przecież moja praca. Ja wiele poświęciłem w życiu. Koledzy się bawili, a ja trenowałem. Dzisiaj słyszę jednak, że problemem jest, żeby ćwiczyć dwie, czy trzy godziny dziennie. Ja nie trenuję jeden dzień i nie wiem, co ze sobą zrobić.
- Jak można to zmienić?
– Trzeba dużo rozmawiać z młodymi graczami. Dzisiaj są jednak zupełnie inne czasy. Kiedyś wystarczyło powiedzieć, że będziesz walczył o mistrzostwo, będzie zdobywał puchary. Dzisiaj dzieci interesuje, co tak naprawdę zyskają na tym, że poświecą się dla sportu. Trzeba im jednak mówić, że będą mieli piękny samochód, piękną dziewczynę, czy wielki dom.
- Co panu pomogło dostać się do NBA?
– Myślę, że moja Szkoła Sportowa w Łodzi dała mi najwięcej. Miałem dwie godziny dziennie zajęć z wfu. Dzisiaj rodzice nie rozumieją, jak ważne są te lekcje. Dzieciaki całe dnie spędzają przed komputerem, a jak trzeba pobiec za autobusem 50 m, to dla niektórych pewnie skończyłoby się to zawałem. Mi zdarzało się biegać za autobusem trzy, czy cztery przystanki, a później nie było już nawet sensu do niego wsiadać.
- Szykuje pan jakieś niespodzianki na kolejne Campy Marcina Gortata?
– Rozmawiałem z Robertem Lewandowskim i kto wie, może za rok będą nie tylko treningi z Gortatem, ale i Lewandowskim.