Rozmowa z prof. Michaelem Szporerem, wykładowcą dziennikarstwa University of Maryland
- Zacznę od banału. Dziennikarstwo jest w świecie Zachodu, a Ameryce szczególnie, gwarantem demokracji. To g w a r a n t o w a n i e demokracji odbywa się w warunkach sporu czy konfliktu z władzą wykonawczą. Skala tego sporu lub konfliktu zależy przede wszystkim od tego, w jakim stopniu władza rozumie, że ma służyć ludziom. Nie zawsze to rozumie i wówczas ulega pokusie dyrygowania demokracją czy konkretniej - mediami. Dziennikarze często docierają do wiadomości niewygodnych dla rządu. Opierając się na Pierwszej Poprawce do Konstytucji USA (o wolności słowa i prasy) czesto podejmują decyzję o ich ujawnieniu, bowiem wynika to bezpośrednio z litery tej Poprawki. Nawet nie podając źródeł informacji, za co mogą być nawet sądzeni i skazani.
Gdy dochodzi do reglamentowania przez władzę, co ludziom mówić, kiedy i jak, - dzieje się niedobrze. Myślę, że jest to przypadek konfliktu polskiego ministra obrony z Gazetą Wyborczą.
• Co w Ameryce powinien zrobić dziennikarz, kiedy dostaje wiadomość o śmierci żołnierza, ale nie może się o tym dowiedzieć oficjalnie od rzecznika resortu obrony?
- Powinien zachowywać się jak dziennikarz. Dotrzeć do wszelkich możliwych źródeł, aby powziętą wiadomość zweryfikować. Najlepiej na tzw. scenie wydarzenia. Jeżeli nie jest to możliwe bezpośrednio, poprzez relację innych osób.
• Czy SMS-y innych żołnierzy, którzy widzieli poległego są wiarygodnym źródłem?
- Oczywiście są. Jeżeli jest ich kilka, wiadomo skąd je nadano, z czyich telefonów komórkowych oraz uda się także do nich dodzwonić, trudno kwestionować takie źródło jako bezwartościowe.
• Co ma robić reporter, jeżeli mając z takiego źródła wiadomość nie może dodzwonić się do rzecznika armii?
- Na ogół, w dzisiejszych czasach, a w każdym razie w USA, nie jest to czynność nastręczająca trudności. Gdyby jednak one występowały, a dziennikarz powziął przekonanie, że może chodzić o intencjonalne unikanie kontaktu, powinien podejmować ryzyko i upubliczniać wiedzę, jaką zdobył. Najlepiej akcentując też trudności, jakie napotkał w procesie weryfikacji.
• Czy w Stanach Zjednoczonych można podawać o ofiarach wojennych; poległych czy rannych, nim sama armia nie dotrze do rodzin poległych z tragiczną nowiną?
- O samych ofiarach - tak. W kwestii personaliów, zwyczajowo czeka się, aż zostaną upublicznione przez resort obrony. Następuje to zwykle po poinformowaniu rodziny. Są oczywiście wyjątki, kiedy np. ginie osoba powszechnie znana, są liczni świadkowie śmierci i jest ona szybko zmedializowana. Na przykład, w przypadku zamachu na jakiegoś generała, który zostanie ranny...
• Historia zna jednak przykłady, gdy armia unika informowania z jakichś swoich powodów.
- Owszem. Dzieje się tak najczęściej w przypadku operacji tajnych lub takich, które mają pozostać tajne do jakiegoś czasu. Tak było chociażby w przypadku słynnego desantu w Zatoce Świń na Kubie. Bywa, że mamy do czynienia także do czynienia ze zjawiskiem... masażu informacji. Chodzi o takie podanie informacji, aby służyła ona jakimś celom podającego. Na przykład - w jego ocenie - patriotycznym. Gdy decydentom wydaje się np., że lepiej jest gdy o śmierci prostego żołnierza informuje publicznie wysoki oficjel w stosownej atmosferze, np. konferencji prasowej na ten cel zwołanej. Albo, gdy intencją jest poczekanie z komunikatem do jakiegoś innego wydarzenia, któremu ma on służyć. Masaż informacyjny jest zjawiskiem znanym i dobrze opisanym w dziennikarstwie.
• Jak długo trwa inforomowanie amerykańskich rodzin o poległych w Iraku i jak się to odbywa?
- Dowódca jednostki poległego przekazuje informację do dowództwa regionalnego, a to do Pentagonu. Stamtad informacja przechodzi do jednostki wojskowej lub jednostki rezerwy najbliższej miejsca zamieszkania rodziny. Ona z kolei potwierdza ją zwrotnie z Pentagonem. Następnie do rodziny delegowanych jest przynajmniej dwóch oficerów (rzadziej podoficerów) w mundurach galowych, przy dołożeniu starania, aby jeden z nich był kapelanem. Udają się niezwłocznie ze swą bolesną misją. Mówimy tu o kilku godzinach. Czasem, gdy miejsce zamieszkania rodziny jest odległe o kilkunastu.
• Czy w realiach amerykańskich byłoby możliwe domaganie się od gazety wycofania już podanej informacji o śmierci (nie samym nazwisku!) żołnierza z argumentacją, że nie wolno tego robić dopóki wojsko nie powiadomi rodzinny poległego? Czy możliwy byłby osobisty atak medialny ministra na dziennikarza?
- Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić. Choć może w przypadku tego konkretnego ministra (Aleksandra Szczygło - przyp. DW) jest to nadmierny deficyt wyobraźni.
* PODCZAS PRZYSZŁOROCZNEJ WIZYTY W POLSCE, PROF. MICHAEL SZPORER W BĘDZIE GOŚCIEM KILKU UCZELNI. W LUBLINIE, W WYŻSZEJ SZKOŁY DZIENNIKARSTWA IM. MELCHIORA WAŃKOWICZA POPROWADZI ZAJĘCIA Z POLITYCZNEGO DZIENNIKARSTWA ŚLEDCZEGO ORAZ TAKICH ZJAWISK JAK "SPIN” I "MASAŻ INFORMACJI”.