Fot. dw
ROZMOWA Z Mieczysławem Czwalińskim, prezesem Lubelskiego Związku Zapaśniczego, wiceprezesem Cementu-Gryfa Chełm i Polskiego Związku Zapaśniczego
- Spodziewał się pan, że po nieudanych mistrzostwach świata Kasia Krawczyk tak szybko się pozbiera i w świetnym stylu wywalczy kwalifikację na igrzyska olimpijskie?
– Te mistrzostwa były dziwne. Las Vegas, wielki hotel, wszędzie automaty do gier, kasyna, nie było czuć w ogóle, że to mistrzostwa świata. Żadnej atmosfery. I to odbiło się nie tylko na wyniku Kasi, ale i całej naszej reprezentacji. Sport sam w sobie jest nieprzewidywalny. Jednego dnia można przegrać z kretesem, będąc zupełnie bez formy, żeby drugiego rozbić rywali w pył. Kasia fajnie to ujęła. „Jak wstałam rano, czułam, że to mój dzień” – powiedziała mi po turnieju w Serbii. Ale na tę dyspozycję dnia złożyło się wiele czynników. Przede wszystkim odpowiednio uregulowana waga i świetne przygotowania. Kasia to utytułowana zawodniczka, brązowa medalistka mistrzostw Europy i igrzysk europejskich, wielokrotna medalistka mistrzostw Europy juniorek. Wiedzieliśmy, że stać ją, aby wywalczyć tę kwalifikację, ale nie spodziewaliśmy się, że dokona tego już w pierwszym z trzech turniejów kwalifikacyjnych i to z tak olbrzymią przewagą.
- Na co stać ją w Rio de Janeiro?
– Trzeba podejść do tematu na spokojnie. Pamiętajmy, że w Brazylii wystartuje 16 najlepszych zawodniczek na świecie, w tym trzy poważne kandydatki do złota. Saori Yoshida to fenomen. Zawodniczka, która wygrała wszystkie najważniejsze starty w karierze, nie przegrywając ani jednej walki. Trzy złote medale igrzysk olimpijskich, cztery złote medale igrzysk azjatyckich, 13 złotych medali mistrzostw świata, wszystkie wywalczone rok po roku. Jej pokonanie wydaje się nieprawdopodobne. Jedyną, która tego może dokonać jest najmocniejsza obecnie w Europie Szwedka Sofia Mattsson. Jest jeszcze świetna Amerykanka Helen Maroulis, widziałem ją na treningach w Stanach Zjednoczonych i zrobiła na mnie duże wrażenie. Ale z pozostałymi zawodniczkami Kasia może już spokojnie powalczyć. Przecież tam będzie też Niemka, którą rozbiła w Serbii 10:0. Wszystko będzie zależało od losowania. Kasia to zawodniczka turniejowa, rozkręca się z walki na walkę. Jeżeli na początek dostanie słabszą zawodniczkę, odpowiednio się rozkręci, może powalczyć nawet o medal. Ale ważne będą też inne czynniki, jak regulacja wagi, aklimatyzacja, temperatura, dyspozycja dnia.
- Jak wygląda w tej chwili plan przygotowań do igrzysk?
– Rozpoczęło się już zgrupowanie w Spale. Później w planach jest turniej w Niemczech i bardzo ważny, prestiżowy Poland Open. W związku z tym, że będzie to jedna z ostatnich imprez przed Rio, można spodziewać się, że będzie bardzo mocno obsadzona. Jak rozmawiam z trenerami, wszyscy mówią, że na tym etapie niewiele można już zmienić. Trzeba raczej trzymać formę, którą się szlifowało kilka lat i uważać, żeby niczego nie zepsuć.
- Do tej pory polscy zapaśnicy wywalczyli sześć nominacji. To dużo czy mało?
– Zważając na to, jak ciężko jest zakwalifikować się na igrzyska, jaka jest rywalizacja i jakie są nakłady na zapasy w naszym kraju w porównaniu do państw, z którymi rywalizujemy, uważam, że to dużo. Wolni spisali się wręcz rewelacyjnie, zdobywając aż cztery paszporty olimpijskie. Dziewczyny wywalczyły dwa, tylko klasycy zawiedli. Ale nie wszystko jeszcze stracone.
- Niepokoi szczególnie brak biletów do Rio dla Moniki Michalik, Iwony Matkowskiej i Damiana Janikowskiego, a więc zawodników, którzy byliby kandydatami do medali w Brazylii.
– Janikowski był naszą największą nadzieją wśród klasyków. Był świetnie przygotowany, ale czegoś zabrakło. Z tego co wiem, kolejnej szansy już nie dostanie. Natomiast zarówno Michalik, jak i Matkowska wciąż mogą polecieć do Brazylii. Są w dobrej formie, ostatnio zabrakło im bardzo niewiele.
- Będą miały jeszcze możliwość rehabilitacji?
– Została tylko jedna. Drugi europejski turniej kwalifikacyjny, który zostanie rozegrany 6-8 maja w Turcji. W każdej kategorii wagowej awans wywalczy po trzech mężczyzn i po dwie kobiety. Teoretycznie jest jeszcze szansa, że później można dostać dziką kartę, ale ona jest przyznawana tylko w wyjątkowych przypadkach. Utytułowanym zawodnikom, którzy mieli poważny powód, jak kontuzja, dla którego nie mogli wziąć udział w turniejach kwalifikacyjnych.
- Polacy kiedykolwiek skorzystali z tej furtki?
– W 1996 roku Ryszard Wolny, były trener klasyków, do końca nie był pewien, czy wystartuje na igrzyskach w Atlancie. Dostał dziką kartę i wykorzystał ją, sięgając po złoty medal. Później wielu ekspertów wypowiadało się na ten temat. Większość opinii była taka, że dokonał tego bo walczył bez żadnych obciążeń psychicznych, bez presji, na świeżości i luzie.
- Damian Janikowski mógłby dostać podobną szansę?
– Jako brązowy medalista ostatnich igrzysk olimpijskich teoretycznie tak, ale tylko wtedy, gdyby występy w kwalifikacjach uniemożliwił mu jakiś uraz. A przecież Damian walczył w dwóch, był dobrze przygotowany, lecz niestety sobie nie poradził. Zresztą z tego, co się orientuję, Janikowski zakończył już karierę zapaśniczą i postawił na MMA.
- Zahaczę jeszcze o lokalny rynek. Dlaczego przy tak świetnym szkoleniu młodzieży, gdzie Cement-Gryf Chełm dominuje w całym kraju, a sukcesy osiągają też Suples Kraśnik i inne kluby z regionu, wśród seniorów mamy tylko jedną zawodniczkę liczącą się na świecie?
– Ja bym to trochę odwrócił. Nie „tylko”, ale „aż” jedną. Problemem jest brak odpowiedniego systemu w naszym kraju. Młodzież po maturach często kończy kariery, odchodzi od sportu. Tak dzieje się też w zapasach. Wszystko dlatego, że brakuje nam odpowiednich ośrodków i pieniędzy na stypendia. Za 400 czy 600 złotych nie utrzymamy przecież dorosłego zawodnika, który założył już rodzinę. Wyższe stypendia dostają tylko medaliści turniejów najwyższej rangi. A co z zapleczem? Gdybyśmy zawczasu odpowiednio nie zadbali o Kasię Krawczyk, zapewne zakończyłaby już zapaśniczą karierę.
- Ciężko jest przyciągnąć sponsorów do zapasów?
– Na pewno nie jest to łatwe. Jest zdecydowanie trudniej niż w medialnych sportach zespołowych, drużynach, które lokalnie rozgrywają swoje spotkania. My mamy tylko kilka turniejów u siebie, resztę w innych miastach albo za granicą. Nie narzekamy jednak, bo akurat w Chełmie mamy znakomitego sponsora, który bardzo nam pomaga. Oby taki stan utrzymał się jak najdłużej.
- A czy nie jest tak, że zagrożenie wycofania z igrzysk paradoksalnie zrobiło zapasom dobrze? W końcu zaczęto o nich więcej mówić także w mainstreamowych mediach?
– Też tak uważam. To całe zamieszanie spowodowane było tym że nasza federacja zapaśnicza nie chciała wprowadzić pewnych zmian, których domagał się Międzynarodowy Komitet Olimpijski. To było takie trochę ostrzeżenie. W końcu zrobiono jednak porządek. Zmieniono prezesa, część zasad, nawet tak prozaiczne sprawy, jak kolorystykę.
- Obecnie nie ma już zagrożenia, że zapasy zostaną wycofane z igrzysk?
– W wypadku igrzysk nic nie jest dane raz na zawsze. Możemy powiedzieć, ze na pewno zapasy będą dyscypliną olimpijską w Rio de Janeiro oraz w Tokio. Co będzie później, zobaczymy. Cały czas trzeba mierzyć się z naciskami komercyjnych, niekoniecznie popularnych dyscyplin, za którymi idą jednak duże pieniądze.