ROZMOWA Z Marcinem Sasalem, trenerem Motoru Lublin
- Przed tygodniem zagraliście z Radomiakiem na naturalnej nawierzchni, ze Świtem na sztucznej, a za parę dni wrócicie na główną płytę Areny Lublin, żeby rozpocząć ligę. To chyba nie jest komfortowa sytuacja?
– To nie wszystko, bo pewnie przed pojedynkiem z Podhalem nie będziemy mieli żadnego treningu na normalnej trawie. Nie jest to dla nas idealna sprawa, ale z pogodą nie wygramy. Najważniejsze, że nikt nie złapał kontuzji w tym ostatnim sparingu. Graliśmy w ekstremalnych warunkach, dlatego cieszę się, że wszyscy dotrwali do końca w dobrym zdrowiu.
- W meczu ze Świtem zabrakło przede wszystkim skuteczności, bo mogliście spokojnie wygrać to spotkanie...
– Nie jestem zadowolony. Mieliśmy sporo okazji, często utrzymywaliśmy się przy piłce, ale zdobyliśmy tylko jednego gola. Po powrocie Konrada Nowaka nasza siła w ataku pewnie będzie większa. Nie chcieliśmy ryzykować odnowienia urazu i szykujemy Konrada na ligę. Pewnie nie będzie mógł wystąpić przed 90 minut, ale nad tym jeszcze będziemy się zastanawiali. Mamy jednak różne alternatywy.
- Ma pan dużo znaków zapytania, jeżeli chodzi o jedenastkę na sobotni mecz z Podhalem?
– Po meczu z Radomiakiem byłem bliżej składu na ligę, a w tej chwili zupełnie wróciliśmy do innej rzeczywistości. Niektórzy zawodnicy pokazali się z bardzo dobrej strony, a ci którzy byli faworytami do jedenastki wręcz przeciwnie. W związku z tym będziemy musieli na najbliższych treningach coś z tym zrobić. Na pewno decyzje zapadną inne niż miałbym ten skład wystawić zaraz po sparingu ze Świtem. Znaków zapytania jest naprawdę dużo.
- Także na pozycji bramkarza?
– Oczywiście, bo zarówno Paweł Socha, jak i Andrzej Sobieszczyk popełniają błędy. Chyba trzeba będzie mieć szczęście, żeby wylosować tego, który nie popełni ich w najbliższym meczu.
- Czy jakieś transfery są jeszcze możliwe?
– Wątpliwa sprawa, żeby ktoś do nas dołączył. Na odejścia też się nie zanosi. Na niektórych pozycjach jesteśmy na styku. Dla przykładu przeciwko Świtowi nie mógł zagrać przeziębiony Patryk Słotwiński i od razu nie mamy zmiennika na lewą obronę. Cały mecz musiał zagrać Przemek Szkatuła i spisał się dobrze. Plus można postawić przy jego nazwisku. Kołderka jest naciągnięta maksymalnie i niedobrze byłoby gdyby ktoś pożegnał się z zespołem. Wówczas mielibyśmy braki.
- A sytuacja z Leonidem Otchenaszenko? Jego odejście było raczej niespodziewane...
– Sprawa z Leonem toczyła się tak naprawdę od grudnia. Rozmawialiśmy dość długo o tej rundzie. Potem wszystko było po stronie zawodnika. Prawdę mówiąc sam dowiedziałem się o tym ze strony internetowej Motoru. Jadąc na trening przeczytałem, że odszedł bramkarz. Leon miał się nad wszystkim zastanowić i to była jego decyzja, zresztą pożegnał się ze wszystkimi w sposób profesjonalny. Podziękowaliśmy sobie, bo to nie jest tak, że nic nie wniósł do drużyny. Bronił w ośmiu meczach, z których chyba siedem wygraliśmy. To było ważne. Jesteśmy na pierwszym miejscu w tabeli i to także jego zasługa. Chcieliśmy, żeby u nas został, ale trzeba pamiętać, że mamy trzech bramkarzy. Jeden zawsze musiałby siedzieć na trybunach. W przypadku awansu kontrakt Pawła Sochy zostanie przedłużony. Dopiero przyszedł do nas Andrzej Sobieszczyk. A Leon był tylko wypożyczony. Gdyby na stałe był naszym graczem, to pewnie sytuacja wyglądałaby inaczej. A tak mogłoby się zdarzyć, że ogrywalibyśmy zawodnika dla innego klubu bez możliwości jego zatrzymania. To nie byłaby dobra sytuacja dla Motoru.