ROZMOWA z Robertem Orzechowskim, rozgrywającym Azotów Puławy
- Powrót do Kwidzyna, gdzie grał pan przez kilka sezonów, nie wypadł dobrze. Wyjechał pan z urazem i sprawa wydaje się bardzo poważna.
– Mam spuchniętą kostkę prawej nogi. Okazało się, że naderwane jest więzadło. Noga bardzo boli. Mam problemy z poruszaniem się.
- Mając „nóż na gardle” zdołaliście wygrać 25:24 po dogrywce czwarte spotkanie i doprowadzić rywalizację o brązowy medal do stanu 2-2. Macie mocne nerwy?
– W niedzielę byliśmy zespołem lepszym i nie chodzi mi o poszczególnych zawodników, ale o całą drużynę. Tworzyliśmy i ci którzy grali i ci, którzy nie mogli pomóc, bo kontuzjowani siedzieli na ławce, tak jak ja i Rafał Przybylski, zagrany kolektyw. W hali w Kwidzynie byliśmy sami: 16 zawodników i sztab trenerski oraz prezes i kilku kibiców, przeciwko fanom MMTS. Po sobotniej porażce byliśmy pod ścianą. Zagraliśmy bardzo agresywnie w obronie, dobrze współpracowaliśmy z bramką, wytrzymaliśmy presję i zwyciężyliśmy.
- Swój znaczący wkład w sukces po dogrywce miał bramkarz Vadim Bogdanow, który w końcowych sekundach obronił rzut karny Mateusza Seroki…
– Vadim odbił kilka ważnych piłek. Z tego ciągnęliśmy kontry, co było skuteczną bronią na zmęczonych zawodników z MMTS. Obserwowałem niedzielny mecz i denerwowałem się jeszcze bardziej, niż gdybym grał. Najgorsze było to, że nie mogłem wejść na parkiet i pomóc w walce.
- Rywalizacja o brąz powróciła do Puław. Dotychczasowe mecze z MMTS pokazały, że własna hala niekoniecznie musi być atutem?
– Pamiętajmy, że to są play-off. A rywalizacja na tym poziomie to ogromna gra nerwów. Niedzielny mecz wskazał nam kierunek naszej pracy w przyszłości. Wygraliśmy z Kwidzynem po dogrywce i zrobiliśmy to naszą obroną, twardą, stanowczą i zdecydowaną. My wierzymy w naszych kibiców. Jestem pewien, że hala wypełni się do ostatniego miejsca. Puławska publiczność już wielokrotnie pokazała, że potrafi zrobić „kocioł”. Bardzo liczymy na gorący doping.
- Pamięta pan doskonale piąte spotkanie w 2013 roku, w puławskiej hali MOSiR, w której graliście o brąz właśnie z zespołem z Kwidzyna. Wtedy to rywal był górą, a w jego szeregach pan wystąpił i z pięcioma zdobytymi bramkami miał duży wkład w zwycięstwo 29:28.
– Już kiedy grałem w MMTS ten zespół znany był z tego, że walczy do końca. Pokazaliśmy to trzy lata temu. W środę moi byli koledzy przyjadą po medal. Będą gryźć parkiet, walczyć ile im wystarczy sił. Na pewno będzie ciężko. Mamy jednak tak doświadczonych zawodników, że powinniśmy być górą w końcowym rozrachunku.
- Co zrobić, aby w środę roczna praca zespołu nie poszła na marne?
– Musimy powtórzyć to, czego byliśmy świadkami w niedzielne popołudnie w Kwidzynie. Konsekwencja w obronie, współpraca z bramkarzem i przede wszystkim więcej spokoju w ataku i kontrach. To będzie recepta na przeciwnika.
- Jest mało prawdopodobne, aby pomógł pan w środę kolegom?
– Bardzo bym chciał, tym bardziej, że jest to najważniejszy mecz sezonu. Wszystko wyjaśni się we wtorek wieczorem. Najważniejsze, aby zeszła opuchlizna.