Razem z żoną i półrocznym synem pojechałem dziś na umówioną 1,5 miesiąca wcześniej wizytę w poradni preluksacyjnej w jednej z lubelskich przychodni.
Wizyta zaplanowana była na godz. 7.30, więce w przychodni pojawiliśmy się o 7.20. Rejestracja została otwarta o 7.30, wręczyliśmy skierowanie, dopełniliśmy formalności, czekamy. Po 30 minutach syn zaczyna się niecierpliwić i głośno to wyraża. Lekarza nie ma. Wreszcie o 8.10 podirytowany upewniam się w rejestracji, na którą godzinę jesteśmy zapisani, bo może się pomyliliśmy? Rejestratorka mówi, że rzeczywiście na 7.30 ale "nic nie poradzi, bo lekarz jest spóźniony".
W tym samym momencie pan doktor wpada do przychodni i nie przepraszając tłumaczy, że „utknął w korku, bo musi do pracy dojeżdżać 20 kilometrów”. Ale po chwili, kiedy zauważa, że nie ma innych pacjentów, pyta: „Ale jak to? Nie ma nikogo więcej? Czemu nie zadzwoniliście, że jadę dla jednego dziecka?”. Rejestratorka tłumaczy, że nie wiedziała, że inni pacjenci nie dotrą. Pan doktor: „A ja się tak śpieszyłem dla jednego dziecka”.
Tak, pan doktor uważa, że się śpieszył. Bo pewnie jakby się nie śpieszył, to by się spóźnił nie 40 minut a dwie godziny. Zależy mi na badaniu, więc gryzę się w język i nie pytam czy gdyby wiedział, że jesteśmy tylko my, to by nie przyjeżdżał. Bo pewnie tak by się stało.
Zbieram więc grzecznie szczękę z podłogi, wchodzimy do gabinetu. Wizyta razem z badaniem USG trwa jakieś cztery minuty, u młodego na szczęście wszystko w porządku. Po czym nie czekając nawet na nas, lekarz pierwszy wybiega z gabinetu, życzy wesołych świąt rejestratorce i znika. Czyżby skończył pracę? Kiedy my wychodzimy z gabinetu, pod drzwi podchodzi para z małym dzieckiem. Radzimy szybko iść do rejestracji, żeby dzwonili po doktora, bo jest jeszcze szansa, że wizyta na którą czekali ponad miesiąc nie przepadnie. Jeśli tylko pan doktor nie odjedzie i znowu nie utknie w korku.
Nie mam problemu z oczekiwaniem na wizytę u lekarza. Kilkadziesiąt minut to zresztą nie jest jeszcze tak dużo. Do niektórych poradni w kolejce trzeba się stawić w środku nocy, a potem stracić w oczekiwaniu na wizytę pół dnia. To kwestia niedoinwestowania służby zdrowia. Ale dopóki niektórzy lekarze nie zaczną chociaż w minimalnym stopniu szanować pacjentów, którym nie wystawiają rachunków, to nic się nie zmieni na lepsze.
>>> Przeczytaj także: 94-latek czekał 8 godzin na SOR. "Jesteśmy zawstydzeni i zażenowani tą sytuacją"