

Jesteś na początku drogi. Masz produkt, usługę, plan, ambicję. Nie masz jednak zasięgów. Google Cię nie zna, nikt nie wchodzi na stronę. A przecież startup bez widoczności w zasadzie nie ma prawa bytu. Dlatego dziś konkretnie: jak startup może skutecznie rozkręcić SEO, nie przepalając budżetu i nie ginąc w tłumie?

Od czego w ogóle zacząć?
Zanim przejdziesz do jakichkolwiek działań, musisz mieć absolutnie podstawowe rzeczy na miejscu. Strona internetowa – szybka, mobilna, bez błędów. I nie, nie wystarczy, że "działa". Musi działać szybko, sprawnie i bez zgrzytów. Według danych Google, aż 53% użytkowników porzuca stronę, jeśli ładuje się dłużej niż 3 sekundy (Think with Google, 2022).
Równie ważne są kwestie techniczne:
- responsywność strony – strona dostosowująca się do różnych ekranów i urządzeń;
- poprawna struktura nagłówków – H1 tylko raz, potem H2, H3 i tak dalej;
- wdrożenie certyfikatu SSL – bezpieczeństwo to teraz nie wybór, a standard.
Pozycjonowanie lokalne – dlaczego warto zacząć od własnego podwórka?
Jeśli prowadzisz firmę działającą lokalnie – nawet jeśli z czasem planujesz ekspansję – warto zacząć od budowania widoczności na konkretnym rynku. Dlaczego? Bo szybciej złapiesz wyniki i klientów. Według raportu BrightLocal, 78% użytkowników szuka lokalnych firm przez internet minimum raz w tygodniu, a 28% robi to codziennie.
Rozwijając działania SEO dla swojej miejscowości, łatwiej dotrzesz do odbiorców realnie zainteresowanych Twoją ofertą. Istotny będzie tutaj profil Google Moja Firma – uzupełniony do maksimum, z opiniami, zdjęciami, aktualnymi danymi kontaktowymi. To często pierwszy punkt styku z klientem.
Na tym etapie warto też wdrożyć pozycjonowanie lokalne – szczególnie jeśli zależy Ci na ruchu z konkretnego obszaru geograficznego. To daje szybsze efekty niż ogólnokrajowe kampanie i jest mniej konkurencyjne.
Treści – bez nich nic nie ruszy
Masz stronę? Świetnie. Ale bez treści jesteś niewidoczny. Google nie zgaduje, czym się zajmujesz – musisz to mu powiedzieć. I tu zaczyna się robota: blog firmowy, opisy usług, poradniki, case studies. Ale bez lania wody i ogólników – liczy się konkret.
Treści muszą odpowiadać na realne pytania użytkowników. Co wpisują w wyszukiwarkę? Jakich problemów chcą się pozbyć? Jakie informacje są dla nich priorytetowe? Im lepiej dopasujesz tematykę, tym lepszy wynik.
Nie zapominaj o optymalizacji treści – słowa kluczowe w nagłówkach, śródtytułach, meta tagach. Ale z umiarem. Piszesz dla ludzi, nie robotów. Zadbaj też o długość – wpisy na 300 słów to już przeszłość. Teksty od 1000 znaków wzwyż mają większą szansę na lepsze pozycje.
Techniczne SEO – ten fragment, który robi różnicę
Tu nie chodzi o rocket science, tylko o rzeczy, które mają realny wpływ na indeksowanie Twojej strony. Przykład? Źle skonfigurowany plik robots.txt. – i Google nie widzi połowy witryny. Wadliwa mapa strony XML – roboty nie mają jak poruszać się po strukturze.
Warto też pamiętać o:
- znacznikach kanonicznych – pomagających unikać duplikacji;
- przekierowaniach 301 – właściwe przekierowywanie użytkowników i robotów;
- paginacji i wersjach mobilnych – każdy z tych elementów wpływa na ocenę strony przez wyszukiwarkę.
Bez tego możesz mieć najpiękniejszą witrynę świata, a i tak nikt jej nie znajdzie.
Linkowanie – kto z kim przystaje...
Linki zewnętrzne, czyli odnośniki prowadzące do Twojej strony z innych witryn, wciąż mają gigantyczne znaczenie. Według Ahrefs, 91% stron nie otrzymuje ruchu z Google, bo nie ma linków przychodzących. A więc trzeba się tym zająć – ale z głową.
Na start sprawdzą się:
- gościnne artykuły na blogach branżowych;
- katalogi firmowe i branżowe (ale tylko wartościowe!);
- współpraca z lokalnymi partnerami.
Nie chodzi o masowe linkowanie, tylko o jakość. Jeden link z wartościowego źródła może dać więcej niż sto z wątpliwych miejsc.
Na tym etapie warto rozważyć klasyczne pozycjonowanie, obejmujące działania związane z widocznością w całym kraju – przydatne, gdy firma zaczyna wykraczać poza lokalny rynek.
Analiza i mierzenie efektów – bez tego nie masz strategii
Google Search Console, Google Analytics, narzędzia do monitoringu pozycji – to absolutna podstawa. Sprawdzasz ruch, sprawdzasz konwersje, sprawdzasz widoczność na konkretne frazy. Bez tych danych działasz po omacku.
Na co warto zwracać uwagę:
- liczba użytkowników organicznych – czyli tych, którzy trafiają z wyszukiwarki;
- CTR – procent osób, które kliknęły Twój wynik w Google;
- pozycje fraz kluczowych – czy idziesz w górę, czy stoisz w miejscu;
- współczynnik odrzuceń – jeśli bounce rate jest wysoki (powyżej 50%), coś na stronie nie gra.
Cierpliwość
SEO nie daje efektów w tydzień. Warto jednak wiedzieć, że pierwsze rezultaty dobrze prowadzonej kampanii mogą pojawić się już po 3–4 miesiącach. Pełny efekt widać często po 6–12 miesiącach. Ale to też zależy – od konkurencji, branży, jakości działań.
Ważne, żeby nie odpuszczać. Nawet jeśli na początku nie widać dużego ruchu – roboty indeksujące już pracują. Każda optymalizacja, każdy link, każdy nowy tekst to cegiełka w długofalowej strategii.
Co warto zapamiętać?
Startupy mają trudniej. Ale mają też przewagę – są szybkie, elastyczne, gotowe działać. I właśnie w SEO chodzi o to, żeby zacząć działać mądrze, od podstaw. Bez przepalania budżetu, bez zbędnych trików. Z konkretem.
Nie musisz znać się na wszystkim – ale musisz rozumieć, co robisz i po co.
Najważniejsze na starcie:
- ogarnięta technicznie strona;
- lokalne pozycjonowanie jako szybki start;
- wartościowe treści;
- dobrze przemyślane linkowanie;
- regularna analiza danych.
To wszystko da się ogarnąć, nawet mając ograniczony budżet. Wystarczy plan, dyscyplina i konsekwencja. Reszta przyjdzie z czasem.
