O księdzu, kochance, ich tragedii, czarownicy z Lublina, paleniu na stosie w imię Chrystusa. Recenzja spektaklu "Klątwy"
To mroczny i trudny spektakl. Przerażająco aktualny. W imię Chrystusa aktualny. – To poważne sprawy. Jak są poważne sprawy, to są i tortury. Były i będą – mówi pod koniec spektaklu aktor Janusz Łagodziński.
W części pierwszej Marcin Liber pokazał swoją interpretację „Klątwy” Stanisława Wyspiańskiego. Historię kochanki (w jej rolę wcieliła się Halszka Lehman) księdza (Krzysztof Olchawa) obwinionej przez wieś o klęskę spiekoty i zmuszonej do spalenia na stosie dwójki dzieci, które ma z księdzem.
Druga część to „Klątwa” według Artura Pałygi. Historia Anny Szwedyczki z Lublina, w 1678 roku skazanej na śmierć poprzez spalenie na stosie. Wyrok ogłoszono na rynku, następnie skazaną w kondukcie, na którego czele niesiono krucyfiks, przeprowadzono przez Bramę Krakowską na miejsce egzekucji nazwane theatrum justitiale, czyli teatr sprawiedliwości.
Najnowszy spektakl w Teatrze Osterwy (pierwszy, zamówiony przez nową dyrektor Dorotę Ignatjew) jest relacją z takiego właśnie teatru sprawiedliwości. Marcin Liber pokazuje, jak budowanie stosów weszło Polakom w krew. W tym mrocznym i trudnym spektaklu odbija się współczesna Polska i współczesny świat.
Stos budowany dla kochanki księdza i stos dla dziewczyny oskarżonej o czary, budowany jest w spektaklu w imię Chrystusa. W finale stos z beczek (w beczkach cierpiały związane kobiety, oskarżone o czary) jest gotowy na podpalenie. Są tylko dwa wyjścia. Albo zapłonie albo Bóg cofnie kondukt, kat nie podda Szwedyczki niewyobrażalnym cierpieniom, burmistrz i sąd jej nie skaże.
To mroczny i trudny spektakl. W dodatku nierówny. Momentami na siłę udziwniony i przesycony okrucieństwem. Duszny od dymów ze sceny, duszny od atmosfery, duszny od gnijących resztek w beczkach, które zresztą w jednej ze scen zjedzą aktorzy. A co poza okrucieństwem, z którym każdy musi zmierzyć się po swojemu?
Największą wartością spektaklu “Klątwy” według Stanisława Wyspiańskiego i Artura Pałygi jest odwaga. Oto nowy “Polaków portret własny”. Polaków z nową, odrodzoną religią, nowym, silnym, bezwzględnym Bogiem, który jak trzeba sprawiedliwie, ale boleśnie ukaże. I z tym portretem warto się zmierzyć. Po to, by przyjrzeć się sobie a potem rozejrzeć dookoła. I jeśli widzimy podobieństwa ze scenami w spektaklu - nie poddać się im. Spojrzeć z dystansem.
Spektakl jest bardzo dobrze zagrany. Każdy ma w nim swoją dużą rolę, ale za jedną osobiście dziękuję. To wielka, dramatyczna rola Niny Skołuby-Urygi. Bardzo dobre kostiumy i scenografia, która jest metaforą Klątw dodają przedstawieniu siły. Z kolei drapieżna muzyka dodaje powagi chwili, bo to nie są żarty. To poważne sprawy. Jak są poważne sprawy, to są i tortury. Były i będą...