

Rozmowa z Karolem Czubakiem, nowym napastnikiem Motoru Lublin

- Jak przebiegają pierwsze tygodnie w nowym klubie?
– W porządku. Fajnie się zaaklimatyzowałem, chłopaki dobrze mnie przyjęli do drużyny, to na pewno duża korzyść dla mnie. Jestem takim człowiekiem, któremu łatwiej pracować, jeżeli czuje się gdzieś dobrze. Dzięki temu jestem sobą na sto procent.
- Czy decydując się na przyjęcie oferty Motoru nie musiałeś się dłużej zastanawiać? W końcu to właśnie z lubelskim klubem przegraliście z Arką Gdynia walkę o awans do PKO BP Ekstraklasy...
– Szczerze mówiąc nie miało to dla mnie znaczenia. Tamten sezon był ciężki, bo powinniśmy zamknąć go awansem zdecydowanie wcześniej. Sami dopuściliśmy, do tego, że musieliśmy grać w barażach. To była wyłącznie nasza wina. Myślę jednak, że za takie chwile kochamy piłkę nożną, że jest nieprzewidywalna, nawet jak masz w tym przypadku niemal 100 procent szans na awans, to nie zawsze się udaje. Szkoda, że wtedy spotkało nas to w Arce, ale taki jest sport. To jednak nie miało wpływu na moją decyzję, bo takie jest życie piłkarza. Czasami zawodnicy podejmują trudne decyzje, jak transfer np. z Legii do Lecha, z jednego do drugiego klubu, które za sobą nie przepadają. Ja wybrałem tylko taki, który pokonał nas w finale. Cieszę się, że trafiłem do Lublina, bo analizowałem sobie grę Motoru i widziałem kilka meczów, bardzo mi to odpowiadało. Nie potrzebuję dużo czasu, żeby się zaadaptować do taktyki czy modelu gry, bo wiem, że szybko sobie poradzę. Wiadomo, że potrzebowałem trochę czasu, żeby dojść do siebie, bo tak naprawdę dwa miesiące nie grałem w piłkę. Sezon w Belgii kończył się 10 maja, ja miałem dwa tygodnie wcześniej mały problem z kolanem, ale teraz sam widzę po sobie, że czuję się dobrze i wszystko idzie w dobrym kierunku.
- W Lublinie znamy historię finałowego meczu barażowego od drugiej strony, a co tam się wydarzyło z waszej perspektywy?
– Troszkę może opadliśmy z sił, większość zawodników miała cały sezon w nogach, wszystkie mecze po 90 minut. W którymś momencie musiało się to odbić, jeden nieszczęsny rzut wolny i straciliśmy bramkę, która trochę nas podcięła. Gdyby nie ta bramka z wolnego, dzisiaj byśmy o tym nie mówili, że przegraliśmy w taki sposób, bo uważam, że dowieźlibyśmy tamten mecz. Może opadliśmy z sił, ale nie powinno dojść do tego meczu, bo już wcześniej trzeba było zapewnić sobie awans.
- A jak to było z transferem do Belgii? Arka zmierzała do PKO BP Ekstraklasy, więc pewnie przenosiny do KV Kortrijk to nie była łatwa decyzja. Coś w stylu 51:49 na korzyść wyjazdu?
– Czułem, że to moment mojego prime’u. Strzeliłem 14 goli w pierwszej rundzie, a to mi się nie przytrafiło wcześniej. W pierwszym sezonie było 12 bramek, ale całym. W drugim 21, w trzecim 16, a tu już 14 na półmetku rozgrywek. Czułem, że mogę zrobić krok do przodu, ale to wszystko było na krawędzi czy odejść, czy zostać. Czułem się bardzo dobrze w Gdyni, dlatego nie jestem zadowolony ze stylu w jakim odszedłem. Miało to wyglądać zupełnie inaczej, ale czasu nie cofnę. To był klub, w którym czułem się dobrze, zaufali mi po nieudanym pobycie w Łodzi. Przez 3,5 sezonu praktycznie cały czas grałem, nie miałem problemów zdrowotnych i przyznaję, że to była jedna z najtrudniejszych decyzji piłkarskich w moim życiu. Decyzja jednak nietrafna. Z drugiej strony nie czuję, że to ja zawiodłem. Wiem, bo potrafię odróżnić, kiedy wyglądam dobrze na treningu, a kiedy nie. Pierwszy okres był trudny, żeby się zaadaptować, podszkolić angielski i dogadywać się w szatni. Potem czułem, że wygląda to lepiej, strzeliłem dwie bramki w towarzyskim spotkaniu, wyglądałem dobrze w tygodniu treningów, ale w lidze i tak nie dostałem szansy. Wszedłem na siedem ostatnich minut, ale tylko dlatego, że straciliśmy gola na 1:2 i trzeba było gonić. W tamtym momencie wiedziałem, że co bym nie zrobił, to nic to nie da. Trener, dyrektor niby mówili, że jest dobrze, że wszyscy są zadowoleni, a minutowo wyglądało to, jak wyglądało. Nie mam do siebie pretensji, wydawało mi się, że będzie łatwiej, ale co innego gdybym przegrał rywalizację, gdybym dostał szansę, jedną, drugą, trzecią, a wypadłbym naprawdę źle. Wtedy mógłbym powiedzieć, że sobie nie poradziłem.
- To jak będziesz wspominał krótką przygodę w Belgii?
– To na pewno dla mnie jakaś nauczka, że za szybko podjąłem decyzję, co nie było w moim stylu. Zazwyczaj długo się zastanawiam. Tutaj wszystko toczyło się na wariackich papierach, może za szybko. Zobaczyłem jednak, jak wygląda piłka za granicą, miałem możliwość poprawić pewne rzeczy. Poszedłem grać, ale największy problem jest taki, że nie grałem. Ocena musi być, że to był gorszy okres, a nie lepszy, ale nie było fatalnie.
- Może liznąłeś trochę niderlandzkiego i możesz teraz zamienić parę zdań z Bradly van Hoevenem i Herve Matthysem?
– Skupiłem się na angielskim, zresztą praktycznie wszyscy mówili tam po francusku. Dlatego nie było łatwo siedzieć w szatni, gdzie chłopaki rozmawiają, a ja nie wiem o co chodzi. Ja lubię otwartą szatnię, która porozmawia, jest czas na pracę to pracujemy, a jak czas na śmiech, to się śmiejemy razem, bez względu na narodowość. Teraz jest mi o wiele łatwiej porozmawiać z zagranicznym zawodnikiem niż rok-dwa lata temu. Mocno poprawiłem angielski, a to już plus. Zresztą, teraz jestem w szatni, która daje mi to, czego potrzebuje, żeby czuć się komfortowo.
- Jak wypada twoim zdaniem porównanie stadionów czy baz treningowych w Belgii i Polsce?
– Szczerze mówiąc stadiony nie robiły na mnie dużego wrażenia. Owszem, Gent, FC Brugge mają fajne obiekty. Antwerpia całkiem niezły, ale już np. mistrz Royale Union Saint-Gilloise, dla mnie bardzo słaby. W Kortrijk też. Muszę za to przyznać, że każdy miał swoją atmosferę, na to nie można było narzekać. Mimo wszystko w Polsce jesteśmy przed Belgią pod względem stadionów. Jeżeli chodzi o poziom, to mówiłem chłopakom z Arki, że czterech-pięciu z pierwszego składu spokojnie poradziłoby sobie w Kortrijk. W Motorze nie jestem zaskoczony, bo wiedziałem, że baza wygląda bardzo dobrze. Widać, że wszystko jest tutaj dopięte na ostatni guzik. W sztabie jest mnóstwo osób, a każdy zajmuje się czymś innym. Organizacja jest po prostu top. Na treningach widać, że wszystko działa według planu.
- Traf chciał, że masz szansę zadebiutować w PKO BP Ekstraklasie właśnie przy okazji meczu ze swoim byłym klubem z Gdyni...
– Nie ma co ukrywać, że to będzie dla mnie wyjątkowy mecz, na pewno nie grałem w życiu takiego, jak będzie miał miejsce w Lublinie, w pierwszej kolejce. Nie oszukujmy się, to będzie sentymentalny mecz, jestem najlepszym strzelcem w historii Arki, dużo emocji, lepszych gorszych w Gdyni przeżywałem, ale poznałem przyjaciół, kolegów. Nadal trzymam za nich kciuki, bo wiem, że bardzo zależało im na awansie. Zespół niewiele się zmienił, ludzie, którzy byli tam za moich czasów walczyli o ten powrót do ekstraklasy. Pewnie ten kontakt będzie dalej utrzymywany, ale nie może być sentymentów z mojej strony, bo jestem teraz w Motorze. Chce wyjść, strzelić, wygrać i pomóc mojej nowej drużynie, żeby trzy punkty zostały w Lublinie.
- Motor był rewelacją PKO BP Ekstraklasy w poprzednim sezonie, ale mówi się, że drugi sezon dla beniaminka jest trudniejszy...
– Ja sam nie spodziewałem się po Motorze siódmego miejsca. Myślałem raczej, że uplasuje się w drugiej części tabeli. To duże zaskoczenie, ale pokazuje, że nie trzeba być przysłowiowym chłopcem do bicia po awansie z pierwszej ligi, można walczyć o wyższe cele i Motor jest dobrym przykładem, że dobrze złożona kadra i dobrany styl do zawodników potrafi przynieść korzyści. Na pewno apetyt rośnie w miarę jedzenia i teraz będziemy chcieli powalczyć o jeszcze wyższe miejsce niż w poprzednim sezonie. Myślę, że jesteśmy w stanie to zrobić, ale czas pokaże. Wiemy, jaka jest tutaj jakość w zespole i że potrafimy grać w piłkę. Po tym, co widzę na treningach, to spokojnie możemy powalczyć o to samo miejsce, a ja mam nadzieję, że będzie ono jeszcze wyższe.
- Widziałeś wypowiedź prezesa Zbigniewa Jakubasa, że Motor sprowadzi lepszego napastnika za Samuela Mraza? Nie czujesz w związku z tym większej presji po transferze do Lublina?
– Nie jestem takim typem zawodnika, który odczuwa presję. Wiadomo, że dużo spoczywa na moich barkach. Napastnik jest od strzelania goli. Cieszę się jednak, że tak powiedział i ściągnął akurat mnie (śmiech). Żartuję, ale fajną robotę zrobił Samuel Mraz, nie powiedziałbym tego po sezonie w I lidze, że strzeli klasę rozgrywkową wyżej aż tyle. Fajnie, to pokazuje, że zawodnik, który nie zdobywał wielu goli na zapleczu ekstraklasy, może strzelać w niej regularnie i skończyć z wynikiem 16 bramek. Mam nadzieję, że moja historia będzie taka sama lub jeszcze lepsza. To będzie mój debiut w ekstraklasie , a ja wiem, na co mnie stać, gdy jestem w dobrej dyspozycji. Przyszedłem, żeby strzelać i to będę robił, dla mnie strzelanie bramek, jest jakby stylem bycia, strzelałem je od zawsze, będę do tego dążył, żeby nadal strzelać, jak najwięcej. Po to ciężko pracuję na treningach, żeby pomagać zespołowi.
