Przeglądarka, z której korzystasz jest przestarzała.

Starsze przeglądarki internetowe takie jak Internet Explorer 6, 7 i 8 posiadają udokumentowane luki bezpieczeństwa, ograniczoną funkcjonalność oraz nie są zgodne z najnowszymi standardami.

Prosimy o zainstalowanie nowszej przeglądarki, która pozwoli Ci skorzystać z pełni możliwości oferowanych przez nasz portal, jak również znacznie ułatwi Ci przeglądanie internetu w przyszłości :)

Pobierz nowszą przeglądarkę:

Sport

21 lipca 2020 r.
16:19

Moje podium – Andrzej Frączkowski

Na pożegnaniu Janusza Cieślińskiego, wybitnego lubelskiego sportowca, w tle Stanisław Zalewski<br />
Na pożegnaniu Janusza Cieślińskiego, wybitnego lubelskiego sportowca, w tle Stanisław Zalewski
(fot. Archiwum A. Frączkowskiego)

„Moje podium” to cykl reportaży o ludziach sportu, którzy kiedykolwiek w swojej karierze zdobywali medale i stawali na podium. Bohaterami są nie tylko sami sportowcy, ale także trenerzy, szkoleniowcy, działacze – ci wszyscy, którzy mieli swój udział w zdobywanym medalu. To przecież także ich zasługa.

AdBlock
Szanowny Czytelniku!
Dzięki reklamom czytasz za darmo. Prosimy o wyłączenie programu służącego do blokowania reklam (np. AdBlock).
Dziękujemy, redakcja Dziennika Wschodniego.
Kliknij tutaj, aby zaakceptować

Te reportaże to opowieści nie tylko o nich, to również dokument czasów, w których trenowali, brali udział w zawodach. Ich bohaterami są sportowcy w rożnych wieku i różnych dyscyplin. Często już zapominani, ale łączy ich jedno – znają nie tylko smak zwycięstwa, ale i gorycz porażki. Skupmy się jednak na tym pierwszym. Zapraszamy na sportową podróż w przeszłość.

„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

O lubelskim sporcie wie prawie wszystko. Poznał go jako sportowiec, potem jako wieloletni działacz. W Polsce zasłynął tym, że jako pierwszy ściągnął do klubu czarnoskórego koszykarza. 

Wojenne przeżycia

Był wtedy dzieciakiem. Sporo pamięta  z czasów wojny. Niektórych zdarzeń nie zapomni do końca życia. Niektóre omal nie zakończyły się tragicznie.

- Wojna - wojną, ale my, dzieci niewiele z tego rozumieliśmy. Wiedzieliśmy, że przyszli najeźdźcy w obcych mundurach, że są jakieś aresztowania, ale co taki kilkulatek jak ja, wtedy z tego rozumiał? Chodziłem do szkoły, bawiliśmy się na podwórku, graliśmy w piłkę.

Pewnego razu młody Jędrek razem z innymi kolegami urządzili wyścigi papierowych łódek. Spuszczali je rynsztokiem w dół ul. Chopina. Meta była w okolicach obecnego hotelu Victoria.

- Szliśmy gromadą wzdłuż ulicy, pilotując ten wyścig. Moja łódka prowadziła. Byłem tak zaaferowany, że nie zauważyłem stojących na chodniku żandarmów. Patrzyłem jedynie na moją  łódkę i nagle wpadłem na jednego z nich. Zapamiętałem, że na piersiach miał charakterystyczną dla tej formacji dużą blachę z identyfikatorem. Stanąłem mu na nogę. Nic takiego się nie stało, ale ten szkop dał mi takiego kopniaka, że wylądowałem na środku ulicy i poździerałem kolana. Nie czekałem, co będzie dalej, tylko od razu zwiałem do domu. Najadłem się sporo strachu.

Drugim razem już nie miał tyle szczęścia

- Mieszkaliśmy przez pewien czas na Głębokiej, bo z domu na Żniwnej, gdzie mieszkam do dzisiaj, wygonili nas Niemcy. Urządzili w nim sztab artylerii przeciwlotniczej, a bateria znajdowała się w miejscu dzisiejszej hali Globus. Na tej Glinianej mieliśmy ogród, który przylegał do cmentarza, a sama ulica była dużą, polną drogą. Codziennie przyprowadzano w to miejsce więźniów z Majdanka. Kopali rowy przeciwczołgowe. Ojciec regularnie dawał mi papierosy i chleb, żebym podrzucał więźniom, mimo że wiązało się to z dużym ryzykiem.

Pewnego razu przelazłem bez trudu przez dziurę w płocie i kiedy chciałem już rzucić zawiniątko z „prowiantem”, zobaczyłem wokół siebie wartowników. Padły jakieś przekleństwa, a ja niewiele myśląc rzuciłem się do ucieczki. Drogę do domu miałem odciętą. Zacząłem biec w kierunku muru cmentarza. Byłem na tyle sprawny, że udało mi się uciec. Prawie. A prawie – jak wiadomo – robi dużą różnicę.

Kiedy już byłem na górze ogrodzenia, dopadł mnie wartownik i zdzielił z całej siły drewnianym drągiem w nogę. Gdyby trafił w głowę – byłoby po mnie. Poczułem straszny ból, ale na szczęście dla mnie upadłem po drugiej stronie muru. Bałem się, że wartownicy będą mnie szukać, ale odpuścili. Leżałem przerażony tuż koło jakiegoś grobu. Kiedy spojrzałem na nogę, zobaczyłem, że jest wygięta w nienaturalny sposób, a z rozerwanej nogawki wystaje kawałek kości. Miałem otwarte złamanie. Nie byłem w stanie się ruszyć.

Na całe szczęście dla mnie, całe to zdarzenie widział jeden z moich kolegów. Od razu pobiegł do ojca. Byłem uratowany. Kiedy tato zobaczył moją nogę, zbladł. W domu unieruchomił ją, wsadzając w łupki. Nie było mowy o spaniu. Bolało. Rano ojciec zapakował mnie na jakiś wózek i zawiózł do przychodni na Hipoteczną. Całą drogę jęczałem, bo metalowe koła podskakiwały na bruku i jeszcze bardziej bolało.  Przyjął nas wspaniały lekarz. Żyd. Tak mi fachowo złożył nogę, że wkrótce mogłem chodzić. Żadnych powikłań. Potem się dowiedziałem, że zginął na zamku.

Pod koniec wojny mogliśmy wrócić do naszego domu przy Żniwnej. Niemców już nie było. Tak nam się wydawało. Kiedy uszczęśliwiony biegałem z radością po swoim ogrodzie, natrafiłem na dwóch Niemców. Leżeli pod dużym krzakiem. Nie żyli.

Andrzej Frączkowski pierwszy prawdziwy mecz piłkarski obejrzał tuż po okupacji

Na mecz zabrał go ojciec. Było to latem 1944 r. Stadion mieścił się przy ul. Okopowej – tu, gdzie dziś stoi budynek DOKP. Chodziłem do szkoły SP 9 przy ul. Narutowicza 33. Nie pamiętam niestety kto z kim grał, ale tak mi się to spodobało, że za tydzień już sam poszedłem na stadion. Bez ojca. Oczywiście nie przyznałem się, gdzie idę. Byłem wtedy dopiero w drugiej klasie, ale drogę już znałem. Moim sąsiadem ze szkolnego podwórka był m.in. Henio Kukier, przyszły mistrz Europy w boksie.

Ojciec Andrzeja Frączkowskiego, wzięty w mieście geodeta, nie przypuszczał, że jego syn od tego pamiętnego meczu całkowicie będzie już oddany sportowi; jako zawodnik (bez większych sukcesów), potem działacz. Ten drugi mecz przy Okopowej pan Andrzej pamięta do dzisiaj.

Lublinianka grała z Czuwajem Przemyśl. Do przerwy wygrywała 1:0 po golu Tadeusza Różyły, a po przerwie nie dała szans gościom i wygrała aż 9:1. Od tej pory na stadionie pojawiałem się nawet kilka razy w tygodniu; chciałem obejrzeć każdy mecz. Pieniędzy oczywiście nie miałem na bilet, ale były inne drogi. Można było się wspiąć na otaczający boisko wysoki mur, albo na dachy lub klatki schodowe sąsiednich kamienic. Stąd też była dobra widoczność. Wiele meczów kończyło się niecodziennymi wynikami, jak chociażby mecze Lublinianki z Lewartem, Garbarnią, czy Sygnałem, bo bywało 15:0 lub 17:1.

Wkrótce mały Jędrek miał już swoje pierwszego idola

Był nim Oblicki, bramkarz Sygnału: niski, nie miał chyba nawet 170 cm, ale wyróżniał się tym, że był zawsze ubrany na czerwono – łącznie z czapeczką. Bardzo mi się to podobało.

Za pewien czas z kibica piłki nożnej stał się miłośnikiem boksu. To za sprawą pierwszego meczu bokserskiego, który po wojnie odbył się pod gołym niebem – oczywiście na stadionie przy Okopowej. To był mecz z okazji Święta Majdanka. Ring stanął na stadionie przed drewnianą, niewielką trybuną.

Kibice ostrzyli sobie zęby na pojedynek w wadze średniej Zielińskiego, najlepszego lubelskiego przedwojennego pięściarza z Antonim Kolczyńskim – krajową gwiazdą tamtych lat. „Kolka” wyskoczył na ring w efektownym szlafroku i po długim oczekiwaniu zobaczył w przeciwnym narożniku nie Zielińskiego, lecz ogolonego na zero rekruta. Był to przyszły wielokrotny medalista mistrzostw kraju Trzęsowski. Walka trwała krótko, a oczywiście Kolczyński był zwycięzcą.

Z nadejściem zimy, skończyło się kibicowanie na Okopowej

Lubelski sport skupił się w jedynej wówczas w mieście sali sportowej w klubie oficerskim na Żwirki i Wigury.

- Ciągnęło mnie do sportu. Na sali byłem prawie codziennie. Podpatrywałem treningi siatkarek, lekkoatletów, koszykarzy. Pamiętam też mecz siatkówki, w których grały pary mieszane. Jedna z nich szczególnie się wyróżniała – był to Zdzisław Niedziela, późniejszy trener koszykarzy Startu oraz mama Tomka Wójtowicza, jednego z najwybitniejszych siatkarzy świata. Ale najbardziej ciągnęło mnie wtedy do boksu.

Gospodarzem sali był p. Potarański. Przeganiał dzieciaki, które ciągle pałętały się po obiekcie. Ale nie małego Andrzeja…

- Miałem swoich „opiekunów”. Jednym był Jan Żylisko, wielkie chłopisko z wagi ciężkiej. Drugi to Ryszard Guzy, który walczył w wadze koguciej. To byli znani wtedy zawodnicy. Miałem u nich fory, bo nie tylko czyściłem im buty, ale jak trzeba było, to robiłem też zakupy. Koledzy nie kryli zazdrości, widząc z kim się przyjaźnię. Nikt mi nie podskoczył.

Sam również próbował grać

W klubach, które dopiero powstawały, nikt się specjalnie nie kwapił do szkolenia dzieciaków. Każdy klecił skład jak mógł, żeby tylko jak najszybciej grać. Ludzie byli spragnieni sportu. Każdy mecz w jakiejkolwiek dyscyplinie przyciągał wielu widzów. Mieliśmy na dzielnicy (a mieszkałem w okolicach ul. Nadbystrzyckiej) całkiem niezłą paczkę i graliśmy praktycznie we wszystko.

Zaczynaliśmy oczywiście - jak większość - od piłki nożnej. Jedynym, który miał prawdziwą, skórzaną piłkę był syn ogrodnika - Wawrzyszak. Taka piłka była wówczas marzeniem każdego chłopaka. Większość z nas miała szmacianki lub piłki wycięte z gąbki. Taką piłką najgorzej było grać po deszczu, bo była namoknięta i bardzo ciężka.  Graliśmy głównie na placu cegielni przy Glinianej. Słupki bramek wyznaczały kamienie lub ubrania. O tym, czy piłka przeleciała „nad poprzeczką” – to już było nasze widzimisię.

Kiedy wspominam swoje dzieciństwo, to sam się czasami dziwię, że jestem cały i zdrowy

 Byliśmy młodzi  i pomysły mieliśmy różne. Ja na przykład któregoś razu chciałem udowodnić kolegom, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych i próbowałem wejść na komin cegielni przy Glinianej. Prawie dotarłem na sam szczyt, ale niestety ostatnie metalowe uchwyty wewnątrz komina, po których się wchodziło, były bardzo poluzowane i odpuściłem. Ale i tak nikt wyżej ode mnie nie wszedł.

W zimie przyszła moda na hokej. Graliśmy na zamarzniętych stawach – tu, gdzie dziś są budynki Politechniki Lubelskiej. Z tym hokejem to nie było łatwo, bo miejscowi chłopi wyrąbywali na stawach lód i wywozili go do zakładów mięsnych. Chłodni wówczas nie było. I w ten sposób niejeden raz „popsuli” nam lodowisko, a zdarzało się, że co rusz ktoś wpadał w przerębel. Pamiętam, że i mi się to zdarzyło. Jak przyszedłem do domu i zdjąłem spodnie, to stały na baczność. Ale wtedy i mrozy były siarczyste, a nie to co dzisiaj. Hokejki miałem stare, kije robiło się samemu; orłem w tej dyscyplinie jednak nie byłem. Z kolegów-hokeistów najlepszy był Staszek Kawecki, grał potem w Legii. Staszek był także żużlowcem.

W dzielnicowej, sportowej paczce brylował Marian Josicz, późniejsza gwiazda lubelskiej operetki, a także bracia Bryczkowscy: Stasio i Mietek, Leszek Dziekoński, Bronek Isztok, Janek Boryc, Rysiek Sochaj, Romek Podleśny i wielu innych.

Moja przygoda zawodnicza

Najpierw była piłka nożna w trampkarzach Spójni. Trenowaliśmy na łąkach przy torze wyścigów konnych (dzisiaj teren LKJ). W wojsku grałem w A-klasowej Kadrze Rembertów i B-klasowym Pocisku Chełm. W zimie było trochę hokeja i tenisa stołowego. Trzy razy  walczyłem też na ringu bokserskim na mistrzostwach Województwa LZS.

Byłem wszechstronnym chłopakiem, ale w sporcie trzeba było być systematycznym. A tutaj i koledzy czekali, a w soboty nie wypadało nie być na zabawie tanecznej.

Przed wojskiem zdążyłem jeszcze pograć w kosza w Budowlanych, i w siatkówkę w Zrywie. Grałem też na mistrzostwach okręgu warszawskiego w jedenastoosobowej piłce  ręcznej. Były też kajaki w lubelskim LPŻ. Mile wspominam ten okres. To w tej dyscyplinie zaliczyłem swój pierwszy letni obóz, w Firleju.

Pamiętam, że jechaliśmy w kilkunastu lublinkiem pełnym kajaków. Szosy jeszcze nie było, droga biegła po piaskowych wydmach.  Kiedy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że mamy do dyspozycji jedynie miejsce na postawienie baraku. Były za to pustaki, deski i miejscowy spec budowlany. Mieliśmy oczywiście wybór: spać w lesie, albo brać się do roboty. Wybraliśmy to drugie, dzięki czemu mieliśmy gdzie spać. Jedzenia też nie brakowało, bo w Lublinie przed odjazdem dostaliśmy konserwy – tuszonki. Ziemniaki mieliśmy na miejscu. 

Pod koniec obozu dostaliśmy ważne zadanie. Mieliśmy wyławiać z jeziora spadochroniarzy, którzy brali udział w pokazach nad Firlejem. Nie do końca mi się to udało, bo kiedy dopłynąłem do „swojego” skoczka, to ten tak niefortunnie gramolił się do kajaka, że i ja wpadłem do wody.

W Krakowie nie miałem szczęścia

W trakcie służby wojskowej w Białobrzegu, po mistrzostwach okręgu wysłali mnie wraz z Frankiem Mazurkiem - piłkarzem Unii Tarnów, do Krakowa, do jednostki „Czerwonych Beretów”. Po kilku sprawdzianach Franek „załapał” się do kadry miejscowego Wawelu. Mnie niestety przyszło wracać.

Pobyt w Krakowie miał jednak swoje plusy. Pan Andrzej skończył kurs instruktora WF. Po powrocie do cywila spotkał Wacława Korzeniowskiego, swego byłego nauczyciela Przysposobienia Wojskowego, późniejszego dyrektora Traweny w Trawnikach i lubelskiego Lubgalu - dużych zakładów odzieżowych. Znał młodego Frączkowskiego, wiedział że jest zapalonym sportowcem. - Jesteś najbardziej wesołym człowiekiem, jakiego znam – powtarzał często. Teraz, widząc znowu dawnego ucznia, rzucił krótko: - Ty Andrzej, jesteś skazany na pracę w sporcie i zaproponował mi pracę w Radzie Wojewódzkiej LZS. I tak się zaczęło.

Przez te wszystkie lata działalności w sporcie przeżyłem wiele wspaniałych chwil

 Warto było się temu poświęcić. Podium dla Frączkowskiego-sportowca nie było mi pisane, za to w pracę jako sekretarz RW LZS do spraw sportu (przez 20 lat), a później dyrektor KS Start w Lublinie (też przez 20 lat), wkładałem dużo serca i wysiłku, by sportowcy mieli możliwość sięgać po najwyższe trofea.

 Miałem w Starcie olimpijczyków, wielu mistrzów Polski, medalistów. Dużo radości sprawiło mi czwarte – najbardziej nielubiane przez sportowców miejsce - Beaty Hołub na Mistrzostwach Świata w Tokio w 1991 r. Bardzo przeżywałem ten występ. Kiedy Beata wróciła do Lublina, przyszedłem na stadion z kwiatami. - Panie Andrzeju, żaden prezent nie sprawił mi tyle radości, ile te kwiaty od pana – usłyszałem i nie ukrywam, że było to niezmiernie miłe.

Sukcesów nie brakowało. Ewa Pisiewicz, Jolanta Janota, Małgorzata Dunecka, Leszek Dunecki, Danuta Jędrejek, Ireneusz Mulak, Iwona Godula, Dorota Późniak, Mariola Dankiewicz, Jan Raczkowski - to były „moje” gwiazdy. Do elity krajowych szkoleniowców lekkoatletycznych zaliczali się Waldemar Sobieszczuk i Marian Piotrowski. Drużyny koszykarek i koszykarzy ściągały na mecze  tłumy kibiców.

Zespół Zdzicha Niedzieli, grając praktycznie wychowankami, dwukrotnie stawał na podium. Do dzisiaj mam kontakt z wieloma zawodnikami. Irek Mulak zawsze dzwoni przed świętami. Niedawno odwiedziły mnie koszykarki – Dorota Późniak, Iwona Godula i Jolanta Batorska. Przyszły złożyć noworoczne życzenia ze słodyczami, a mój syn Piotrek dostał jak zwykle płytę CD.

Mam w domu wiele pucharów, medali i dyplomów. Jeden z nich, najbardziej okazały, jest dla mnie wyjątkowy. To puchar, który otrzymałem od pracowników fizycznych obiektu, kiedy odchodziłem z klubu. Na tabliczce wygrawerowano tekst: „Gdy odchodzi Prezes, pamięta się krótko -  gdy odchodzi prezes przyjaciel, wspaniały człowiek – to pamięta się  zawsze”.

Dzisiejszy sport

To już nie dla mnie. Nie te klimaty. Nadal śledzę wyniki, oglądam mecze w telewizji, czasami zajrzę na stadion czy halę, ale to wszystko już się zmieniło. Jest tak duża rotacja w zespołach, że trudno zapamiętać zawodników. A już nazwy klubów przyprawiają o zawrót głowy. Co roku inaczej się nazywają. Wiele klubów już nie istnieje, a po wielu dyscyplinach pozostały już tylko wspomnienia. Weźmy chociażby akrobatykę sportową. Byłem pierwszym i ostatnim prezesem okręgowego związku. Niedawno zmarł pierwszy trener tej sekcji – Jan Spratek.

Miał w swoim zespole m.in. siostry Hampel. Bliźniczki. Nigdy ich nie rozpoznawałem. Po zakończeniu kariery prowadziły jako spikerki największe na świecie rewie na lodzie. Była też Aneta Pyś, późniejsza trenerka kadry narodowej Bułgarii. Po nim przez wiele lat akrobatykę „trzymał” Zbyszek Wróblewski, jeden z najlepszych trenerów w kraju, wychowawca wielu medalistów nie tylko w Polsce. Dużą popularnością cieszyło się też kolarstwo. Mieliśmy i tutaj wiele sukcesów – chociażby Pożak, Raczkowski. Ogromnym talentem był Janek Myszak. Zginął tragicznie w Bieszczadach podczas Wyścigu Dookoła Polski.

Pan Andrzej, po przejściu na emeryturę nie spoczął na laurach. Został dziennikarzem sportowym w Dzienniku Wschodnim. Pisał m.in. o boksie, podnoszeniu ciężarów, kolarstwie czy koszykówce. Młodsi dziennikarze bardzo chwalili sobie współpracę z nim, bo szukając informacji, nie musieli korzystać z wyszukiwarki internetowej. Pytali pana Andrzeja. I rzadko kiedy nie otrzymywali poprawnej odpowiedzi.

„Moje podium” powstało pod patronatem Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. (fot. Stypendium czerwone)
e-Wydanie

Pozostałe informacje

Do tragedii doszło w lesie w Woli Małej koło Biłgoraja

Tragedia w lesie. Życia nastolatki nie udało się uratować

Tragiczny finał majówki pod Biłgorajem. W lesie w miejscowości Wola Mała doszło do nieszczęśliwego wypadku. Nie żyje 14-letnia dziewczynka.

Julia PIętakiewicz była bohaterką rywalizacji w Rzeszowie

Górnik Łęczna rozbił Resovię

Podopieczne Artura Bożyka nie pozwoliły sobie na moment dekoncentracji w swojej pogoni za brązowym medalem mistrzostw Polski. Zawodniczki Górnika rozbiły aż 6:0 Resovię.

Idzie korowód, auta stop. Jutro utrudnienia w centrum Lublina
Przypominamy

Idzie korowód, auta stop. Jutro utrudnienia w centrum Lublina

W sobotę 3 maja w Lublinie odbędzie się barwny korowód tańczący poloneza. Na kierowców w czasie obchodów święta czekają utrudnienia.

Chciał zarobić na kryptowalutach, stracił 400 tysięcy złotych

Chciał zarobić na kryptowalutach, stracił 400 tysięcy złotych

Ponad 400 tysięcy złotych stracił 51-letni mieszkaniec Lublina, który chciał zarobić na handlu kryptowalutami. Mężczyzna został sprawnie zmanipulowany przez przestępców, którzy wyłudzili od niego wszystkie oszczędności.

Orlen Oil Motor Lublin - Innpro ROW Rybnik [relacja na żywo]

Orlen Oil Motor Lublin - Innpro ROW Rybnik [relacja na żywo]

Czas na drugi domowy mecz Orlen Oil Motoru Lublin w PGE Ekstralidze. W piątek wieczorem lubelskie "Koziołki" zmierzą sie z Innpro ROW Rybnik i będą zdecydowanym faworytem do zwycięstwa. Zapraszamy do śledzenia naszej relacji na żywo

KPR Padwa Zamość nie dała rady liderowi I ligi centralnej Handball Stali Mielec

KPR Padwa Zamość nie dała rady liderowi I ligi centralnej Handball Stali Mielec

W spotkaniu 24 kolejki KPR Padwa Zamość przegrała na wyjeździe z liderem I ligi centralnej Handball Stalą Mielec 23:26

Sprawdzone przepisy na grilla: co i jak zrobić, żeby majówka się udała?
SMACZNEGO

Sprawdzone przepisy na grilla: co i jak zrobić, żeby majówka się udała?

Czas rozpalic grilla i zrobić kaszankę albo golonkę. Do tego chłodnik z ziemniakami i ukisić małosolne, A na deser jabłka z grilla w glazurze miodowej. Albo boczniaki z rusztu.

Konferencja bialskiego oddziału Nowej Nadziei i przedstawiciela mieszkańców, Jacka Dobrzyńskiego
galeria

Od incydentu Brauna się odcinają, ale flagi Ukrainy na urzędzie nie chcą

-Flaga Ukrainy powoduje podziały w społeczeństwie Białej Podlaskiej -uważa bialski oddział Nowej Nadziei. Jego szef Paweł Borysiuk apeluje do prezydenta Michała Litwiniuka o zaniechanie pomysłu ponownego jej wywieszenia.

Bartosz Zmarzlik

Rusza żużlowa GP. Bartosz Zmarzlik zdecydowanym faworytem

W sobotę w niemieckim Landshut zainaugurowane zostaną indywidualne mistrzostwa świata na żużlu. Cykl Grand Prix składa się z 10 turniejów, w tym trzech w Polsce: w Warszawie, Gorzowie Wlkp. i Wrocławiu. Faworytem będzie walczący o czwarty z rzędu, a szósty w karierze tytuł Bartosz Zmarzlik.

Zaczęli fatalnie, a potem próbowali gonić. Sparingowa porażka Motoru Lublin z Widzewem Łódź

Zaczęli fatalnie, a potem próbowali gonić. Sparingowa porażka Motoru Lublin z Widzewem Łódź

Planowo w ten weekend Motor Lublin miał zmierzyć się na wyjeździe z Pogonią Szczecin. Jednak ze względu na udział „Portowców” na PGE Stadionie w finale Pucharu Polski spotkanie zostało odwołane. Lublinianie nie próżnowali jednak i w piątek w meczu sparingowym zmierzyli się z innym zespołem, który miał w ten weekend przymusowe wolne od walki o punkty czyli Widzewem Łódź

MPK w długi weekend, czyli autobusy w Lublinie

MPK w długi weekend, czyli autobusy w Lublinie

Więcej kursów nad Zalew Zemborzycki, więcej kursów na Dworzec Lublin. A to dopiero początek zmian w kursowaniu komunikacji miejskiej w Lublinie na długi weekend majowy.

Piłkarze Wisły Puławy w sobotę zagrają na wyjeździe z Wieczystą Kraków

Wisła Puławy w sobotę zagra na wyjeździe z Wieczystą Kraków

Wisła Puławy kontynuuje granie na wyjazdach. Po zeszłotygodniowej wysokiej porażce w Bytomiu tamtejszą Polonią podopieczni trenera Macieja Tokarczyka pojadą szukać punktów do innego z faworytów rozgrywek – Wieczystej Kraków. Spotkanie zaplanowano na sobotę (godz. 15)

Orlen Oil Motor Lublin w pierwszym domowym meczu pokonał drużynę z Częstochowy. Teraz chce zrobić to samo z ekipą z Rybnika

Orlen Oil Motor Lublin podejmie w piątek Innpro ROW Rybnik. Faworyt jest tylko jeden

Jeszcze na dobre nie opadły emocje po wyjazdowej wygranej w hicie trzeciej kolejki nad Betard Spartą Wrocław, a już w piątek żużlowcy Orlen Oil Motoru otworzą zmagania w czwartej serii. Do Lublina przyjedzie skazywany na pożarcie beniaminek – Innpro ROW Rybnik. Każdy inny wynik niż pewna wygrana trzykrotnych mistrzów Polski będzie sensacją

Rzym kusi zabytkami
CITY BREAK
galeria

Z Lublina do Rzymu. Do zobaczenia w Wiecznym Mieście

Lot z Lublina to szybki i wygodny sposób, by odkryć uroki Wiecznego Miasta. A Port Lotniczy Lublin nawiązał współpracę z włoskimi liniami Aeroitalia.

Sekrety idealnych firan lnianych - profesjonalne wskazówki i częste błędy

Sekrety idealnych firan lnianych - profesjonalne wskazówki i częste błędy

Firany lniane mają niezwykłą moc transformacji wnętrza w elegancką przestrzeń pełną charakteru. Nawet najbardziej luksusowe tkaniny nie podkreślą jednak urody pomieszczenia, jeśli nie zostaną odpowiednio zawieszone. W tym artykule poznasz 5 kluczowych zasad wieszania firan lnianych oraz dowiesz się, jakich błędów unikać, by stworzyć wnętrze o nienagannej estetyce. Niezależnie od tego, czy urządzasz salon, sypialnię czy kuchnię, te wskazówki pomogą Ci osiągnąć profesjonalny efekt, który zachwyci domowników i gości.

PKO BP EKSTRAKLASA
30. KOLEJKA

Wyniki:

Zagłębie Lubin - Stal Mielec 0-0
Raków Częstochowa - Śląsk Wrocław 3-0
Lechia Gdańsk - Piast Gliwice 3-1
Puszcza Niepołomice - Pogoń Szczecin 4-5
Radomiak Radom - Lech Poznań 2-2
Górnik Zabrze - Widzew Łódź 0-0
GKS Katowice - Legia Warszawa 1-3
Korona Kielce - Jagiellonia 3-1
Motor Lublin - Cracovia 0-1

Tabela:

1. Raków 30 62 45-19
2. Lech 30 60 56-28
3. Jagiellonia 30 55 51-38
4. Pogoń 30 53 52-34
5. Legia 30 50 55-39
6. Cracovia 30 45 52-47
7. Motor 30 43 43-50
8. Katowice 30 42 41-40
9. Górnik 30 42 39-35
10. Korona 30 40 31-39
11. Piast 30 38 31-34
12. Widzew 30 37 34-43
13. Radomiak 30 36 42-47
14. Zagłębie 29 32 40-45
15. Lechia 30 30 34-51
16. Puszcza 30 27 33-49
17. Śląsk 30 25 33-48
18. Stal 29 25 30-46

ALARM24

Masz dla nas temat? Daj nam znać pod numerem:
Alarm24 telefon 691 770 010

Wyślij wiadomość, zdjęcie lub zadzwoń.

kliknij i poinformuj nas!