ROZMOWA Z Janem Świtkowskim, pływakiem AZS UMCS Lublin
- Jesteś zadowolony z występu na mistrzostwach Polski w Lublinie? Trzy złote medale, jeden srebrny, a do tego całkiem niezłe czasy...
– Nie stawiałem sobie żadnych konkretnych celów. Tak naprawdę nie wiedziałem, czego się spodziewać po tych zawodach. Byłem nawet zaskoczony swoimi wynikami. Poprawiłem trzy rekordy życiowe, a wystąpiłem na czterech dystansach. Ten pierwszy start na 200 m delfinem troszkę nie wyszedł tak, jakbym sobie tego życzył. Jestem jednak dobrej myśli, bo rezultaty na 100 m delfinem i kraulem, a także na 200 m stylem dowolnym były całkiem niezłe i napawają optymizmem. Myślę, że w najbliższym czasie może być tylko lepiej.
- Do mistrzostw świata w Budapeszcie jest jeszcze sporo czasu. Na co możemy liczyć podczas tych zawodów?
– Będę pracował ciężko. W zasadzie już pracuję, bo od wtorku wróciłem do treningów. Najbliższe dwa tygodnie spędzę jeszcze w Lublinie, a później wracam do Stanów Zjednoczonych. Tam będę przez kolejne pięć lub sześć tygodni i z USA bezpośrednio polecę do Budapesztu. Na pewno zawsze nastawiam się optymistycznie. Jeśli nie będzie jakichś wielkich kontuzji i problemów ze zdrowiem, to powinno być dobrze. Nie mogę się już doczekać startu na kolejnych mistrzostwach świata, więc w najbliższym czasie nastawiam się na ciężką pracę.
- Który z medali i osiągniętych czasów cieszy najbardziej?
– Chyba 100 m delfinem. Szczerze mówiąc wcześniej nie specjalnie leżała mi ta konkurencja. Nie wiem, czy w ogóle kiedykolwiek wcześniej udało mi się wygrać na tym dystansie.
- Dodatkowym smaczkiem była rywalizacja z Konradem Czerniakie. Nastawialiście się jakoś specjalnie na ten wyścig?
– Nie szczególnie, ale wiadomo, jak się staje obok siebie na słupkach, to chcę się pokonać osobę, z którą się ścigasz. Nie patrząc nawet specjalnie na to, kto płynie obok ciebie. Troszeczkę rywalizacja była. Wiadomo jednak, że jesteśmy kolegami i nie miało to wpływu na naszą znajomość.
- Jak oceniasz swój sezon w Stanach Zjednoczonych.
– Na pewno pechowo. Zawsze w ramach eliminacji NCAA czegoś mi brakowało i uważam, że stać mnie na więcej. Albo jednego lepszego nawrotu, albo ciut większego skupienia na rozgrzewce, czy lepszego finiszu. Byłem trochę zawiedziony i odczuwałem niedosyt. Mam jednak nadzieję, że wyciągnąłem odpowiednie wnioski. Zawody w Lublinie potwierdziły, że starałem się pływać szybko od samego rana. Dało mi to też trochę motywacji do jeszcze cięższej pracy.
- Zostajesz w USA?
– Mam jeszcze dwa lata studiów. W przyszłym roku będę nadal występował w drużynie uczelnianej. Później już nie. Skupię na treningach i kończeniu studiów. Na razie jestem na ekonomii, ale najprawdopodobniej zmienię kierunek na system informacyjny, czyli trochę takie połączenie informatyki z biznesem.
- Była okazja, żeby wybrać się na jakiś mecz NBA? W końcu na Florydzie są dwa kluby: Orlando Magic i Miami Heat...
– Byłem na dwóch meczach. Ostatnio obejrzałem na żywo spotkanie Orlando Magic z Philadelphią 76ers. To w zasadzie tylko półtorej godziny drogi ode mnie. Mój kolega jest wielkim fanem Philadelphii. A ja jestem dużym kibicem koszykówki, kiedyś jeszcze w czasach gimnazjum trochę nawet trenowałem.
- Na kogo stawiasz w finale NBA?
– Chyba jednak Golden State Warriors. Tym razem nie powinno być jednak 4:0 dla „Wojowników”, jak w poprzednich rundach. Lebron James powinien urwać przynajmniej ze dwa mecze