ROZMOWA Z Kamilem Cholerzyńskim, piłkarzem Motoru Lublin
- Chyba nie łatwo było opuścić Katowice i przenieść się w drugi zakątek Polski?
– Na pewno to była trudna decyzja, bo cale moje życie było do tej pory związane z Katowicami. Tam się urodziłem, spędziłem w tym mieście 28 lat. Byłem jednak po artroskopii stawu skokowego i miałem za sobą kilkumiesięczną przerwę w grze. Akurat odezwał się prezes Motoru Leszek Bartnicki, a do tego dostałem dobrą rekomendację od Andrzeja Iwana. Po kilku dniach w Lublinie zdecydowałem się podpisać kontrakt.
- Kolejnym argumentem za pozostaniem w Katowicach była pana praca w roli trenera...
– Rzeczywiście. Pracowałem z dwoma rocznikami i zżyłem się już z chłopakami. Nie ukrywam, że widzę siebie w tej roli za jakiś czas. Praca szkoleniowca mnie pasjonuje i na pewno z niej nie zrezygnuję. Mam już licencję UEFA B, a teraz jestem w trakcie kursu UEFA A. Chciałbym też pomagać w Akademii Motoru. Już wstępnie rozmawiałem o tym z prezesem i mam nadzieję, że dojdziemy do porozumienia. Dla mnie to szansa na naukę, bo nie wszystkiego można się dowiedzieć z książek.
- Jak w takim razie dał się pan przekonać do przeprowadzki?
– Nie ukrywam, że gdyby chodziło o jakąś małą miejscowość, to pewnie nie zdecydowałbym się na opuszczenie Katowic. W Lublinie jest jednak piękny stadion, duża grupa kibiców, którzy jeżdżą za drużyną także na mecze wyjazdowe no i plany rozwoju klubu. Chcę być częścią tego wszystkiego. Nigdy wcześniej nie miałem tak długiej przerwy w grze. Po pół roku bez gry zatęskniłem za piłką.
- Czyli nie przeniósł się pan do Lublina, tylko po to, żeby się odbudować?
– Mam 1,5 roczną umowę i każdy z zawodników zdaje sobie sprawę, jakie klub ma plany. Strata do prowadzącego w tabeli KSZO jest duża i w tym sezonie będzie ciężko awansować. Dopóki jednak jest nawet jeden procent szans trzeba próbować. Niewiele osób stawiało na Barcelonę w rewanżu z PSG, a wszyscy wiemy, jakim wynikiem skończył się mecz. Jeżeli teraz się nie uda, to w kolejnych rozgrywkach będziemy chcieli awansować za wszelką cenę. A ja chcę pomóc Motorowi w powrocie do poważnej piłki.
- W meczu z JKS Jarosław udało się zdobyć pierwszego gola w nowych barwach. Czy to była najładniejsza bramka w dotychczasowej karierze?
– Chyba tak. Koledzy zawsze się śmiali, że jak już strzelam, to z orkiestrą. Wielu goli nie zdobyłem ale rzeczywiście, jak już udało się trafić do siatki, to zazwyczaj były to ładne bramki.
- Chyba możecie być zadowoleni z początku rundy wiosennej? W dwóch meczach udało się wygrać dwa spotkania...
– To dopiero początek drogi, ale dobry rozpoczęcie rozgrywek jest bardzo ważne. To daje pozytywnego kopa całej drużynie i napędza ją do kolejnych wygranych. Mamy nadzieję, że tak będzie w naszym przypadku. Mamy jeden mecz w zanadrzu do KSZO. W przypadku wygranej różnica będzie wynosiła 13 punktów. Skupiamy się na sobie, ale nawet gdybyśmy wygrali wszystkie mecze do końca musimy liczyć na to, że rywale zgubią punkty.
- Motor w pierwszej rundzie miał sporo problemów z wyjazdami do teoretycznie dużo słabszych zespołów. Teraz przed wami mecz ze Spartakusem Daleszyce. Jak podejdziecie do tego spotkania?
– Nie będzie łatwo o wygraną, to jest pewne. Patrząc jedynie w tabelę wszyscy dopisują nam pewnie trzy punkty. Tak to jednak nie działa. Widziałem skróty ich spotkań. Boisko jest małe, a do tego w kiepskim stanie. Trzeba się nastawić na walkę od pierwszej do ostatniej minuty i nie przegrać tego w głowach. O wszystkim raczej nie będą decydowały umiejętności piłkarskie, tylko cechy wolicjonalne.