

(fot. ŁUKASZ WÓJCIK/MOTOR LUBLIN)
Rozmowa z Florianem Haxhą, nowym piłkarzem Motoru Lublin

- Dlaczego akurat zdecydowałeś się na przenosiny do Polski i do Motoru?
– Klub przedstawił mi ciekawy plan na następne kilka lat. Od razu bardzo spodobało mi się również miasto. Widać, że klub jest bardzo profesjonalny, ma ambitne cele i chce dalej iść do przodu. Ja uważam, że z tym składem możemy nawet zająć jeszcze wyższe miejsce niż w poprzednim sezonie. Może nawet w okolicach czwartego-piątego? Od razu spodobała mi się też wizja trenera i jego podejście do pracy. Widać, że sporo pomaga piłkarzom.
- Wiedziałeś cokolwiek o Motorze czy musiałeś jednak sprawdzić, skąd w ogóle jest ten klub?
– Szczerze mówiąc nic wcześniej nie słyszałem, ale wiedziałem, że ekstraklasa jest bardzo dobra. Znam kilka zespołów, jak: Legia Warszawa, Lech Poznań czy Górnik Zabrze. O Motorze wcześniej nie wiedziałem, ale to zespół, który dopiero niedawno awansował, a wcześniej grał w niższych klasach rozgrywkowych.
- A znałeś kogoś, kto grał w Polsce?
– Przychodzi mi do głowy tylko jedno nazwisko – Lawrence Ennali, który był w Górniku Zabrze. Nie miałem jednak okazji z nim porozmawiać na temat polskiej ligi.
- A nie było innych ofert, np. powrotu do Niemiec?
– Takie akurat się nie pojawiły. Było trochę rozmów z zespołami z Austrii i Szwajcarii. Skończyło się jednak na rozmowach, nie było żadnej, konkretnej oferty. Kiedy pojawił się jednak Motor i miałem spotkanie z trenerem, to od razu ten projekt mi się spodobał. Nasza rozmowa przebiegała bardzo dobrze. Trener nakreślił mi wszystkie plany, a do tego dostałem nawet prezentację na swój temat. Mówiłem już na wstępie o tym, że wizja klubu mi się spodobała. Trener jest młody, ale chce coś stworzyć z tym zespołem.
- Sporo lat spędziłeś w Hercie Berlin. Tak się składa, że grało tam wielu polskich piłkarzy. Mówi się jednak, że na tym klubie wisi jakaś klątwa, jeżeli chodzi o zawodników z Polski. Ty kojarzysz jakiegoś?
– Pamiętam Krzysztofa Piątka, który wcześniej grał w AC Milan, no i Michała Karbownika, który teraz jest piłkarzem klubu z Berlina. O klątwie nie słyszałem, ale uważam, że Karbownik radzi sobie całkiem nieźle.
- A jak oceniasz bazę treningową Motoru w porównaniu z tym, co widziałeś w Hercie czy Austrii?
– Myślę, że Motor ma bardzo ładny stadion, a wszystko w klubie jest na wysokim poziomie. Nie tylko stadion, na którym gramy mecze ligowe, ale i boiska treningowe. Wiadomo, że Hertha to bardzo duży klub z Niemczech i mają świetną infrastrukturę. Uważam, że można jednak porównać ją z tym, czym dysponuje Motor. W Lublinie uwagę zwraca duża liczba trenerów w sztabie, bo jest wiele osób, które pomagają zawodnikom. Druga liga austriacka, to jednak zupełnie coś innego. Zabrzmi to bardzo źle, ale w Austrii nie było tak naprawdę nic.
- Sprawdziłem twój profil na portalu transfermarkt. Według niego grałeś na wielu różnych pozycjach: jako prawy obrońca, lewy, na obu skrzydłach i wahadłach, a do tego jako napastnik. To wszystko się zgadza?
– Dokładnie tak. Można powiedzieć, że występowałem prawie wszędzie poza środkiem obrony. Najlepiej czuję się jako prawy skrzydłowy, ale nie mam z tym problemu, żeby zagrać na innej pozycji. Jeżeli trener o to poprosi, to oczywiście jestem gotowy. W Motorze szkoleniowiec widzi mnie właśnie po prawej stronie, ale poradzę sobie w innych miejscach na boisku, także jako napastnik.
- A masz jakichś ulubionych zawodników, których lubisz oglądać?
– Wcześniej takim był Frank Ribery, ale teraz także Michael Olise z Bayernu czy Jeremy Doku z Manchesteru City.
- A ulubiony klub oprócz Herthy?
– (Śmiech). No tak, jestem z Berlina, spędziłem w Hercie chyba siedem-osiem lat, więc lubię ten klub i mu kibicuję, żeby jak najszybciej wrócił do 1. Bundesligi. Jestem też jednak fanem Bayernu. Nie dlatego, że odnoszą takie sukcesy, po prostu ich lubię. W Hercie mam jednak wielu znajomych i spędziłem tam sporo czasu, więc to dla mnie wyjątkowy klub.
- Co się w ogóle stało, że Hertha musiała pogodzić się ze spadkiem? Wydaje się, że były w Berlinie spore pieniądze, ciekawe transfery, a kompletnie nie wypaliło...
– Trudno powiedzieć. Jako kibic tej drużyny myślę, że kluczowe były nienajlepsze decyzje menedżerów, to był moim zdaniem główny problem.
- Przełomowym momentem dla twojej kariery okazał się transfer do Austrii...
– Pierwszy sezon nie był taki dobry, ale w drugim trener miał naprawdę świetny i konkretny plan na drużynę. Najpierw przez pierwsze pół roku grałem jako wahadłowy, ale później zmienili mi pozycję na napastnika, bo w zespole pojawił się nowy wahadłowy. I to było strzałem w dziesiątkę. Graliśmy dużo pressingiem, długimi piłkami. Trener powtarzał nam, że jeżeli zagramy dobry futbol, to możemy osiągnąć wielkie rzeczy. Szkoda, że w taki sposób nie graliśmy od początku, bo myślę, że moglibyśmy nawet wywalczyć awans. W ważnych meczach przeciwko SV Ried i Admirze Wacker mimo porażek graliśmy naprawdę dobrze. Pierwszy przegraliśmy 0:3, a drugi 3:4. Z SV Ried zaliczyliśmy jednak bardzo dobrą pierwszą połowę.
- Czyli to ta zmiana pozycji okazała się kluczowa?
– Dla mnie osobiście tak. Jak zobaczysz statystyki moje i Alexandra Hofleitnera, z którym graliśmy w ataku, to okaże się, że graliśmy ze sobą bardzo dobrze i drużyna miała z tego mnóstwo korzyści. Moje liczby poszły do góry przez ostatnie pół roku, kiedy grałem jako napastnik lub skrzydłowy. Dokładnie tego chciał trener. Obrońcy w Austrii nie są zbyt szybcy i zwinni, a kiedy pojawiało się dla mnie trochę przestrzeni i mogłem korzystać ze swojej szybkości, to tak naprawdę w drugiej lidze austriackiej nikt nie był w stanie mnie dogonić.
- Muszę jeszcze zapytać o występy w pierwszej reprezentacji Kosowa. Czy byłeś zaskoczony tym powołaniem na czerwcowe spotkania z Armenią i Komorami?
– Muszę przyznać, że byłem bardzo zdziwiony. Zdaję sobie sprawę, że jest wielu zawodników, którzy grają w lepszych ligach, a ja nie spodziewałem się, że można dostać powołanie do reprezentacji grając w drugiej lidze austriackiej. Nie oszukujmy się, to nie jest jakiś bardzo wysoki poziom.
- A jak oceniasz te mecze? Zwłaszcza Komory wydają się bardzo egzotycznym przeciwnikiem...
– Dokładnie, ale muszę przyznać, że to wcale nie był taki łatwy rywal. Moim zdaniem naprawdę pokazali się z dobrej strony. Kiedy pojawiłem się na boisku, jak na debiut uważam, że nie wypadłem wcale tak źle. To było bardzo niedawno, bo kilka tygodni temu, już po sezonie w Austrii. Zagrałem 30 minut z Armenią i drugą połowę przeciwko Komorom.
- A dostałeś jakieś wieści czy możesz liczyć na kolejne powołania, czy może jeszcze czekasz na telefon od trenera?
– Można powiedzieć, że nadal czekam (śmiech). Wiem jednak, że selekcjoner ma sporo roboty i wielu zawodników do obserwowania. W końcu zbliżają się mecze eliminacyjne do mistrzostw świata.
